piątek, 16 września 2016

Brian Staveley, Miecze cesarza



Brian Staveley, Miecze cesarza. Kronika Nieciosanego Tronu, tłum. Jerzy Moderski, wyd. Dom Wydawniczy Rebis

Miecze cesarza” zaskoczyły mnie. Ta licząca ponad sześćset stron powieść otwierająca nowy cykl fantasy, składa się jakby z dwóch części – nieporadnie napisanego, najdłuższego wstępu jaki chyba zna literatura oraz zajmującego ciągu dalszego, gdzie wszystkie elementy zaczynają do siebie pasować, bohaterowie zaczynają zachowywać się jak na bohaterów przystało, a fabuła przestaje być przewidywalna i wyraźnie przyśpiesza. Trzeba jednak przeczytać niemal połowę książki, by dojść do tego etapu – niezbyt zachęcająca perspektywa. I w tym tkwi źródło moich mieszanych uczuć. Z jednej strony trudno zignorować rankingi i plebiscyty, które „Miecze cesarza” plasują wysoko, jednocześnie uważając je za najlepszy debiut roku 2014. Z drugiej - podziwiam cierpliwość czytelników, którzy doszli do takich wniosków. A to dlatego, że powieść ta sprawia wrażenie, jakby miała dwóch autorów obdarzonych umiejętnościami pisarskimi na różnych poziomach.

Miecze cesarza” opowiadają o losach trójki dzieci zamordowanego w niejasnych okolicznościach cesarza. Każde z nich ma inne zadanie wyznaczone przez ojca. Kaden spędza czas na rubieżach cesarstwa, pobierając nauki u mnichów służących Niememu Bogu, które polegają na wykonywaniu wielu pozbawionych sensu czynności. Valyn bierze udział w szkoleniu Kettralu, elitarnej jednostki wojowników dosiadających gigantycznych ptaków. Zaś ich siostra Adare, jako jedyna pozostająca w stolicy, zajmuje się nie tylko finansami państwa, ale także próbuje odnaleźć zabójcę ojca i unieszkodliwić sprawców intryg, które mogłyby zagrozić jej rodowi.

Źródło tych intryg do końca pozostaje niejasne. Ta tajemniczość - mglisty związek z mitycznymi bóstwami, które najpierw stworzyły ludzi, potem postanowiły ich zniszczyć, a wreszcie zostały wyparte przez swoje niedoskonałe dzieło – nadaje „Mieczom cesarza” rys oryginalności i może pobudzić ciekawość czytającego. To największy atut tej powieści, ściśle powiązany z wcześniejszą profesją autora. Brian Staveley, zanim sięgnął po pióro, pracował jako nauczyciel religii, filozofii, historii i literatury.

Nie będę ukrywać, że długo męczyłam się z tą książką, zanim mnie zainteresowała. Mimo niefortunnego początku, uproszczonej charakterystyki bohaterów i pewnej skłonności do takiego prowadzenia fabuły, że jest ona pełna oczywistości, chciałabym wiedzieć, jak dalej potoczą się losy Kadena, Valyna i Adare. A przede wszystkim, na ile dawni bogowie Csestriimowie są odpowiedzialni za nietypowe zdarzenia w ich życiu. I dlaczego cesarska rodzina Malkeenianów jest w aż takim niebezpieczeństwie, bo być może nie tylko przejęcie władzy jest celem spiskowców? Jestem też ciekawa, czy druga część „Kroniki Nieciosanego Tronu” okaże się bardziej jednorodna warsztatowo. Czy Brian Staveley okrzepł w nowej życiowej roli i udoskonalił swój pisarski fach? Byłoby to wskazane, bo – sądząc po „Mieczach cesarza” - to nie pomysłów brakuje autorowi, tylko umiejętności przelewania ich na papier. Tego dowiem się jednak po lekturze „Boskiego ognia”.

piątek, 2 września 2016

Tracy Rees, Tajemnice Amy Snow



Tracy Rees, Tajemnice Amy Snow, tłum. Tomasz Wyżyński, wyd. Czarna Owca

Amy Snow dostała imię po lalce, a nazwisko zawdzięczała okolicznościom, w jakich odnalazła ją Aurelia Venneway. Nieślubne dziecko cudem uratowane od śmierci i dziedziczka bogatego rodu. Przypadek złączył ich losy, obdarzył przyjaźnią na przekór konwenansom i pozycji społecznej, ale nie zlikwidował wszystkich komplikacji wynikłych z tej sytuacji. To, że obie dziewczęta były sobie tak bliskie, było możliwe tylko dzięki determinacji Aurelii. Kiedy jej zabraknie, Amy będzie musiała opuścić Hatville, posiadłość Vennewayów, jedyny dom, jaki kiedykolwiek znała. Mierząc się z żałobą i samotnością, Amy odkrywa, że zmarła przyjaciółka wyznaczyła jej zadanie do wykonania.

Odtąd życiem Amy kierują wskazówki i zagadki zawarte w listach od zmarłej przyjaciółki. Aurelia miała swoje powody, by zachowywać się tak tajemniczo, i z czasem je poznamy. Amy w międzyczasie zdobywa wiedzę o otaczającym ją świecie, powoli nabiera pewności siebie. Mierzy się z pogardą, ale i doznaje wielkiej serdeczności. Stopniowo zagadki Aurelii zaczynają męczyć Amy, lojalność walczy w niej z chęcią życia po swojemu. „Tajemnice …” między innymi są opowieścią o zmaganiu się tych uczuć. Ale nie tylko. Książka Tacy Rees stawia pod znakiem zapytania to, co wiemy o nam najbliższych. Pokazuje, że majątek, choć ważny, może wiązać się z brakiem wolności, choć może nie widać tego na pierwszy rzut oka. Opowiada, jak silna jest potrzeba decydowania o własnym losie. I robi to z kobiecej perspektywy.

Tajemnice Amy Snow” to powieściowy debiut Tracy Rees, nagrodzony w konkursie „Search for a Bestseller” brytyjskiego klubu książki. Muszę przyznać, że autorka wybrała oryginalny pomysł, by przenieść swoich czytelników w wiktoriańskie czasy. W jej prozie pojawiają się nawiązania do powieści Dickensa, fascynacja możliwościami, jakie przyniosło z sobą wstąpienie na tron młodziutkiej królowej Wiktorii – wzór dla młodych kobiet tej epoki, które chciały wziąć życie w swoje ręce, nadać mu głębszy sens. Zadanie niełatwe w czasach, w których pojawienie się na ulicy damy bez odpowiedniego towarzystwa mogło wywołać nieprzyjemności lub niepotrzebne plotki.

Przy tym wszystkim „Tajemnice Amy Snow” są powieścią prostą w odbiorze. Czasem intrygującą, może niekiedy ciut przydługawą, ale w sumie sympatyczną i obdarzoną specyficznym wiktoriańskim klimatem. Może tylko chciałabym znaleźć w niej jeszcze więcej zagadek. Szkoda, że autorka zarzuciła w pewnym momencie ten pomysł na rzecz miłosnych (i nieco nudnych) dylematów Amy Snow. Ta część książki nie wychodzi poza schemat, a postać ukochanego Amy nie budzi zaufania. Na szczęście książka Rees skupia się także na innych relacjach niż typowo damsko-męskie. To również jest jej atut.