Brian Staveley, Miecze
cesarza. Kronika Nieciosanego Tronu, tłum. Jerzy Moderski, wyd. Dom
Wydawniczy Rebis
„Miecze cesarza”
zaskoczyły mnie. Ta licząca ponad sześćset stron powieść
otwierająca nowy cykl fantasy, składa się jakby z dwóch części
– nieporadnie napisanego, najdłuższego wstępu jaki chyba zna
literatura oraz zajmującego ciągu dalszego, gdzie wszystkie
elementy zaczynają do siebie pasować, bohaterowie zaczynają
zachowywać się jak na bohaterów przystało, a fabuła przestaje
być przewidywalna i wyraźnie przyśpiesza. Trzeba jednak przeczytać
niemal połowę książki, by dojść do tego etapu – niezbyt
zachęcająca perspektywa. I w tym tkwi źródło moich mieszanych
uczuć. Z jednej strony trudno zignorować rankingi i plebiscyty,
które „Miecze cesarza” plasują wysoko, jednocześnie uważając
je za najlepszy debiut roku 2014. Z drugiej - podziwiam cierpliwość
czytelników, którzy doszli do takich wniosków. A to dlatego, że
powieść ta sprawia wrażenie, jakby miała dwóch autorów
obdarzonych umiejętnościami pisarskimi na różnych poziomach.
„Miecze cesarza”
opowiadają o losach trójki dzieci zamordowanego w niejasnych
okolicznościach cesarza. Każde z nich ma inne zadanie wyznaczone
przez ojca. Kaden spędza czas na rubieżach cesarstwa, pobierając
nauki u mnichów służących Niememu Bogu, które polegają na
wykonywaniu wielu pozbawionych sensu czynności. Valyn bierze udział
w szkoleniu Kettralu, elitarnej jednostki wojowników dosiadających
gigantycznych ptaków. Zaś ich siostra Adare, jako jedyna
pozostająca w stolicy, zajmuje się nie tylko finansami państwa,
ale także próbuje odnaleźć zabójcę ojca i unieszkodliwić
sprawców intryg, które mogłyby zagrozić jej rodowi.
Źródło tych intryg do
końca pozostaje niejasne. Ta tajemniczość - mglisty związek z
mitycznymi bóstwami, które najpierw stworzyły ludzi, potem
postanowiły ich zniszczyć, a wreszcie zostały wyparte przez swoje
niedoskonałe dzieło – nadaje „Mieczom cesarza” rys
oryginalności i może pobudzić ciekawość czytającego. To
największy atut tej powieści, ściśle powiązany z wcześniejszą
profesją autora. Brian Staveley, zanim sięgnął po pióro,
pracował jako nauczyciel religii, filozofii, historii i literatury.
Nie będę ukrywać, że
długo męczyłam się z tą książką, zanim mnie zainteresowała.
Mimo niefortunnego początku, uproszczonej charakterystyki bohaterów
i pewnej skłonności do takiego prowadzenia fabuły, że jest ona
pełna oczywistości, chciałabym wiedzieć, jak dalej potoczą się
losy Kadena, Valyna i Adare. A przede wszystkim, na ile dawni bogowie
Csestriimowie są odpowiedzialni za nietypowe zdarzenia w ich życiu.
I dlaczego cesarska rodzina Malkeenianów jest w aż takim
niebezpieczeństwie, bo być może nie tylko przejęcie władzy jest
celem spiskowców? Jestem też ciekawa, czy druga część „Kroniki
Nieciosanego Tronu” okaże się bardziej jednorodna warsztatowo.
Czy Brian Staveley okrzepł w nowej życiowej roli i udoskonalił
swój pisarski fach? Byłoby to wskazane, bo – sądząc po „Mieczach
cesarza” - to nie pomysłów brakuje autorowi, tylko umiejętności
przelewania ich na papier. Tego dowiem się jednak po lekturze
„Boskiego ognia”.