środa, 27 lutego 2013

Wacław Radziwinowicz, Gogol w czasach Google'a. Korespondencje z Rosji 1998-2012



Wacław Radziwinowicz, Gogol w czasach Google'a. Korespondencje z Rosji 1998-2012, wyd. Agora SA

Korespondencje Wacława Radziwinowicza to coś więcej niż tylko jeden, pobieżny rzut oka na Rosję, która potrafi przerazić korupcją i prawem silnej pięści, a jednocześnie zadziwić największym na świecie odsetkiem kobiet prowadzących własny biznes i liczbą miliarderów mieszkających w stolicy. Szybko jednak okazuje się, że za tymi imponującymi statystykami kryje się wrodzona nieporadność rosyjskich mężczyzn, na których zdecydowana większość Rosjanek po prostu nie może polegać. A zdobycie i utrzymanie wielkich fortun jest uzależnione nie tyle od wrodzonych zdolności, co od dobrych układów z rządowymi oligarchami. Zbytnia śmiałość w ocenie pracy Kremla może się skończyć tak, jak w przypadku Michaiła Chodorkowskiego – więzieniem. Trzeba przyznać, że Wacław Radziwinowicz z dużą znajomością rzeczy odkrywa dla nas, czytelników z sąsiedniego kraju, drugie dno zjawisk w Rosji powszechnych, od których człowiekowi żyjącemu w normalnych warunkach jeżą się włosy na głowie. Radziwinowicza trudno przy tym uznać za tropiciela absurdów – nikt ich bowiem specjalnie nie ukrywa. Wyjąwszy może sytuacje, gdy rosyjski rząd próbuje odwrócić uwagę od własnych zaniedbań i matactw.

Sam dziennikarz z rzadka pojawia się w swoich tekstach, oddając głos przede wszystkim samym Rosjanom i innym obywatelom Federacji Rosyjskiej. Skutecznie unika czułostkowości, skupia się na faktach, wyciąga przekonywujące wnioski. Nader często kończy swoje artykuły ironiczną puentą, która stawia znak równości między opisywanymi współcześnie wydarzeniami a tymi z czasów sowieckich, rzadziej – carskich. To dowód, że mimo zmiany ustroju w Rosji wciąż myśli się i działa, szczególnie na szczeblu rządowym, w stary, sprawdzony sposób. Stąd zresztą tytuł książki - „Gogol w czasach Google'a”.

Zbiór reportaży i felietonów Radziwinowicza, pisanych na bieżąco w ciągu ostatnich 14 lat, daje możliwie najpełniejszy obraz współczesnej Rosji, w której państwo i ludzie pracujący w jego strukturach wciąż bywają największymi wrogami zwykłych obywateli. To lektura bardzo ważna, chociaż momentami bardzo przygnębiająca. Tak bardzo, że kiedy czytałam o matkach przeszukujących pociąg-kostnicę z rozkładającymi ciałami poległych w Czeczeni, o zrzucaniu na martwych żołnierzy odpowiedzialności miesiącami po ich śmierci, o sprzedawaniu własnych podwładnych i o dzieciach, które po dorośnięciu marzyły, by zostać odpowiednio do płci prostytutkami lub milicjantami (czyli lepszym, bo nietykalnym rodzajem bandytów), były chwile, że musiałam odłożyć tę książkę na bok. Treść niektórych artykułów była zbyt wstrząsająca, by spokojnie przechodzić od jednego do drugiego. Światełkiem w tunelu okazał się być rosyjski humor – skrzący inteligencją, pełen żartobliwego dystansu do oficjalnych komunikatów, trafiający prosto w sedno. I to niezależnie od tego, czy Radziwinowicz sięga po dowcipy sprzed kilkudziesięciu lat czy te usłyszane niedawno. Nadzieją napawają także osoby, które chcą zmian i aktywnie się o to starają. Nawet mimo ryzyka szykan, a nawet utraty życia, co spotkało Annę Politkowską. Wywiad z nią pozwolił mi ją poznać nie tylko jako dziennikarkę z misją, ale także jako człowieka, zgrabną kobietę z życiem osobistym i jako matkę. I to bez bez umniejszających pytań w stylu: jaki jest pani ulubiony kolor? Na to Wacław Radziwinowicz jest zbyt wielkim profesjonalistą. Tę cechę można zresztą odnieść do wszystkich jego tekstów, które są po prostu wyśmienite!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Agora SA

niedziela, 17 lutego 2013

Józef Hen, Nikt nie woła



Józef Hen, Nikt nie woła, wyd. Wydawnictwo Literackie

Powieść "Nikt nie woła", wydana dopiero w 1990 roku, po wielu wcześniejszych, bezowocnych próbach, fantastycznie zniosła próbę czasu. Trudno się nie zachwycić tą oszczędnością opisu, dialogami i ich niebagatelną rolą w tekście, tymi krótkimi zdaniami pulsującymi młodzieńczym buntem i bólem wyrzutka. Sposób napisania i ujęcie tematu sprawiają, że „Nikt nie woła” to książka naprawdę wartościowa i cieszę się, że doczekała się wznowienia. Napisana kilka dziesięcioleci temu, odrzucana latami przez cenzurę, czytana w maszynopisach, z dopisaną później drugą częścią - opiera się na życiowych doświadczeniach Józefa Hena, który po wybuchu wojny jako niepełnoletni chłopak wyjechał do Związku Radzieckiego. Tak zaczęła się jego tułaczka, która ostatecznie doprowadziła go aż do Uzbekistanu. „Nikt nie woła” nie jest jednak drobiazgową relacją z każdego dnia tej poniewierki. Hen sugestywnie oddał za to stan ducha, w którym tkwił jako niekiedy nawet przymierający głodem chłopak. Prosto od książek rzucony do fizycznej pracy, z dala od bliskich, samotny...

Pierwsza część książki zatytułowana „Boso” tchnie świeżością, eksploduje niezgodą na los, na którą może pozwolić sobie tylko ktoś młody, odrzuca zależność i pokorę wobec przyjaciół z przymusu, żąda miłości i swojego miejsca na ziemi. Każda scena jest wyrazista, odciska się w pamięci na długo i drażni emocjami, złością, bólem, pragnieniem przetrwania wbrew wszystkiemu. Wbrew bosym stopom, wbrew niedostatkowi chleba, pomimo tego, że w kieszeni nie ma żadnych dokumentów. A przecież ich brak łatwo może się stać wyrokiem śmierci. Tej śmierci, która nikogo nie obchodzi, jedna z wielu, anonimowa, z biedy i głodu.

Druga część „W butach” jest jakby spokojniejsza, sytsza. Z pierwszoosobową narracją. Tak jakby angielskie buty i mundur oraz potwierdzenie tożsamości otrzymane od Armii Andersa przywracało bohatera, Bożka, do społeczności ludzi, którzy mogą decydować o sobie. Rzeczywistość, w której egzystuje Bożek, to jednak dalej świat, w którym żyje się z dnia na dzień. Pełen samotnych kobiet, mężczyzn kalek lub tych o nieokreślonym statusie, jak Bożek, którego sytuację pogarsza fakt, że jest nie tylko Polakiem, ale i Żydem. Tym razem niedosyt u Bożka wywołuje nie brak jedzenia (zdarzający się tylko czasami, gdy nawala zaopatrzenie), ale miłość, w której pragnienie fizycznego zespolenia łączy się z potrzebą stworzenia wspólnej, bezpiecznej przestrzeni - domu. Hen jest odważny w opisie miłosnych rozterek, chociaż próżno szukać w jego książce śmiałych scen erotycznych. Jest szczery bez naturalistycznych opisów, romantyczny – chociaż jego styl jest bardzo konkretny, niepoetycki i niezaciemniający istoty rzeczy. Nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym ujęciem.

Pierwszy wniosek po przeczytaniu tej powieści - pod względem warsztatu pisarskiego Józef Hen mógłby wiele nauczyć niejednego, młodszego o dwa pokolenia pisarza. Bałam ugrzęźnięcia w długich, niejasnych zdaniach, bałam się nadmiaru martyrologii, cierpienia i szlachetności wysuniętych na plan pierwszy i przesłaniających człowieka. A trafił mi się mi się taki... brylant! Taka piękna niespodzianka!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

środa, 13 lutego 2013

Mo Yan, Zmiany



Mo Yan, Zmiany, tłum. Agnieszka Walulik, wyd. W.A.B

Moje pierwsze zetknięcie z twórczością Mo Yana, laureata zeszłorocznej Nagrody Nobla, było późne i nie dotyczyło żadnej z jego sztandarowych, obsypanych nagrodami powieści. „Zmiany” to niewielka książeczka, objętościowo skromna, zgrabnie przykrojona, rodzaj nietypowej autobiografii (dlaczego nietypowej? – o tym za chwilę). A i tak Mo Yan dał mi się poznać jako twórca świadomy, zręcznie unikający fałszu i nadmiaru detali. Jako doskonały prozaik, który nie pozwala ponosić się słowom, ale sam prowadzi swoją historię od początku do końca.

Jeśli chodzi o wątki autobiograficzne, Mo Yan okazuje się być powściągliwym pisarzem. Pamięć do szczegółów ma znakomitą, a jednak nie zdradza wszystkiego ze swojej przeszłości, zwłaszcza gdy chodzi o sprawy głęboko osobiste i intymne. Nie ma też w zwyczaju oceniać, dzielić się wnioskami ze swoich rozważań, piętnować coś czy chwalić. Widać, że starannie przemyślał, które zdarzenia staną się podstawą jego książki. Nie powinniśmy się zatem spodziewać, że „Zmiany” dostarczą nam faktów, które obejmują to, co zazwyczaj uważamy za najważniejsze dla każdego człowieka. Począwszy od dnia narodzin, opisów członków najbliższej rodziny czy – co mogłoby być dla nas szczególnie interesujące jako czytelników z Zachodu - wpływu, jaki na bieg ich życia miała rewolucja i towarzysz Mao. Owszem, i takie informacje znajdziemy w tekście, ale podane są one subtelnie, jakby mimochodem, podczas gdy na plan pierwszy wysuwają się zupełnie inne wydarzenia i osoby. Wśród nich najważniejsi wydają się być znajomi ze szkoły – piękna Lu Wenli oraz obrotny He Zhiwu. Znaczącą postacią, chociaż już drugoplanową, jest także ojciec dziewczyny, kierowca radzieckiej ciężarówki GAZ 51, pamiętającej jeszcze wojnę w Korei i będącej jedynym autem w wiosce.

Tytułowe „Zmiany” Mo Yana dotyczą coraz lepszych warunków życia i materialnych objawów gospodarczego podźwignięcia się Chin. Tego typu wzmianki pojawiają się w opowieści narratora w sposób naturalny, a przedstawione są z punktu widzenia człowieka z biednej, wiejskiej rodziny, która do uprawy roli jeszcze w latach 80. używała motyk zamiast maszyn rolniczych. Nic dziwnego, że takich ludzi mogła olśnić automatyczna maszyna do lepienia pierożków, a stara ciężarówka z demobilu była dla nich oznaką wysokiego statusu społecznego.

Narrator Mo Yana, jego alter ego, przeżywa swoje wzloty i upadki, marzy o tym, by wyrwać się ze swojej prowincjonalnej wsi, zrobić karierę i tak właśnie odwdzięczyć się rodzicom. Skrupulatnie korzysta z każdej nadającej się okazji. Rozpacza, gdy los zdaje się mu nie sprzyjać. Gdy w końcu osiąga upragniony awans społeczny, okazuje się, że upływ lat nie zmienił tylko jednego – mentalności samych Chińczyków. Ostatnia scena uświadomiła mi wyraźnie, jak bardzo bohaterowie Mo Yana są zależni od innych. Nie brak im talentów ani odwagi, ale bywają bardzo praktyczni w doborze przyjaciół, a nawet współmałżonków. Będę jednak sprawiedliwa – w „Zmianach” nie brakuje też zwykłej ludzkiej życzliwości. Ot, kulturowa zagwozdka!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

środa, 6 lutego 2013

Andrea Camilleri, Sierpniowy żar


 
Andrea Camilleri, Sierpniowy żar, tłum. Stanisław Kasprzysiak, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc

Mam słabość do Camillerego z wielu względów. Kilkoma zdaniami potrafi oddać esencję stosunków międzyludzkich i koloryt społeczny sycylijskiej prowincji. A jego dialogi są po prostu kapitalne. W „Sierpniowym żarze” sprawiły mi szczególną uciechę. Te celowe niedopowiedzenia, ta ironia, tych kilka słów, które – rzucone niby od niechcenia – stają się wytrychem do czyjejś wiedzy i pozwalają ustalić prawdziwy przebieg zdarzeń. To sposób Salvatore Montalbano, głównego bohatera i inspektora policji, na świat układów i układzików, które często łączą mafię z przedstawicielami rządu i lokalnymi przedsiębiorcami. Ich istnienie jest przyzwoleniem na nieczyste, bezprawne zagrania w sferze biznesu, a także – co jest naturalną konsekwencją tego stanu rzeczy - w strefie prywatnej. Zaś bezkarność, którą chełpią się mniej lub bardziej zawoalowani przestępcy, to coś, czego Montalbano nie znosi i co pobudza go do działania.

Początek „Sierpniowego żaru” przypomina horror. Willę, którą Montalbano wynajął dla przyjaciół Livii, swojej życiowej partnerki, nawiedzają po kolei liczne kataklizmy naturalne. W dodatku pociecha Laury i Guido to niezwykle żywe dziecko, którego temperamentu dorośli nie są w stanie opanować. Jednak to dzięki temu małemu więrcipięcie wychodzi na jaw tajemnica domu, która prozaicznie okazuje się samowolą budowlaną. Niestety z ponurą niespodzianką w środku...

Jeśli chodzi o wątki kryminalne, każda część z serii o komisarzu Montalbano stanowi odrębną historię i zamkniętą całość. Tym, co łączy wszystkie tomy, są stale pojawiający się bliscy współpracownicy komisarza, jego prowadzony na odległość związek z Livią oraz... potrawy zostawiane przez gosposię policjanta w lodówce. Tak jest również i tym razem. Pomysł Camillerego jest prosty i zakłada kilka możliwych odpowiedzi na pytanie – kto zabił? Tym razem jednak dodatkową wątpliwość budzi także tożsamość ofiary. Wśród podejrzanych pojawiają się m.in. dziwnie zachowujący się chłop, nieuczciwy przedsiębiorca budowlany oraz jego pracownicy,. Jest więc w kim przebierać i zastanawiać się, kim jest morderca. Autor nie rezygnuje także z nowych, osobistych perypetii swojego głównego bohatera, tym razem dotyczących płci pięknej. Te rozterki plus walka z obezwładniającym upałem i biurokracją nadają Montalbanemu ludzki wymiar i są sposobem autora na ściągnięcie go z piedestału nieomylnego, wszystkowiedzącego detektywa (na wypadek, gdyby któremuś czytelnikowi przyszło do głowy go tam umieścić ;) )

Camilleri zgrabnie prowadzi fabułę aż do rozwiązania wszystkich tajemnic. Choć muszę przyznać, że na końcu akcja nagle przyśpiesza, co jest bardzo zaskakujące i budzi sporą dozę konsternacji. Dodam tylko, że są to uczucia, których doznaje nie tylko czytelnik, ale i sam komisarz Montalbano.

Słowem „Sierpniowy żar” to przyjemny w czytaniu kryminał z włoskimi smaczkami i upałem, który wydaje się cudownie nieprawdopodobny o tej porze roku.

Za książkę dziękuję Oficynie Literackiej Noir sur Blanc.

wtorek, 5 lutego 2013

Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy


 
Wolf Kielich, Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, seria: Fortuna i fatum, wyd. W.A.B.

Podróżniczki” zdumiały mnie i wprawiły w zachwyt! Ta książka opowiada o kilkunastu kobietach - niebanalnych, wytrwałych, pełnych fantazji i ciekawych świata. Którym nie straszny był upał lub zimno, choroby, brud, pot oraz... podejrzenia o brak moralności! To ostatnie było bodaj najpoważniejszym zastrzeżeniem, z jakim musiały się liczyć, ponieważ w 19. wieku i jeszcze na początku 20. największym dobrem kobiety była jej reputacja, którą gwarantowały odpowiednie zachowanie i właściwe rozrywki. A do tych na pewno nie należało szukanie źródeł Nilu, brodzenie po pas w bagnach ani mieszkanie pośród łowców głów. Do tego jeszcze, o zgrozo!, najprawdopodobniej w spodniach!

Na przykładzie bohaterek Wolfa Kielicha jak na dłoni widać, kto pisał dotąd historię odkryć przyrodniczych, antropologicznych i geograficznych. Mimo że część podróżniczek znacząco przyczyniła się do wzbogacenia współczesnego im stanu wiedzy, wydawała książki, a niektóre prowadziły poważne badania naukowe, ich nazwiska i koleje losu były dla mnie taką samą terra incognita, jak dla nich środkowa Afryka. Uczciwie muszę jednak przyznać, że za życia cieszyły się pewną sławą i uznaniem, choć jednej z nich nie przyjęto w poczet Royal Geographical Society ze względu na płeć.

Wolf Kielich z dbałością o szczegół nakreślił sylwetki kobiet różniących się od siebie motywacją i sposobem bycia. Niektóre marzyły o przygodach, inne miały do wypełnienia misję lub pchał je do przodu głód wiedzy. Albo po prostu ambitnie chciały być pierwsze. Na pewno większość z nich łączyła finansowa niezależność, która pozwalała na swobodne rozporządzanie czasem bez oglądania się na krewnych i znajomych. Co ciekawe, tylko jedna z nich uważała się za feministkę. Dla pozostałych prawa kobiet nie były tak palącą sprawą, jak np. możliwość odkrycia nowego gatunku motyla lub problemy, jakie niosła ze sobą ekspansja białego człowieka na tereny zamieszkałe przez rdzenne plemiona. I tylko jedna z nich była stuprocentowo antypatyczną, nieprzyjemną, egoistyczną osóbką.

Autor zazwyczaj jest pełen sympatii dla opisywanych przez siebie postaci, ale nigdy nie rezygnuje z rzeczowości. Gdy zdarza mu się wypełniać domysłami luki w wiedzy o swoich bohaterkach, zawsze nas o tym informuje. Jego książka ma ten walor, że opiera się na fragmentach dzienników i listów. Lecz skupia się nie tylko na konkretnych wydarzeniach i ciekawostkach, ale przedstawia również poglądy i opinie podróżniczek, ich radości oraz chwile ciężkiego zwątpienia.

Dzięki jego pracy na zawsze utkwił w mojej pamięci obraz Niny Mazuchelli wyruszającej na zdobycie Himalajów w bucikach na wysokich obcasach. Mary Slessor, pierwszej kobiety mianowanej brytyjskim wicekonsulem, budzącej szacunek nawet w potarganej sukience, z jednym z uratowanych przez siebie czarnych niemowląt na ręku. Daisy Bates, która może nie zaznała osobistego szczęścia, ale za to ocaliła od zagłady kulturę Aborygenów. Idy Pfeiffer, która jak na porządną Austriaczkę przystało, najpierw odchowała dzieci, a dopiero potem wyruszyła w świat. Mary Kingsley, która głośno upominała się o prawa Afrykanów i której życie uratowała... spódnica z grubej wełny. Lub Florence Baker kupionej na bułgarskim targu niewolników przez angielskiego dżentelmena.

Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Don Winslow, Savages. Ponad bezprawiem



Don Winslow, Savages. Ponad bezprawiem, tłum. Rafał Śmietana, Literanova, wyd. Znak

Przywykliśmy do amerykańskich produkcji, w których dobro niekoniecznie leży po stronie urzędowej. Don Winslow w powieści „Savages” idzie jeszcze dalej, angażując w konflikt wyłącznie bohaterów działających poza prawem. A jednak nie trudno zauważyć różnicę pomiędzy kartelem narkotykowym - bezwzględnie podporządkowującym sobie handlarzy marihuany i zwalczającym podobne mu ugrupowania - a działalnością Bena. Tego Bena, który opłaca swoim dilerom ubezpieczenie, a wiedzę wyniesioną ze studiów wykorzystuje do hodowli dobrej jakości, pozbawionego szkodliwych domieszek narkotyku. Bena, który z plecakiem znika na kilka miesięcy, by nieść z innnymi wolontruszami pomoc w krajach Trzeciego Świata. I którego nigdy nie interesowało rozszerzenie swojej działalności czy zwiększenie zysków przy pomocy przemocy. Ta oczywiście bywa nieunikniona, lecz celem Bena jest ograniczenie jej do minimum. To zresztą działka Chona, byłego komandosa, który lepiej niż Ben rozumie brutalne reguły walki o przetrwanie. Trzecią osobą w tym układzie jest Ofelia, beztroska dzieczyna z bogatego domu, którą z Benem i Chonem łączy niekonwencjonalna miłość. To właśnie z nią są związane jedyne momenty obyczajowe w „Savages”, które znajdziemy w sytuacjach pokazujących stosunki dziewczyny z jej matką, Bako. Obie żyją w świecie dostatnim, bezpiecznym, ale też i pozbawionym głębszego sensu i ambicji. Z tym, że Ofelia roztacza jeszcze wokół siebie urok świeżości i młodości, któremu ulega się mimo woli.

Tematem tej powieści nie jest kwestia uzależnień i związanych z nią nędzy, chorób oraz problemów społecznych. Autor kieruje naszą uwagę na brutalność przestępstw towarzyszących narkobiznesowi. W tekście wyczuwalne jest zawoalowane pytanie o sensowność zakazu uprawy i handlu marihuaną, skoro brak legalności pociąga za sobą więcej szkód i powoduje eskalację przemocy. A bynajmniej nie zmniejsza konsumpcji tego miękkiego narkotyku. Wzorcowe postępowanie Bena jest dobrowolne i zgodne z jego światopoglądem. Czy nie byłoby lepiej, gdyby stało się normą? I zyskało ochronę prawną państwa? Tego samego państwa, które – przytaczam to za Winslowem – swego czasu wspierało powstawanie nowych pól makowych po meksykańskiej stronie, przyzwyczajając tamtejszą ludność do czerpania zysków z tego typu upraw.
 
Winslow tak zręcznie prowadzi akcję swojej książki, że z niecierpliwością oczekujemy kolejnego zwrotu w negocjacjach pomiędzy meksykańskim kartelem a firmą Bena. Krwawa konfrontacja wydaje się nieunikniona i zastanawiające jest, jak poradzą sobie z nią bohaterowie, szczególnie pokojowo nastawiony Ben. Autor do końca pozostawia nas w niepewności co do zakończenia. Z jednej strony kreśli sylwetki takich postaci, za którymi jesteśmy całym sercem (zatem nie mogązginąć!), z drugiej – zbyt dokładnie wyjaśnia powody takiego, nie innego postępowania Eleny, szefowej kartelu Bajo. Jej okrucieństwo i brak wahania w podejmowaniu decyzji to cena za bezpieczeństwo i życie jej rodziny. Ten ludzki rys budzi w nas rozterkę, bo wiemy, że Elena nie ma wyboru i nie może się cofnąć.

Winslowowi udaje się nas wciągnąć w tę historię, zaskoczyć i wzruszyć. Sprawić, że będziemy godzinami trzymali kciuki za Benem i jego przyjaciółmi. I o dziwo, za Eleną również. „Savages” to powieść sensacyjna, ale nie można odmówić jej wdzięku. Zdecydowanie należy do górnej półki w swojej kategorii!

. Zdecydowanie należy do górnej półki w swojej kategorii!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Znak.

PS. „Savages” to bestseller „New York Timesa” roku 2010. Książka posłużyła również za podstawę scenariusza filmu Olivera Stone'a.