czwartek, 10 października 2013

Metin Arditi, Turquetto



Metin Arditi, Turquetto, tłum. Agata Kozak, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc, cena ok. 32 zł

Nie wiem, czy Metin Arditi wymyślił postać Turquetta od początku do końca, łącznie z przydomkiem, które oznacza tyle, co Mały Turek. Z pewnością niezwykle sugestywnie oddał jego losy. A co więcej zamknął je w ramy twardych faktów dotyczących pewnego obrazu, przechowywanego w Luwrze portretu „Mężczyzny z rękawiczką”. Fakty te – wyniki fachowej ekspertyzy i pewien list (łącznie z podaniem sygnatur i miejsc ich przechowywania) - budzą wątpliwości co do przypisywania autorstwa obrazu samemu Tycjanowi. I to właściwie wszystko, co może wskazywać na istnienie we włoskim renesansie nieznanego współcześnie artysty, sygnującego swoje dzieła literą T.
Arditi sięga głęboko do wyobraźni, by opowiedzieć nam o żydowskim chłopaku z Konstantynopola, potomku wygnańców z Hiszpanii, wychowanego wśród mieszkających nad Bosforem Greków, Turków, Żydów i Ormian, pomiędzy ludźmi różnych wyznań, języków, tradycji i kultury. I o późniejszych latach, gdy pod przybranym nazwiskiem cieszy się poważaniem i uznaniem w samej Wenecji, gdzie sztukę malarską doskonalił w pracowni Tycjana. Aż po wydarzenie, które sprawiło, że jego nazwisko i obrazy (poza jednym, wspomnianym wcześniej portretem) nie zachowały się do dzisiejszych czasów. Powieść Arditiego nie jest jednak po prostu literackim śledztwem czy próbą przywrócenia pamięci renesansowego artysty, który należał do największych malarzy epoki. To historia człowieka, który zbuntował się przeciw przymusowi zajmowania określonego stanowiska w społeczeństwie z racji urodzenia. Który na każdym kroku zyskiwał potwierdzenie, że pochodzenie ma większe znaczenie niż talent i potrzeby serca. Także poprzez doświadczenie innych ludzi, w tym własnych rodziców. Dramatyzm sytuacji Turquetta polegał na tym, że ścierały się w nim dwie potrzeby, z których jedna brała górę nad drugą na różnych etapach jego życia. By móc żyć w zgodzie z sobą, bohater potrzebował przede wszystkim malowania. Z czasem dołączyło do niego silne pragnienie ujawnienia prawdziwej tożsamości. Paradoksalnie, nie przyniosło ono malarzowi oczekiwanej wolności...
Turquetta, a właściwie Eliasza, obserwujemy jako nastolatka, tuż przed tym, jak sięgnie po możliwość życia po swojemu. Następnie jako mężczyznę dojrzałego, którego status i osiągnięcia nie pozostawiają żadnych wątpliwości. I w końcu jako tego, który na nowo szuka sobie miejsca na ziemi (ta ostatnia część wydaje mi się najmniej przekonująca, jakby autorowi zabrakło pomysłu, co dalej będzie się dziać z jego bohaterem). Metin Arditi z rzadka czyni malarza narratorem, głos oddaje raczej osobom z jego otoczenia. Tak komponuje przebieg fabuły, że przypomina ona ciąg następujących po sobie, raczej krótszych niż dłuższych sekwencji, różnych ujęć, w których nasz bohater bywa nawet postacią drugoplanową. Ten rodzaj opisu nie tylko podtrzymuje napięcie i pozwala na sterowanie tempem akcji, ale także dostarcza informacji na temat szesnastowiecznej Europy, ze szczególnym uwzględnieniem życia w Konstantynopolu i Wenecji. Na początku trudno było mi się wczuć w ten sposób pisania, ale po kilku stronach okazał się on nieprawdopodobnym „wyzwalaczem” emocji. Po tym, jak poruszyła mnie samotność Eliasza i jego walka z regułami rządzącymi światem, z niecierpliwością będę czekała na kolejne książki Arditiego.

Powieść „Turquetto” została uhonorowana w 2011 roku nagrodą Prix Jean-Giono.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz