środa, 25 listopada 2015

Wojciech Jagielski, Wszystkie wojny Lary



Wojciech Jagielski, Wszystkie wojny Lary, wyd. Znak

Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi,
Są synami i córkami Życia, które pragnie istnieć.
Rodzą się dzięki wam, lecz nie z was,
I chociaż z wami przebywają, nie należą do was.

Możecie obdarzyć je waszą miłością, lecz nie waszymi myślami.
Albowiem mają swoje własne myśli.
Możecie dać schronienie ciałom ich, ale nie duszom.
Albowiem ich dusze zamieszkują dom jutra,
do którego nie możecie wstąpić nawet w snach.

Khalil Gibran


Gruzińska Czeczenka, którą Wojciech Jagielski nazywa Larą, boleśnie przekonała się o prawdziwości tych słów. Historia Lary mogłaby wydawać się naciągana, zbyt sentymentalna, gdyby nie to, że wydarzyła się naprawdę, a jej synowie dobrowolnie ryzykowali życiem i stracili je w nieswoim kraju, na obcej wojnie, w imię ideałów, których nie wynieśli z domu. To Szamil i Raszid, jej dobre dzieci, lojalni bracia, a zarazem jedni z wielu młodych zradykalizowanych muzułmanów, rozczarowanych spełnieniem marzeń o sytej i spokojnej Europie. Ci, których się boimy i których nie rozumiemy.

Autor w dużej mierze opiera się na słowach Lary, na podpatrywaniu jej reakcji, oszczędnej mimiki i gestów. A Lara, jako matka, nie pojmuje, dlaczego jej synom nie wystarczało bezpieczne życie, praca i patrzenie, jak dorastają ich dzieci. Paradoksalnie Europa, którą gardzili i która tak zawiodła ich oczekiwania, umożliwiła im udział w świętej wojnie w Syrii – dzięki europejskim paszportom, które pozwalały na swobodne przekraczanie granic oraz zasiłkom, które zapewniały utrzymanie ich bliskich.

Opowieść Lary odzwierciedla przemiany, jakim uległ znany jej świat. Zaczyna się jak piękna baśń o cudownej, mlekiem i miodem płynącej krainie – gruzińskiej dolinie Pankisi, w której 200 lat wcześniej osiedlili się Czeczeńcy i żyli w pokoju z gruzińskimi, chrześcijańskimi sąsiadami. O Groznym - wspaniałym nowoczesnym mieście, w którym działo się tak wiele i które tak dużo obiecywało swoim mieszkańcom. Zanim jeszcze zaczęła się wojna z Rosjanami i zmieniła metropolię w morze ruin. Zanim czeczeńskie upojenie wolnością zmieniło się w kłótnie o wpływy i władzę. Zanim czeczeńscy bojownicy zaczęli przegrywać z rosyjską armią i szukać schronienia w górach. Także w Pankisi. Na oczach Lary stary porządek zaczął się chwiać w posadach, nieznane dotąd idee zaczęły wypierać dawne tradycje. Gdzieś w tym wszystkim znalazły się jej dorastające dzieci, znalazły poczucie sensu i ducha wspólnoty w nowej, pięknej wizji braterstwa opartego na wierze w wydaniu arabskim.

Książka Wojciecha Jagielskiego tylko przy okazji próbuje odpowiedzieć na pytanie, skąd w Europie biorą się rzesze sfrustrowanych mężczyzn, gotowych zostawiać najbliższych i zabijać innych ludzi. Przede wszystkim oddaje głos zrozpaczonej matce, nie pozwalając nam wrzucać wszystkich muzułmanów do jednego worka z napisem „terroryści” i „fanatycy”. Na przykładzie Lary i jej rodziny, bez wchodzenia w większe szczegóły, można przekonać się o różnicach pomiędzy wyznawcami islamu i w ich podejściu do religii. Opowieść Czeczenki to także przykład na to, że jednostkowe wybory powstają pod wpływem sił dużo większych, bynajmniej nie nadprzyrodzonych. Za decyzjami polityków stoją konkretni ludzie, ich emocje i oczekiwania, niekiedy dramatyczne przeżycia. Stąd kalendarium na końcu książki, które odtwarza ciąg przyczynowo-skutkowy wielkiej polityki, która tak mocno odcisnęła się na losie Szamila i Raszida oraz ich matki. I innych rodzin. Bo sama Lara na swojej drodze spotkała inną czeczeńską matkę, która także wyruszyła do Syrii ratować syna. A ile było takich, które nie zdołały dotrzeć tak daleko od domu?

Do przeczytania i przemyślenia.

niedziela, 15 listopada 2015

Marek Pindral, W cieniu minaretów. Oman



Marek Pindral, W cieniu minaretów. Oman, wyd. Bernardinum

Z Markiem Pindralem miałam przyjemność zetknąć się za pośrednictwem jego relacji o pobycie w Chinach („Chiny od góry do dołu”). Poznałam więc już jego serdeczność, dociekliwość i poczucie humoru, z którymi otwiera się na obce kultury. Dlatego nie zdziwiłam się, gdy te same cechy odnalazłam w jego najnowszej książce o kraju, który większości z nas kojarzy się z hasłem w krzyżówce niż rzeczywistym miejscem na ziemi. Oman to jedno z państw Półwyspu Arabskiego, które kiedyś czerpało swoje bogactwo ze sprzedaży drogocennego kadzidła, a obecnie ze złóż ropy naftowej. Jego mieszkańcy są muzułmanami, w większości konserwatywnymi ibadytami. I to właśnie islam oraz mentalność wyznających go Omańczyków są dla autora ważniejszym tematem aniżeli zabytki, cuda przyrody i historia tego kraju. One też mają swoje miejsce w tej książce, ale pierwszy plan należy do człowieka.


Z założenia „W cieniu minaretów” nie jest przewodnikiem turystycznym (chociaż tych brakujących faktów historycznych trochę mi szkoda) ani rodzajem pamiętnika z podróży. Książka Marka Pindrala to zbiór celowo wybranych, połączonych płynnie w jedną całość obserwacji współczesnych Omańczyków i ich stosunku do własnego kraju, obyczajowości i religii. Trzeba to podkreślić, że pokazanych życzliwie i bez uprzedzeń, ale też bez przymykania oczu na hipokryzję i zwykłą ignorancję. Autor nie byłby jednak sobą, gdyby te ludzkie przywary dostrzegał wyłącznie w Omańczykach (czy patrząc szerzej: w Arabach). Lubi powoływać się na przykłady z polskiego podwórka, które uświadamiają, że pewne ludzkie cechy, niekoniecznie te najlepsze, są uniwersalne. Dostrzega też różnice, wśród których najbardziej chyba dotkliwą nie jest nawet brak tolerancji religijnej czy nieumiejętność dyskutowania o zasadach wiary, ale brak zainteresowania tym, co się dzieje na świecie, innymi ludźmi i ich wartościami. Lub wręcz uznanie ich za złe.


Jak wspomniałam wcześniej, „W cieniu minaretów. Oman” opowiada w dużej mierze o islamie. Czytelnik znajdzie w tej książce podstawowe informacje o tej religii i o jej wpływie na życie codzienne. Być może dla części osób, które sięgną po ten tytuł, nie będą to specjalnie odkrywcze fakty. Ale już na pewno arcyciekawe okażą się uwagi, jak odmiennie są interpretowane te same religijne nakazy i zakazy w sąsiadujących ze sobą, słynących z konserwatywności państwach. Bywa, że to, na co przymyka się oczy w Omanie, w Arabii Saudyjskiej może się skończyć... śmiercią przez ścięcie mieczem!

Dużo przyjemniej czyta się o niebotycznych kwotach, jakie można wygrać w wyścigach wielbłądów. O arabskich wonnościach używanych także chętnie przez mężczyzn. I o tym, że gdy pada deszcz, sprzedawca może wyjść ze sklepu, by zatańczyć w jego strugach z radości. Wreszcie o dotykaniu się czubkami nosów na przywitanie (praktykowane przez panów!), co możemy zobaczyć na jednym z wielu cudnej urody zdjęć wykonanych przez Marka Pindrala. Te fotografie to dodatkowy atut i tak pięknie wydanej książki.


W cieniu minaretów. Oman” to pozycja światopoglądowa, refleksyjna. Więcej niż tylko zbiorowisko ciekawostek, lokalnych smaczków i osobistych przygód autora skonfrontowanego z innym stylem życia. To poszukiwanie płaszczyzny wspólnej dla wszystkich ludzi. Oraz ciągłe pytanie – czy ona istnieje? Czy mamy szansę tam się spotkać?

czwartek, 12 listopada 2015

Lindsey Davis, Srebrne świnki



Lindsey Davis, Srebrne świnki, tłum. Konrad Majchrzak, wyd. Dom Wydawniczy Rebis

Ostatnio mam szczęście do cykli powieściowych. Co daje mi okazję do dłuższego obcowania z ulubionymi bohaterami i poruszania się po ich świecie. Ten, który zapoczątkowują „Srebrne świnki” i którego najważniejszą postacią (a zarazem narratorem) jest Marek Dydiusz Falko, zdecydowanie należy do lżejszego kalibru literatury. Co nie znaczy, że nie potrafi pozytywnie zaskoczyć i wciągnąć. Powieści Davis mają niezaprzeczalnie tę zaletę, że dają pełnowymiarowe wyobrażenie, jak w początkach cesarstwa rzymskiego toczyło się zwykłe życie w obrębie Wiecznego Miasta oraz w granicach imperium. Być może dlatego, że Falko nie jest ani bogatym arystokratą, ani budzącym współczucie niewolnikiem. Plasuje się dokładnie pośrodku - wolny człowiek, którego byt zależy od siły jego rąk i sprawności umysłu i który pałace odwiedza tylko przy okazji wykonywania zleceń. Wie, jak się poruszać po zatłoczonych ulicach i w razie czego przechytrzyć pospolitych złodziejaszków czy nasłanych najemników. Dokąd zabrać dziewczynę na spacer i na którym straganie kupić najlepszy placek z siekanym mięsem. Dzięki niemu (i Lindsey Davis) dawny Rzym ożywa, a zamieszkujący go ludzie są pokazani bez klasycznego, chłodnego wyrafinowania, z którym są powszechnie kojarzeni.

Falko to zawodowy detektyw, a gdy go poznajemy jego główną klientelą są przede wszystkim zazdrośni małżonkowie. Na skutek zbiegu okoliczności i słabości do płci przeciwnej, Falko trafia w sam środek spisku zawiązanego przeciwko nowemu cesarzowi Wespazjanowi – jedynej nadziei dla Rzymu na spokój i normalność po szaleństwach i ekscesach Nerona. Lindsey Davis zadbała nie tylko o szerszy plan powieści. Pieczołowicie otoczyła Falkona wianuszkiem mniej lub bardziej bliskich mu osób. Wśród nich znajdzie się matka, która przynosi do jego kawalerskiego mieszkanka starannie połatane tuniki, kilka zamężnych sióstr, ich dzieci oraz mężowie nieudacznicy, a także Petroniusz Longus z rodziną - najlepszy przyjaciel Falkona, a zarazem dowódca patrolu straży awentyńskiej.

Przyznaję, że postać Falkona nie od razu wzbudziła moją sympatię. Późno zorientowałam się, że lekki styl, w jakim wypowiada się o swojej pracy i związanych z nią okazjach do przygód miłosnych, to tak naprawdę czcza gadanina. Falko chce siebie (i nas) przekonać, że prowadzone przez niego życie w pełni go satysfakcjonuje i nie oczekuje od niego więcej nad przelotną przyjemność i konkretny pieniądz. Los postawi jednak na jego drodze kogoś, przez kogo wielokroć będzie zmieniał zdanie w tej kwestii. Zdradzę tylko, że wątek ten będzie się odznaczał uroczą niekonsekwencją i że śledzi się go z taką samą uwagą, jak ten sensacyjny. Po prawdzie oba staną się nierozłączne i będą wspólnie nadawały ton lekturze (także w kolejnym tomie „Wykute w brązie”).

Srebrne świnki” należą do tego rodzaju zgrabnie napisanych powieści, po które chętnie się sięga w wolnych chwilach. Jej tło historyczne jest na tyle bogato i wiarygodnie przedstawione, że przestaje mieć znaczenie, na ile to efekt wyobraźni pisarskiej, a na ile praca badawcza autora. Ma ona odpowiedni ładunek emocjonalny, by polubić jej bohaterów, ale nie spodziewajmy się rozbudowanych portretów psychologicznych, bo to po prostu nie ten typ literatury. Spotkanie z Falkonem to rodzaj zabawy. Może nie dla wszystkich, którzy go spotykają na swojej drodze w powieściowej rzeczywistości, ale dla czytelników na pewno.