czwartek, 29 września 2011

Cherem, czyli kara Boska


Dariusz Domagalski, Cherem, wyd. Fabryka Słów

Cherem” to powieść sensacyjna, w której nie brak elementów nadprzyrodzonych, ocierających się wręcz o horror. Akcja rozgrywa się współcześnie, ale już sam prolog sugeruje, że źródło obecnych wydarzeń tkwi głęboko w starożytności. Jak się jeszcze później okaże – starożytność ta znacznie poprzedza dokonania Greków i Rzymian, a nawet Egipcjan, a jej korzenie sięgają mitycznych czasów mezopotamskich bogów.

Początkowo akcja to ciąg następujących po sobie, pozornie niepowiązanych zdarzeń – zagadkowe zaginięcie kierowcy TIR-a, przechwycenie przez celników, a następnie kradzież ładunku cennych przedmiotów starożytnego kultu, proroctwo wykrzykiwane w centrum Gdańska przez jakiegoś szaleńca. To wszystko rozbudza ciekawość i skłania do dalszej lektury. Mafijne porachunki i współpraca miejscowego policjanta z przysłanym z Warszawy agentem ABW stopniowo jednak tracą ten rozpęd. Być może zaczyna tej części brakować posmaku tajemnicy. Chociaż trzeba autorowi przyznać, że nie zdradza rozwiązania, podsuwa tropy, mnoży zagadki. W ich centrum zdaje się znajdować Andrzej Kamiński. Agent, który zaczyna śnić niepokojące sny kojarzące się ze scenami znanymi ze Starego Testamentu. O dziwo, śniący odgrywa w nich jedną z głównych ról, a jego pojawieniu się towarzyszy często strach i niechęć. Profesor z Muzeum Archeologicznego, który dokonuje tłumaczenia zleconych przez Andrzeja tekstów, wyraźnie jest wstrząśnięty ich treścią. Podczas obławy na niebezpiecznego mordercę złowroga postać w kapturze specjalnie oszczędza tylko Kamińskiego. Agentem zaczyna się też interesować piękna, niezależna Marta, której twarz przypomina mu kogoś znajomego...

Rozstrzygnięcie historii jest niespodziewane i nieprzewidywalne. Przynosi odpowiedź na wszystkie pytania i wywraca nasze ustalone myślenie o świecie, zwłaszcza o chrześcijaństwie. Zgadzam się w pełni z informacją na okładce, że gdyby jeszcze istniał indeks ksiąg zakazanych, „Cherem” znalazłby się w jego wykazie. „Cherem” nie jest może książką znakomitą, ale dość dobrą. Lekką, sensacyjną formą przybliża zagadnienia dotyczące wierzeń, religii, dawnych mitów i bóstw, biblijnych przypowieści oraz współczesności. Stawia je w innym, kontrowersyjnym świetle, bez uzurpowania sobie jednak prawa do nieomylności. Wierzę, że niektórych ta powieść będzie oburzać. A innych zrelaksuje lub pozwoli na przeżycie niecodziennych emocji. Może jednak tak samo zaintrygować, skłonić do własnych badań i sięgnięcia po poważniejszą literaturę, nawet naukową. A to już jest coś!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.

środa, 28 września 2011

Sposób na nieśmiertelność


Andrzej Pilipiuk, Dziedziczki, wyd. Fabryka Słów

Dziedziczki” to już trzeci tom z cyklu o kuzynkach Kruszewskich, między którymi jest raptem zaledwie kilkaset lat różnicy. Katarzyna, młodsza wiekiem i rocznikiem, jest biegłą w informatyce agentką ABW, której umiejętności i legitymacja służbowa potrafią otworzyć niejedne drzwi. Stanisława pamięta jeszcze sprzed stuleci przeprowadzkę z Ukrainy w okolice Krakowa. Nieobce są jej stare receptury (niekoniecznie alchemiczne) i sposoby, które dotyczą spraw tak różnych, jak zarządzanie podległymi ludźmi po teoretyczne reguły stawiania dworów.

Pilipiuk fantastycznie wykorzystuje znajomość szlacheckiej Rzeczpospolitej, odtwarza mentalność wychowanych w niej ludzi (w przypadku Sędziwoja i Stanisławy), sprawia, że choć przez moment patrzymy na świat z ich perspektywy. Bierze przy tym pod uwagę upływ czasu, narastające doświadczenia, to, że po kilkuset lat pewna wiedza mimo wszystko odchodzi w zapomnienie, bo jest... po prostu niepotrzebna. Przypomina znaczenie słów takich jak „honor” przy pomocy atrakcyjnej, przygodowej fabuły, w której obok szlachetności, wiedzy i szacunku króluje zacofanie, głupota i chciwość. Ciekawie zderza nowoczesność z dawnym sposobem bycia i myślenia. Daje do zrozumienia, że w dawnych ludzkich bajaniach o nadprzyrodzonych istotach i przedmiotach może tkwić ziarno prawdy. A już na pewno znajdzie się w nich świetny materiał wyjściowy do napisania takiej powieści jak „Dziedziczki”. Najważniejsze, że autor nie powtarza wątków znanych z poprzedniego tomu. Owszem, kontynuuje zmagania alchemika Sędziwoja z tajemniczym bractwem, które chce wydrzeć mu recepturę na nieśmiertelność. Nowością jest to, że łowcy istot nadprzyrodzonych i wrogich ludziom, przekonawszy się, że księżniczka Monika mimo wampirzej ssawki jest nieszkodliwa, ruszają do Norwegii innym, bardziej obiecującym tropem. A kuzynki Kruszewskie razem z księżniczką przeprowadzają się na wieś i postanawiają przywrócić świetność podupadłym Kruszewicom. Po przeprowadzce Monika zaczyna się zmieniać tak bardzo, że zaczyna podejrzewać, że jej wampirze ciało przez setki lat zachowane w postaci wiecznego podlotka zaczyna w końcu dojrzewać. I jest to pełne rozgorączkowania i niepokoju uczucie, które przynosi tylko niezadowolenie i... niespodziankę dla czytelników. Sędziwój do samego końca jest przykładem niezłomnego uczonego, który walczy o słuszną sprawę przy pomocy broni, a gdy tej zabraknie – imponująco wykorzystuje intelektualne siły swego umysłu.

Andrzej Pilipiuk obdarzył swoich bohaterów i bohaterki niecodziennymi, często nadnaturalnymi przymiotami. Mimo to przede wszystkim są oni pełni życia i zwykłego ludzkiego ciepła, a ich relacje oparte są na przyjaźni i szacunku. Ich losy dosłownie się połyka, a ostatnią stronę powieści przyjmuje się wielkim z rozczarowaniem. Zwłaszcza, że to ostatnia część trylogii.

Dla tych, którzy lubią przygodę, lekkie oderwanie od rzeczywistości i historię z tej mniej znanej strony!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.

środa, 21 września 2011

Smakując Azję


Tomek Michniewicz, Samsara. Na drogach, których nie ma, wyd. Otwarte i Biblioteka Akustyczna

Samsara” jest zaproszeniem do podróży bez planu, z celem, który pojawia się w trakcie wędrówki, w stronę miejsca z wizytówki, którą podarował uprzejmy współpasażer wypchanego do granic niemożliwości busa albo o którym szepnął słowa zachęty zagadnięty tubylec.

Zorientowałam się, że książka wywołuje różne reakcje internautów – od zachwytu po rozczarowanie. Ja poznałam ją w wersji do słuchania i muszę przyznać, że Tomek Michniewicz jako „opowiadacz” świetnie się sprawdza (tekst czyta Maciej Orłowski). Krótkie sekwencje podtrzymują dynamikę akcji, a dodatkowym atutem wydawnictwa są dźwięki z podróży, które przenoszą nas to do buddyjskiej świątyni, to na ulicę wietnamskiej metropolii lub do laotańskiej dżungli. Czuje się, że autor nie przygotowywał na gorąco ostatecznej wersji swojej opowieści, tylko dokonał wcześniejszej, starannie przemyślanej selekcji. Uniknął dzięki temu rozwlekłych wynurzeń i nudnawych opisów, które cechują niektóre podróżnicze książki. A przy okazji wykorzystał niektóre swoje doświadczenia z wcześniejszych wypraw po Azji.

Tomek Michniewicz nie zawsze ujawnia nam swoje uczucia i poglądy. Sami mamy wyrobić sobie opinię o egzotycznych krainach, które tak plastycznie i barwnie opisuje – bez względu na to, czy trafia na komunistyczną demonstrację, czy do restauracji, w której serwuje się dania z jadowitych węży. Są jednak takie chwile, gdy przestaje być tylko żądnym przygody podróżnikiem, któremu niestraszny jest grzyb na ścianach hotelowego pokoju, brak szyb w oknach czy zamieszki na ulicach. Dystans znika, gdy autor razem ze swoim towarzyszem podróży Adamem trafia do ośrodka, którego atrakcją turystyczną są... słonice i młode słoniątka. Bite kijami i hakami po głowie, żeby dostosowały się do ludzkich oczekiwań i zachcianek. To bodaj jeden z najbardziej poruszających fragmentów tej historii.

Autor łatwo wyłapuje absurdy, chętnie przytacza nietypowe (a może typowe dla tych części świata) sytuacje, jakie czekają zachodnich turystów przyzwyczajonych do innych standardów. A nawet ustala ranking państw, w których najłatwiej rozstać się z życiem w wypadku samochodowym (przoduje Katmandu, a dlaczego – szczegóły w książce). Daje się ponieść niesamowitym opowieściom o dziadugarach - czarodziejach, magikach, a może tylko zręcznych iluzjonistach, którzy potrafią odciąć sobie dowolną część ciała i przytwierdzić ją z powrotem, a nawet cofnąć czas – i rusza ich śladem z Nepalu do Indii. Codzienność życia w drodze przeplata spostrzeżeniami na temat krajów, które właśnie przemierza. Gdzieniegdzie rzuca garść historycznych faktów i ciekawostek. Używa języka bezpośredniego, łatwego w odbiorze, choć poszczególne słowa oraz ich dobór znamionują osobę wykształconą.

Całość jest zajmująca, oryginalna w ujęciu i bardzo dobra do słuchania. Jedyny minus – można przez nią odkryć w sobie żyłkę awanturnika :)

Za audiobook dziękuję wydawnictwu Biblioteka Akustyczna.

Rozstrzygnięcie wrześniowego konkursu

"Mag niezależny Flossia Naren" cz. 2 Kiry Izmajłowej oraz "Wielki Bazar. Złoto Bryana" Petera V. Bretta trafią do rąk Ewy R. z Działdowa. Gratuluję wygranej!

Prawidłowa odpowiedź na pytanie konkursowe to oczywście Ju Honisch.

Następny konkurs w październiku :)

wtorek, 20 września 2011

Uwolnić się od strachu


Peter V. Brett, Wielki Bazar. Złoto Bryana, wyd. Fabryka Słów

Wielki Bazar. Złoto Bryana” czyta się bardzo dobrze, zwłaszcza gdy zna się wcześniejsze książki autorstwa Petera V. Bretta. Przyjemnie ponownie znaleźć wśród dobrze sobie znanych bohaterów, w świecie, którego prawa i zwyczaje niewiele mają dla nas tajemnic (poza oczywiście najważniejszą – skąd się wzięły demony atakujące ludzi co noc). To właśnie te cechy wynagradzają czytelnikom fakt, że „Wielki Bazar...” nie jest kontynuacją „Malowanego człowieka” i „Pustynnej włóczni”, tylko uzupełnieniem tych historii. Opowiadania zawarte w tomiku wypadły z poprzednich części ze względu na ryzyko nadmiernego rozdęcia opowieści o świecie opanowanym w nocy przez krwiożercze demony. Dzięki nim możemy m.in. poznać kochającą wolność naturę Arlena jeszcze zanim doszło do tragicznych wydarzeń, w wyniku których chłopak opuszcza Potok Tibbeta na zawsze. Albo docenić inteligencję kalekiego i pogardzanego kupca Abbana, który nie ma możliwości dokonania jawnej zemsty. Czy poczuć grozę, która towarzyszy pojawieniu się demona śnieżnego. Lub zobaczyć ponownie Leeshę w akcji, gdy świetnie sobie radzi przy pomocy serdeczności, wdzięku i … garści sproszkowanych ziół w kieszeni.

Opowiadania te pełne są akcji. Ale tym, co Bretta zdaje się interesować najbardziej, jest zachowanie ludzi w sytuacji ciągłego zagrożenia, strachu, który paraliżuje i odbiera odwagę. Nie wszyscy próbują walki jak Arlen czy Krasjanie, czy to z demonami, czy o osobiste szczęście. Niepodjęcie żadnych działań, pogodzenie się z wyrokiem losu i bierność stanowią dla wielu dobrowolny wybór. Dla nich bezpieczniejsza jest akceptacja nawet niewygodnej rzeczywistości niż podjęcie ryzyka. Można by powiedzieć, że każdy ma swoje demony, które go dręczą. Postać Arlena Balesa, choć fikcyjna, to zachęta, by się nie poddawać i szukać nowych sposobów na wyjście nawet z wydawałoby się beznadziejnej sytuacji.

W „Wielkim Bazarze...” Peter V. Brett ponownie udowadnia, że zna się na ludzkiej naturze, nie wybiela swoich najważniejszych bohaterów, a ich losami potrafi pokierować w zajmujący, nieschematyczny sposób. Lubi ich, inaczej tych kilka opowiadań z „Wielkiego Bazaru. Złota Bryana” trafiłoby na zawsze do szuflady. Prócz nich w tomiku znalazły się razem z opisami runy ochronne i bojowe, których kunsztowny rysunek z pewnością zafascynuje jeszcze większych wielbicieli fantastyki niż ja :) Oraz słowniczek, który pomoże rozeznać się w zawiłościach krasjańskiego świata czytelnikowi, który po raz pierwszy ma do czynienia z prozą Bretta. Ja natomiast z niecierpliwością już czekam na dalsze części historii o Arlenie, Leeshy, Rojerze, Abbanie, Jardirze i demonach.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.


PS. Rozstrzygnięcie konkursu z Fabryką Słów już jutro!

sobota, 17 września 2011

Sekretne życie Adriany


Ana Maria Matute, Bezludny raj, wyd. W.A.B., „Seria z miotłą”

Bezludny raj” to poetyckie, napisane z wrażliwością studium samotnego dziecka. Adriana, zwana Adri. Ostatnia z rodzeństwa. Zbyt mała, by nawiązać głębszą więź z rodzeństwem, zwłaszcza ze stawianą za wzór do naśladowania siostrą Cristiną. Dorasta w rodzinie pozbawionej miłości i szczerości. Adriana wybiera życie nieoficjalne, podziemne, nierzucające się w oczy. Jej miejsce jest przy nianiach Isabel i Marii, pod stołem w prasowali, w kryjówce za parawanem, na korytarzach mieszkania oblanych księżycowych światłem, podczas gdy inni śpią, a potem gdy urośnie w zabawkowym teatrze. Nawet Ciemny Pokój, w którym zostaje zamknięta za karę, nie wzbudza jej lęku, tylko fascynację, pobudza półmrokiem i nagromadzeniem przedmiotów bogatą wyobraźnię dziewczynki. Wyczulona na każdy gest i okruch uczucia Adriana zbiera je pieczołowicie, wyczuwa wahania w nastrojach, nie potrzebuje wielu słów, by czuć, co dzieje się w sercach innych. Chociaż jest zbyt mała, by wszystko pojąć. O sobie słyszy, że nie jest taka, jaka powinna być, że jest dziwna i zła. Dlatego nieszczęśliwa w świecie zewnętrznym, Adriana tworzy swój własny, szukając tajemnicy w najzwyklejszych miejscach i przedmiotach – i je znajduje.

Ta powieść jest zaproszeniem do zaznajomienia się z tym niezwykłym uniwersum, do towarzyszenia Adrianie w poznawaniu osób jej naprawdę bliskich, prawdziwych pokrewnych dusz. Można powiedzieć, że Adri sama tworzy swoją rodzinę, ponieważ członkowie tej prawdziwej nie uczestniczą w jej doświadczaniu świata. A nawet wręcz tego odmawiają. Obecność rodzeństwa, ojca i matki jest dawkowana dziewczynce oszczędnie, na co wpływ ma także rozpad małżeństwa rodziców. W domu tylko służące akceptują Adri, chociaż jej nie rozumieją.

Akcja powieści została zawężona praktycznie do miejsc najważniejszych dla dziewczynki – to niektóre pomieszczenia w jej domu, pokój jej przyjaciela Gawryły z dywanem w koła i romby, podwórko, na którym chłopak bawi się psem. Adriana funkcjonuje głównie w tej intymnej przestrzeni, niechętnie przenosząc się do nieprzyjaznej szkoły. Do wewnętrznego świata Adriany bardzo późno zaczynają docierać pogłoski o tym, co właściwie dzieje się w Hiszpanii za rządów republikańskich. Dla bohaterki, dziecka w końcu, i tak ważniejszy jest los najlepszego przyjaciela. Język powieści jest subtelny, bardzo obrazowy i pełen skojarzeń. Idealnie oddaje emocje dziecka, które jest wyrzucone poza nawias z niezrozumiałego mu powodu i które traci przez to zaufanie do Olbrzymów, czyli tych dorosłych, którzy decydują o jego losie.

Można zadedykować tę książkę wszystkim, którzy jako dzieci czuli się porzuceni, wyobcowani i inni. Ci najlepiej zrozumieją jej przejmującą słodycz i głębię.

Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.

czwartek, 15 września 2011

Konkurs z Fabryką Słów


Podaj imię i nazwisko autorki "Obsydianowego serca", które w księgarniach pojawi się 30 września. Odpowiedzi szukaj na www.fabrykaslow.com.pl i prześlij ją do 20 września pod adresem jurczyk.anna@gmail.com.

Do wygrania 2 książki wydawnictwa Fabryka Słów:

Za co lubię Flossię Naren?


Kira Izmajłowa, Mag niezależny Flossia Naren, tom. 1 i 2, wyd. Fabryka Słów

Świat literatury coraz bardziej pełny jest kobiecych bohaterek, które za nic mają utarte zwyczaje, są niezależne - i od innych osób i od kanonów mody. Mówią wprost, co myślą, nie kierują się sentymentem i są... nudno przewidywalne. Spodziewałam się, że mag niezależny Flossia Naren też będzie drewnianą, schematyczną postacią. Zmieniłam zdanie po pierwszym rozdziale. Różnica jest może subtelna, bo i Flossia Naren idzie pod prąd. Jest magiem, do tego dość wszechstronnym, przywykłym do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków (a przy okazji do noszenia spodni i palenia fajki). Na pewno nie traci czasu na udowadnianie innym, że są idiotami. Potrafi docenić zarówno wrogów, jak przyjaciół bez względu na płeć. No i trzymać język za zębami. Bywa skutecznym śledczym i dyplomatą, którego stać na bezinteresowny odruch serca, gdy wie, że nikomu on nie zaszkodzi. I nie jest dziewczyną. To kobieta, której magiczne zdolności może spowolniły starzenie ciała, ale nie zmieniły jej tym samą w wiecznego trzpiota. Co najważniejsze, potrafi nas zaintrygować swoim tokiem rozumowania i zaskoczyć podjętą decyzją. Słowem, Flossia Naren to ciekawie skonstruowana, przemyślana postać, której zdolności umysłowe są nawet bardziej fascynujące niż władanie magią. W końcu każdy pisarz może wymyślić jakiś wymyślny sposób rzucania czarów. Gorzej bywa z psychiką tworzonej przez niego postaci. Kira Izmajłowa po mistrzowsku zachowała równowagę między wiarygodnością swoich bohaterów, a światem stworzonym w wyobraźni.

Świat ten pełen jest magii, ale jego czarodziejom brak takiej mocy, jaką dysponowali jeszcze przed wiekami. Postęp techniczny jest dość niemrawy, a państwami nadal władają królowie i książęta. Całą tę rzeczywistość poznajemy poprzez działalność Flossii Naren, czyli rozwiązywanie najbardziej tajemniczych zagadek, zbrodni czy zaginięć. Oczywiście, tylko w imieniu tych, których stać na jej drogie usługi. Zlecenia są różnorakie i dopiero po pewnym czasie okazuje się, że mają one pewien wspólny czynnik. Intryga, która jest groźna dla bezpieczeństwa królestwa Arastenu i życia Flosii Naren, okazuje się sięgać kilkadziesiąt lat wstecz, a jej korzenie tkwią Wojnach Magów sprzed siedmiuset lat. W dodatku w pośredni sposób jest z nią powiązany gwardzista królewski, porucznik Laurinne, nieodłączny i z góry narzucony towarzysz Flossii Naren. W przeciwieństwie do trzeźwo myślącej partnerki Laurinne to nieopierzony, pełen ideałów młokos, którego zalety nie od razu rzucają się w oczy. Relacje między parą takich bohaterów stanowią dodatkowy smaczek powieści i bynajmniej nie rozwijają się tak, jakbyśmy sobie wyobrażali. Co ja uważam za plus. Nawet koniec ostatniego tomu pozostawia tę kwestię nie do końca rozstrzygniętą...

Kira Izmajłowa stworzyła nie tylko oryginalną bohaterkę, ale również poprowadziła w zajmujący sposób fabułę. Przygoda, intryga, zagadkowe przestępstwa, wiedźmy, smoki i zdarzenia, w których można znaleźć echa baśni. To wszystko sprawia, że czas spędzony z „Magiem niezależnym Flossią Naren” w ręku upływa stanowczo zbyt szybko.

Za książki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.


wtorek, 6 września 2011

Nieszczęśliwe enfant terrible


Frédéric Beigbeder, Francuska powieść, wyd. Noir sur Blanc

We „Francuskiej powieści” jest niemal wszystko. Dużo wątków autobiograficznych, a w tym rozliczenie się z własnymi rodzicami i dzieciństwem, które przypadło na czas korzystania przez Francuzów z powojennego dobrobytu i radosnej konsumpcji; bezsilność osoby uwięzionej, pewnej, że wina nie jest równa karze; triumf pisarza dokonującego przy pomocy literatury zemsty, która będzie trwała, dopóki na świecie pozostanie choć jeden egzemplarz jego „Francuskiej powieści”; przemyślane i okraszone cytatami rozważania o pamięci i sile napędowej procesu twórczego, którego nie ograniczą żadne mury; udręki dorastania i nieodwzajemnionych miłości; a w końcu pogodzenie się z blondynkiem o niewinnym spojrzeniu błękitnych oczu, alter-ego autora, z dzieckiem, którym był, którym w głębi duszy pozostał i którego zepchnął w niebyt zapomnienia na długie lata.

Drogę do samego siebie utorowała Beigbederowi karta kredytowa, którą rozdzielał na masce samochodu śnieżnobiałą kokainę. Powieść nie jest jednak wynikiem narkotykowych zwidów, a kilku nocy w areszcie, do którego autor trafił po interwencji policyjnego patrolu i w którym pozostał dłużej na skutek decyzji prokuratora. Beigbeder mówi wprost o swoich bolączkach, innym razem buduje ze słów sugestywne, pełne emocji obrazy, w których chronologia nie jest najważniejsza. Opowiada nam o byciu dzieckiem rozwiedzionych rodziców. O życiu, w którym anty-wzorem i szczytem doskonałości z konieczności musiał stać się jego starszy brat. O dzieciństwie, w którym niczego nie brakowało poza matką i ojcem pod wspólnym dachem. Teraz sam jest rozwiedzionym rodzicem, równie nieporadnym wobec uczuć córki jak byli jego rodzice wobec niego. Kokaina i pełne czułości ojcostwo? To niejedyne sprzeczności w życiorysie Frédérica Beigbedera, a jednak udało mu się połączyć tak różne, nieprzystające do siebie elementy w pięknie napisaną, przesyconą smutkiem historię. Dużo zdradziłam, ale jestem przekonana, że to bogactwo, ta różnorodność obronią się i zachwycą kolejnego, wymagającego czytelnika.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc

Zaczęło się od chrząszczy i zęba nosorożca


Irving Stone, Opowieść o Darwinie, wyd. Muza

Karol Darwin na zawsze zmienił nasze widzenie wszechświata i jego przeszłości. Trudno dziś sobie wyobrazić, jak bardzo wielkim wstrząsem dla mu współczesnych była jego teoria ewolucji. Kreacjonistów - wierzących, że Bóg stworzył świat w takiej postaci, jaka jest znana ludziom - nie brakuje, ale ich poglądy budzą obecnie raczej uśmieszek i są kwestią wiary niż nauki. W dziewiętnastowiecznej Anglii było jednak inaczej. Przede wszystkim nauki przyrodnicze były wtedy traktowane po macoszemu. Główną wykładnią była Biblia i niewielu naukowców odważało się myśleć, że procesy kształtujące Ziemię trwały dłużej niż kilka tysięcy lat. Nawet najbliżsi Darwinowi i darzeni przez niego szacunkiem naukowcy podzielali ten pogląd. Wszelkie teorie naukowe miały dopasować się do tego, co zostało napisane w Biblii. Kiedy się to nie udawało, cóż... Wymownym przykładem jest wyprawa geologiczna do Walii młodego Darwina z profesorem Sedgwickiem. Kiedy panowie znaleźli ząb nosorożca, na pytanie Karola, w jaki sposób trafił on tak daleko na północ, jego uczony towarzysz stwierdza, że pewnie... ktoś go tam podrzucił!

Opowieść o Darwinie” Irvinga Stone'a to jedna z tych pełnych życia i bogatych w szczegół biografii, które pozwalają na „bycie” tuż obok opisywanej postaci. Powieść zaczyna się, gdy Karol Darwin ma 22 lata i właśnie otrzymuje propozycję udziału w wyprawie poznawczej na okręcie „Beagle”. Wielka Brytania wyszła zwycięsko z wojen napoleońskich i potrzebuje nowych map, nowych lądów i ludzi, którzy będą je badać i tych, którzy pomogą utrzymać nad nimi dominację. Tyle wiemy z historii. Ale Karol Darwin ma także inne oblicze. To członek dużej i kochającej się rodziny, syn i wnuk cieszących się uznaniem lekarzy, przez matkę spokrewniony z Wedgwoodami od najlepszej angielskiej porcelany, brat trzech sióstr, z których najmłodsza, z racji podobieństwa do brata, nazwana została „Karolem Darwinem w spódnicy”. Namiętny zbieracz chrząszczy, niedoszły absolwent medycyny (skutecznie zniechęciły go do studiów operacje przeprowadzane na pacjentach bez znieczulenia, nawet, gdy były nimi dzieci), którego ojciec obawiał się swego czasu, że nie ukończy żadnych szkół. A także młodzieniec zauroczony wesołą i energiczną Fanny Owen. Stone serwuje nam codzienność Karola, jego styl życia, tryb żmudnych przygotowań do wyprawy na drugą półkulę, która nie wzbudza zachwytu rodziny, naukowe pasje i poszukiwania, a nawet poglądy polityczne. Nie szczędzi nawet takich przykładów, jak widok wypłukiwanych z ziemi przez deszcz kości i czaszek na parafialnych cmentarzach, które Darwin widzi w Londynie.

Ta obfitość szczegółów przekłada się na imponującą objętość biografii (ponad 700 stron!), świadczy o rzetelnym przygotowaniu autora, a co najważniejsze – nie przytłacza. Dzięki niej czytanie „Opowieści o Darwinie” zmienia się w fascynującą podróż w czasie po ludzkiej mentalności, niechętnej zmianom, przywiązanej do tradycji i obawiającej się nowego. Mimo to Darwinowi udało się położyć nowy fundament pod nauki przyrodnicze. I o tym jest ta książka.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza.

Cztery łapy, elektryk i Ona


Magdalena Kulus, Blondyn i Blondyna, wyd. SOL

Słoneczna, radosna okładka z wiosennym zdjęciem. A na nim tytułowi Blondyn, czyli pies-asystent Igor oraz Blondyna, czyli Magda, jego pani. Forma tej książki jest niezwykle prosta – to zapiski z bloga, które Magdalena Kulus zaczęła pisać po tym, jak w jej życiu pojawił się Igor. Przyjaciel, pomocnik, nocny ogrzewacz (czasem do spółki z kotem Łatkiem), radość życia porośnięta złocisto-biszkoptowym psim futrem. Ale nie tylko. Blog powstaje na gorąco, dopiero po czasie można jeszcze coś podsumować i dopisać. Te refleksyjne dodatki są oddzielone kreseczką i dobrze uzupełniają blogowe wpisy.

Przede wszystkim to pełna pogody ducha historia młodej kobiety, która żyje ze swoją niepełnosprawnością wywołaną przez zanik mięśni. Żyje, a nie używa jej jak tarczy do walki ze światem. Uczy się, pracuje, przemierza kilometry, żeby studiować, a potem pisać doktorat, żeby chodzić na koncerty, do teatru lub do ulubionej pizzerii. Budzi podziw i szacunek, bo jednocześnie ma zbyt mało siły, by podnieść odchyloną głowę czy sięgnąć po długopis, który upadł na podłogę. Każdy wypad z domu to grono zaangażowanych ludzi, przyjaciół i znajomych, którzy pomogą, przeniosą, gdy potrzeba albo po prostu, z którymi miło się spędza czas. Niektórzy się się wykruszają, z czasem pojawiają się inni. Magda, bohaterka i autorka zarazem, dojrzale akceptuje taką kolej rzeczy, nie doszukuje się w niej niesprawiedliwości świata. Dostając tak wiele od innych, potrafi również dać dużo z siebie – stąd zajęcia dla dzieci z udziałem Igora czy warsztaty dziennikarskie, które poprowadziła.

Każda notatka w tej książce jest poświęcona Igorowi - wspólnym ćwiczeniom, podczas których niejedna bluzka czy piżama została porwana, chrupkom, które dostawał w nagrodę za dobrze wykonane polecenie, samodzielnym wypadom na spacer, które dawały obojgu upragnioną swobodę, pokusom, jakie czekają na łakomego zwierzaka i trosce, jaką okazywał Magdzie, gdy poprawiał jej nogi czy głowę, podawał z szafki leki, zamykał drzwi. To także historia mniejszych i większych wpadek, wzajemnego poznawania się i aprobowania. Igor towarzyszył Magdzie niemal wszędzie – na uczelni, w bibliotekach, niektórych lokalach, a nawet - po specjalnym zezwoleniu arcybiskupa – i w kościele. Piękny golden retriever wywoływał uśmiechy, ale nie wszędzie spotykał się z przychylnością. Takich momentów na szczęście jest niewiele.

Tym, co dominuje w tej opowieści, jest siła charakteru Magdy i jej pasja życia. Nawet mimo tych ciężkich chwil (a zdarzają się niestety), kiedy jej organizm odmawia posłuszeństwa i choruje, a przyszłość zdaje się rysować w ciemnych barwach. To dobra odtrutka dla jęczących i niezadowolonych. Dla tych, którzy marzą, ale boją się spróbować. Podpowiedź dla tych, od których wiele zależy, ale bywa, że brak im odpowiedniej wiedzy. I świetna lektura dla tych, którzy tak jak autorka wierzą, że chcieć to móc.

Za książkę dziękuję wydawnictwu SOL.