Jean-Claude Carrière,
Krąg łgarzy. Powiastki filozoficzne z całego świata. Tom 2, tłum.
Wiktor Dłuski, wyd. Drzewo Babel
Wpadł mi kiedyś w ręce
wywiad z pewnym amerykańskim felietonistą, który w swojej pracy
zaobserwował, że ludzie nie chcą rad, niechętnie przyjmują
pouczenia, za to łakną opowieści. Sądząc po zbiorze Carrière'a,
jest to potrzeba, która nie zna granic. Dobre historie, długie lub
krótkie, ale próbujące opowiedzieć coś o otaczającym nas
świecie i ludzkich dylematach, pojawiają się wszędzie. Czasem
trafiają się w niemal takich samych wersjach, podbarwione tylko
innym kolorytem lokalnym.
Carrière'owski
„Krąg łgarzy” to dwa tomy przypowieści pochodzących z różnych
rejonów kuli ziemskiej. Są dowodem na ludzką pomysłowość w
objaśnianiu rzeczywistości, na radzenie sobie z sytuacjami bez
wyjścia przy pomocy humoru, a nawet absurdalnych skojarzeń i
porównań. Ich układanie nie jest bynajmniej aktywnością, która
należy do zamierzchłej przeszłości, o czym świadczą choćby
anegdoty kpiące sobie z ustroju Związku Radzieckiego i jego idoli.
Są i takie, które zaczynają się jak baśnie, odwołując się do
anonimowych królów, mędrców, cesarzy i zdobywców. W innych
pojawiają się znane nazwiska pisarzy i naukowców oraz odniesienia
do konkretnych dat, miejsc, a nawet takich wynalazków, jak telewizja
czy internet. W kilku rozpoznałam nawet stare jak świat dowcipy
krążące z ust do ust.
Tak naprawdę nie jest
ważne, czy historyjki te są prawdziwe czy nie. Lub kto jest ich
autorem. Liczy się ich przewrotność, ironia, czasem
karykaturalność, a przede wszystkim - możliwość spojrzenia na
daną rzecz czy sprawę pod innym kątem, z odrzuceniem obiektywizmu,
nawet na przekór logice i zdrowemu rozsądkowi. Jak w przypadku
starca, który stoi przed lustrem z zamkniętymi oczami, ponieważ
chce zobaczyć, jak wygląda, kiedy śpi. Albo kobiety, która tylko
w oczach zakochanego mężczyzny zmienia się w femme fatale zdolną
doprowadzić go do zguby.
Tym, co jeszcze uderza
mnie w „Kręgu łgarzy”, jest jego nieskończoność.
Przypowieści tego typu wciąż powstają i kto wie, czy Jean-Claude
Carrière nie zbierze z
nich nowego tomu. Niemniej, dopóki do tego nie dojdzie, można raz
po raz wracać do wydanych już części i za każdym razem znaleźć
w nich coś nowego, bardziej adekwatnego do sytuacji czy stanu ducha,
w którym się akurat w tym momencie znajdujemy. A to jest bezcenne.
Nie mówiąc o tym, że tego typu książki to dobry pomysł na
prezent.
Chociaż ten tekst miał
mówić raczej o drugim tomie, nie mogę sobie odmówić przyjemności
zaprezentowania okładek dwóch części, zaprojektowanych przez
Michała Batorego. Są kapitalne! Świetnie się z sobą komponują i
nie trzeba chyba nikomu mówić, do czego nawiązują ;)
I znów trzeba sięgnąć do kieszeni, może zaczniesz pisać gorsze recenzje?
OdpowiedzUsuńTylko w przypadku kiepskich książek ;)
Usuń