Metin Arditi, Turquetto,
tłum. Agata Kozak, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc, cena ok.
32 zł
Nie wiem, czy Metin Arditi
wymyślił postać Turquetta od początku do końca, łącznie z
przydomkiem, które oznacza tyle, co Mały Turek. Z pewnością
niezwykle sugestywnie oddał jego losy. A co więcej zamknął je w
ramy twardych faktów dotyczących pewnego obrazu, przechowywanego w
Luwrze portretu „Mężczyzny z rękawiczką”. Fakty te – wyniki
fachowej ekspertyzy i pewien list (łącznie z podaniem sygnatur i
miejsc ich przechowywania) - budzą wątpliwości co do przypisywania
autorstwa obrazu samemu Tycjanowi. I to właściwie wszystko, co może
wskazywać na istnienie we włoskim renesansie nieznanego
współcześnie artysty, sygnującego swoje dzieła literą T.
Arditi sięga głęboko do
wyobraźni, by opowiedzieć nam o żydowskim chłopaku z
Konstantynopola, potomku wygnańców z Hiszpanii, wychowanego wśród
mieszkających nad Bosforem Greków, Turków, Żydów i Ormian,
pomiędzy ludźmi różnych wyznań, języków, tradycji i kultury. I
o późniejszych latach, gdy pod przybranym nazwiskiem cieszy się
poważaniem i uznaniem w samej Wenecji, gdzie sztukę malarską
doskonalił w pracowni Tycjana. Aż po wydarzenie, które sprawiło,
że jego nazwisko i obrazy (poza jednym, wspomnianym wcześniej
portretem) nie zachowały się do dzisiejszych czasów. Powieść
Arditiego nie jest jednak po prostu literackim śledztwem czy próbą
przywrócenia pamięci renesansowego artysty, który należał do
największych malarzy epoki. To historia człowieka, który zbuntował
się przeciw przymusowi zajmowania określonego stanowiska w
społeczeństwie z racji urodzenia. Który na każdym kroku zyskiwał
potwierdzenie, że pochodzenie ma większe znaczenie niż talent i
potrzeby serca. Także poprzez doświadczenie innych ludzi, w tym
własnych rodziców. Dramatyzm sytuacji Turquetta polegał na tym, że
ścierały się w nim dwie potrzeby, z których jedna brała górę
nad drugą na różnych etapach jego życia. By móc żyć w zgodzie
z sobą, bohater potrzebował przede wszystkim malowania. Z czasem
dołączyło do niego silne pragnienie ujawnienia prawdziwej
tożsamości. Paradoksalnie, nie przyniosło ono malarzowi
oczekiwanej wolności...
Turquetta, a właściwie
Eliasza, obserwujemy jako nastolatka, tuż przed tym, jak sięgnie po
możliwość życia po swojemu. Następnie jako mężczyznę
dojrzałego, którego status i osiągnięcia nie pozostawiają
żadnych wątpliwości. I w końcu jako tego, który na nowo szuka
sobie miejsca na ziemi (ta ostatnia część wydaje mi się najmniej
przekonująca, jakby autorowi zabrakło pomysłu, co dalej będzie
się dziać z jego bohaterem). Metin Arditi z rzadka czyni malarza
narratorem, głos oddaje raczej osobom z jego otoczenia. Tak
komponuje przebieg fabuły, że przypomina ona ciąg następujących
po sobie, raczej krótszych niż dłuższych sekwencji, różnych
ujęć, w których nasz bohater bywa nawet postacią drugoplanową.
Ten rodzaj opisu nie tylko podtrzymuje napięcie i pozwala na
sterowanie tempem akcji, ale także dostarcza informacji na temat
szesnastowiecznej Europy, ze szczególnym uwzględnieniem życia w
Konstantynopolu i Wenecji. Na początku trudno było mi się wczuć w
ten sposób pisania, ale po kilku stronach okazał się on
nieprawdopodobnym „wyzwalaczem” emocji. Po tym, jak poruszyła
mnie samotność Eliasza i jego walka z regułami rządzącymi
światem, z niecierpliwością będę czekała na kolejne książki
Arditiego.
Powieść „Turquetto”
została uhonorowana w 2011 roku nagrodą Prix Jean-Giono.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz