środa, 26 czerwca 2013

Barbara Catchpole, Prosiak i zabójczy bąk



Barbara Catchpole, Prosiak i zabójczy bąk, tłum. Patryk Gołębiowski, wyd. Zielona Sowa

Jest takie przekonanie wśród bardzo mądrych rodziców, skądinąd słuszne, że literatura dziecięca powinna uczyć, budzić wrażliwość i rozwijać wyobraźnię. Jest tylko jedno ale... Literaturze stawia się zawsze wysokie wymagania, zapominając, że nie musi ona służyć jakimkolwiek celom, że może po prostu być rozrywką na wielu różnych poziomach, także dla młodszych czytelników. I tak, jak dorosły po pracy ma ochotę o wszystkim zapomnieć i przynajmniej dzięki książce przeżyć gorący romans w Toskanii lub odkrywać nowe planety pomiędzy dopychaniem kolanem drzwiczek od pralki a zmywaniem, tak dziecko zmęczone po szkole ma prawo czytać tylko po to, by się głośno śmiać. Bez czytania na głos na forum klasy, bez wyciągania wniosków, które przydadzą się do wypracowania, bez pisania streszczeń i rysowania ilustracji, które – a są to przecież zadania pożyteczne – potrafią zabić radość czytania.

Prosiaki” Barbary Catchpole to humor sytuacyjny, wpadki, które może zaliczyć w szkole każdy uczeń, najróżniejsze perypetie bohatera, z którym łatwo się utożsamić. Jego marzenia, lęki i pragnienie, by mieć jakiś sukces, którym jest nie najlepsze świadectwo, ale np. wbicie bramki podczas szkolnego meczu. Albo – jak w „Prosiaku i zabójczym bąku” - zachowanie spokoju podczas wystąpienia na apelu i podtrzymanie dobrego wrażenia na dziewczynie. Prosiak to inaczej Piotr Rosiak, który chodzi do podstawówki i szczerze opowiada o swoich przeżyciach. Książeczki o jego przygodach nie odstraszają objętością, są krótkie, konkretne, pozbawione nadmiaru opisów i zabawne. Świetnie nadają się do czytelniczego rozbujania dzieci, które unikają książek, jak diabeł święconej wody. Nawet jeśli trzeba będzie im przeczytać parę stron na zachętę. Dla tych, którzy już lubią czytać, seria o Prosiaku może być rozrywkowym przerywnikiem. U nas w domu skończyło się na tym, że do książeczki o bąku, dołączyły inne, kupione na stacji benzynowej za 8 zł każda - „Prosiak i czadowe majtki”, „Prosiak (nie) daje się czarnej śmierci” i „Prosiak zostaje bohaterem”. Zostały pochłonięte w mgnieniu oka, tym razem bez mojego udziału.

Do tytułu „Prosiak i wielki bąk” mam w zasadzie tylko jedną uwagę, a raczej wątpliwość, czy w języku uczniowskim funkcjonuje obecnie zwrot „będzie git”, jak próbuje nas o tym przekonać pan tłumacz. Ale ponieważ szkolna mowa jest niezwykle zmienna i dorosłemu trudno za nią nadążyć, nie czepiam się za bardzo. Choć zalecam czujność.

PS. Pragnę uspokoić innych rodziców, że „Prosiaki” nie spowodowały uszczerbku inteligencji u mojego dziecka, które potem samodzielnie przeczytało niemal cały cykl „Baśniobór”, który obfituje i w opisy, i wielość wątków, a także postaci ;). Poza tym wakacje idą. Pozwólmy dzieciom na czytelniczy luz!

wtorek, 25 czerwca 2013

Tadeusz Biedzki, Sen pod baobabem



Tadeusz Biedzki, Sen pod baobabem, wyd. Zysk i S-ka

Gładkie strony, a na nich zastygłe w bezruchu kobiety w kolorowych sukniach z materiałów we wzory niespotykane w Europie. Ich soczyste barwy przepięknie odcinają się od ich ciemnej, lśniącej skóry, nadają swoim właścicielkom wygląd kwiatów. Odciągają uwagę od pokrytej pyłem ziemi i wszędobylskich śmieci, zwłaszcza tych plastikowych. Żadne z nich nie trafią do koszy, bo tych po prostu nie ma. Pomyłka! Tadeusz Biedzki i jego żona Wanda, podróżując przez Afrykę Zachodnią, natrafili raz na kosz na śmieci. Paradoksalnie – pusty, stojący wśród odpadków. Nie znajdziemy go wśród cudnej urody zdjęć, które nie rzadko zajmują nawet dwie strony. Portrety dzieci, młodych dziewcząt, krajobrazy, sceny z targowisk, z drogi pokonywanej autobusem lub wózkiem ciągniętym przez osiołka – te fotografie pozwalają zobaczyć rzeczywistość opisaną w „Śnie pod baobabem”, łącznie z niespotykanym w naszej szerokości geograficznej odcieniem nieba, oraz biedę, pstrokatą i dla nas nie do ogarnięcia.

Dla Tadeusza Biedzkiego, przedsiębiorcy i podróżnika, nie była to pierwsza wyprawa po krajach unikanych przez turystów. Dlatego nie poświęca miejsca opisom przygotowań, gromadzenia funduszy i niezbędnych zapasów. Dzięki dziennikarskiemu doświadczeniu nie spisuje każdego swojego kroku. Starannie wybiera fakty z podróży i łączy je w interesującą narrację, której niezamierzonym wątkiem staje się zagrożenie ze strony jednego z przewodników. Autor tak samo chętnie pisze o stuletnim meczecie z gliny, największej tego typu budowli na świecie (i bezustannie remontowanej od dnia powstania), jak o spontanicznym włączaniu się Afrykanów w zabawy i tańce. Pisze o niewolnictwie, którym Afrykanie tłumaczą zacofanie swoich krajów. Potem wyjaśnia brak pokory Tuaregów wobec państwowych granic i paszportów. Rozpala wyobraźnię niegdysiejszymi bogactwami Timbuktu: złotem i... nieistniejącym już uniwersytetem, po którym pozostały tysiące kunsztownych rękopisów i ksiąg, sprzedawanych za bezcen przez miejscowych. Przeraża animistycznymi praktykami, które wymagają składania ofiar, także z ludzi. Na własną rękę sprawdza opowieści Dogonów o ich kosmicznych przodkach, którzy na mnie akurat największe wrażenie zrobili konstrukcją domów starszych. Są one tak niskie, by obradujący mogli w nich tylko siedzieć, żeby – gdy któregoś poniosą nerwy i spróbuje w złości skoczyć na równe nogi – otrzeźwił go kontakt z sufitem. Co ciekawe, to nie tylko dogoński patent na podejmowanie decyzji bez rozlewu krwi.

Jednak książka Biedzkiego to nie tylko skakanie od jednej ciekawostki do drugiej. To także kontakt z ludźmi, często serdeczny, obfitujący w inne oczekiwania obu stron, co wynika i z kultury, i z mentalności. Oraz sytuacji życiowej, która niewiele się zmieniła od czasu, gdy po Afryce jeździł Kapuściński. Za jego czasów nieosiągalnym dziecięcym marzeniem był ołówek, teraz – długopis, czasem mazak. Biedzki poświęca dużo miejsca sposobie myślenia Afrykanów, który wypycha ich z ogólnoświatowego nurtu cywilizacji i techniki. Nie patrzy przy tym na nich z góry, raczej z głębokim namysłem co do przyszłości kontynentu i jego mieszkańców. Dla których życiową szansą jest wyjazd członka rodziny do Europy, a dla ich dzieci – adopcja przez białych. Niestety.

Sen pod baobabem” to książka mądra i wnikliwa, zachwycająca szatą graficzną, a przede wszystkim – uczciwym pokazaniem codzienności tego tak naprawdę nieznanego kawałka świata. Zbyt mało ważnego, by pokazywać go w serwisach informacyjnych, zbyt biednego, by chcieć o nim myśleć, zapomnianego do czasu krwawego konfliktu, którego już nie można ignorować.

czwartek, 20 czerwca 2013

Jennifer A. Nielsen, Fałszywy książę



Jennifer A. Nielsen, Trylogia władzy. Fałszywy książę, tłum. Janusz Ochab, wyd. Egmont

Kiedy zbyt wiele czytam o tym, co złego ludzie potrafią zrobić innym ludziom, wytchnienie przynoszą mi książki obyczajowe lub przygodowe, których akcja rozgrywa się w nieistniejących naprawdę krainach, w bliżej nieokreślonym czasie. Mogę bezpiecznie angażować się w losy ich bohaterów, wiedząc, że od początku do końca są czystą fikcją. „Fałszywy książę” jak najbardziej spełnia te warunki, ale... Okazało się, że książka, którą wzięłam do ręki w celu oderwania się od rzeczywistości, reprezentuje bardziej wyrafinowaną formę rozrywki. Jej treść przeszła moje oczekiwanie, ujęła oryginalnością w przedstawieniu głównego bohatera, oraz trudem, jaki zadała sobie autorka, by nadać mu głębię i wielowymiarowość. To niepokorny Sage, kontrowersyjny w zachowaniu, pozornie niewzruszony, często bezczelny i... czuły na cudzą krzywdę. Czternastoletni sierota, o którego nikt się nie upomni i któremu przypadł udział w dworskim spisku bez pytania o zgodę. Ponieważ w tej rozgrywce stawką jest życie, Sage podobnie jak inni chłopcy, którzy mają udawać zaginionego przed laty księcia - obecnie jedynego możliwego następcę tronu – musi dowieść swojej użyteczności. Nie jest to łatwe dla chłopca, który przywykł chodzić własnymi ścieżkami.

Na pierwszy rzut oka „Fałszywy książę” wypada dosyć skromnie przy innych powieściach fantasy – nie ma w nim czarodziejów, magicznych istot, kontrowersyjnych łotrzyków o dobrym sercu i niezwykłym talencie. Ten skądinąd miły sztafaż nie jest „Fałszywemu księciu” w niczym potrzebny. Relacje, jakie zawiązują się między bohaterami, ich pełen dramatyzmu przebieg i psychologiczny autentyzm są o wiele bardziej zajmujące niż jakiekolwiek czary i barwne, fantastyczne dodatki. To nie bajka, w której wszystko dobrze się kończy i w której wychodzi się bez szwanku z każdej próby. Postępowanie bohaterów skrywa drugie, a nawet trzecie i czwarte dno. Domyślanie się ich motywów i kolejnych kroków to niemal bezustanne zajęcie dla umysłu, ponieważ Jennifer A. Nielsen lubi podpuszczać czytelników i bardzo dobrze jej to wychodzi. Unika przy tym sztuczności, jej narracja jest płynna, bez dłużyzn i słabszych miejsc.

Prócz intryg i zwrotów akcji „Fałszywy książę” oferuje cały wachlarz emocji, które targają Sage'em. Są wśród nich poczucie odrzucenia, tęsknota, miłość do rodziny pomieszana z niechęcią i urazą, a także ciężar serca związany z konsekwencjami pewnych nieuniknionych wyborów. To one potęgują naszą sympatię do tego niesfornego nastolatka o trudnej przeszłości i niepewnej przyszłości. Tak jak rozbudowana warstwa psychologiczna przekonuje nas, że mamy do czynienia z naprawdę nietuzinkową powieścią przygodową.

Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że „Fałszywy książę” to pierwsza część trylogii, więc na drugi tom trzeba będzie poczekać. Ale cieszę się, że poznam dalsze losy Sage'a, bo należy on do tych postaci literackich, z którymi trudno się rozstać. I których obdarza się sercem i uwagą należną żywym.

Made in Poland - zapowiedź



Dziś swoją premierę ma książka "Made in Poland".

Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman, Włodzimierz Nowak, Włodzimierz Kalicki, Katarzyna Surmiak-Domańska, Wojciech Jagielski, Leszek K. Talko i wielu innych mistrzów sztuki opowiadania bez fikcji wybrało swoje najciekawsze teksty, by zaprezentować je czytelnikom. Są wśród nich głośni “Chłopcy z motylkami” Jacka Hugo-Badera o wojnie, jaką reporter wytoczył bandytom na warszawskim blokowisku, „To nie mój pies, ale moje łóżko” Lidii Ostałowskiej i Pawła Smoleńskiego” o Agnieszce Osieckiej czy też “Książka wisiała, manikura trwała” Grzegorza Sroczyńskiego - opowieść o PRL-owskim relikcie: książkach skarg i zażaleń.

wtorek, 18 czerwca 2013

Yrsa Sigurđardóttir, Statek śmierci




Yrsa Sigurđardóttir, Statek śmierci, tłum. Małgorzata Bochwic-Ivanovska, wyd. Warszawskie Literackie Wydawnictwo MUZA są

W środku nocy do portu w Reykjaviku zawija luksusowy jacht „Lady K”. Nie odpowiada na żadne wezwania. Na jego pokładzie nie widać ani żywego ducha. W końcu uderza w nabrzeże. Kiedy rozpędzony statek udaje się w końcu zatrzymać, okazuje się, w środku nie ma nikogo. Cała załoga, w tym małżeństwo z dwójką dziećmi, przepada bez śladu. Po tak emocjonującym początku nie można się już od „Statku śmierci” oderwać. Bo Yrsa Sigurđardóttir wciąż podtrzymuje napięcie, umiejętnie buduje nastrój, a przede wszystkim – wie, jak wykorzystać naszą skłonność do szukania działania sił nadprzyrodzonych tam, gdzie dzieją się sprawy tajemnicze i zagadkowe. Sama też przykłada rękę do budzenia w nas takich, a nie innych skojarzeń: ciężkim zapachem perfum snującym się po korytarzach jachtu, dziwnymi światłami na jego pokładzie, gdy stoi zapieczętowany przez policję w porcie, wizją dziecięcych nóżek pod łóżkiem, wreszcie złą sławą statku, przy którego budowie i wodowaniu zginęło kilkoro ludzi, a on sam przechodził z rąk do rąk nowych właścicieli, nie przynosząc im szczęścia.

Autorka przeciwstawia to, co nadnaturalne trzeźwemu osądowi swojej głównej i jakże racjonalnej bohaterki, prawniczki Thory. Zostaje ona wynajęta przez krewnych zaginionej rodziny w celu zebrania dokumentacji potrzebnej do uzyskania wypłaty pieniędzy z ubezpieczenia na życie. Trudno więc jej działania uznać za typowe śledztwo, niemniej prawniczce udaje się dojść do ważnych dla policyjnego dochodzenia wniosków. Ma otwarty umysł, nie zakłada z góry istnienia pewnych faktów, na emocjonalność pozwala sobie w myślach, nie w działaniu, a i to raczej w sferze prywatnej niż zawodowej. Trudno o większy kontrast z niechlujną, egoistyczną Bellą, sekretarką z kancelarii, która po raz pierwszy w swojej karierze znacząco pomaga Thorze w obowiązkach służbowych.

My, czytelnicy, jesteśmy od początku w lepszej sytuacji niż bohaterowie książki. Układ rozdziałów pozwala nam na przemian śledzić działania Thory po tajemniczym zaginięciu załogi oraz wydarzenia rozgrywające się na statku jeszcze przed nim, z punktu widzenia Egira, jego żony Láry oraz ich córek-bliźniaczek, Arny i Bylgji. Jednak im więcej się dzieje, a nasza wiedza wzbogaca o kolejne fakty, tym zmniejsza się nasza pewność co do końcowego rozstrzygnięcia. Chociaż te dwie narracje uzupełniają się, Yrsa Sigurđardóttir pozostawia dość niewiadomych, by przykuwać naszą uwagę do każdej strony, każdego zdania. Absorbować ją aż do ostatniego rozdziału. I podsycać nadzieję na jakiś fortunny zbieg okoliczności, łut szczęścia, który przytrafi się chociażby dzieciom.

Treść „Statku śmierci” odnosi się do tradycji marynistycznych historii o statkach-widmach. Jest także pokłosiem kryzysu ekonomicznego w Islandii, który pojawia się w powieści jako istotne tło. Ale przede wszystkim staje się przyganą tej powszechnej cechy ludzkiej – chciwości. To perfekcyjnie napisany, przemyślany w każdym szczególe thriller, który zaspokoi najwybredniejszego miłośnika tego gatunku. Momentami wstrząśnie, uspokoi na chwilę, by znów wywołać burzę emocji. I tak do samego końca.

Mateusz Górnicki, Rzeczy na P - książka do pobrania

„Rzeczy Na P” – najbardziej kontrowersyjna powieść tego roku, która jest darmowa.

„Rzeczy Na P” to opowieść o bohaterze na miarę naszych czasów. Mieszka w Warszawie, ale jest przyjezdny. Odnosi sukcesy, ale jest sfrustrowany. Nie szuka miłości, bo w nią nie wierzy, ale znajduje dużo seksu.

Narratorem „Rzeczy Na P” jest bezimienny bohater.  Prowadzi swój wewnętrzny dialog faceta przed trzydziestką.  Rzeczywistość widziana jest przez pryzmat  jego ocen i doświadczeń. Jest to świat w którym kobiety wypierają mężczyzn z coraz to nowych dziedzin życia i nikt nie wie jak się w tym odnaleźć. Stres jest zabójczy, ale są jeszcze sposoby żeby spuścić ciśnienie.

Dziś gdy na książki stać coraz mniej osób, platformy ebookowe wciąż są mało popularne, a piractwo kwitnie, autor „Rzeczy Na P” zastosował nowatorski model uzyskania gratyfikacji za swoją powieść. Można ją pobrać za darmo w formacie Word i Pdf, albo czytać online pod adresem  www.rzeczynap.pl  

Jeśli ktoś uzna, że powieść mu się podobała,  może przelać drobną kwotę bezpośredni na konto autora. Tym sposobem autor unika wszelkich pośredników i nie daje powodu, aby  pobierać powieść nielegalnie. W ciągu kilku miesięcy będzie wiadomo czy ta formuła się powiedzie. Może okazać się ona małą rewolucją, która umożliwi setkom innych debiutantów podążenie analogiczną drogą.

„Rzeczy Na P” to debiutancka powieść Mateusz Górnickiego. Autor, rocznik 83, jest  absolwentem Stosunków Międzynarodowych Collegium Civitas. W 2011 roku zwyciężył w polskiej edycji programu „Dragons’ Den – Jak Zostać Milionerem”.
 
Autor informacji na temat książki: Mateusz Górnicki.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Jeanne Bourin, Sekrety kobiet złotnika




Jeanne Bourin, Sekrety kobiet złotnika, tłum. Anna Michalska, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc

Trzynastowieczny Paryż uchwycony w „Sekretach kobiet złotnika” jest miejscem tętniącym życiem, przyciągającym do siebie kupców, studentów i trubadurów, na których pieśni czekał przychylny dwór. Z rozległymi ogrodami przy domach, w których hodowano własne kwiaty, zioła i warzywa. Z czystą Sekwaną, która oferowała zaciszne zatoczki i niewielkie piaszczyste plaże. Z działającymi łaźniami, w których zmywano powszechny w naszym przekonaniu średniowieczny brud. Ze szpitalami, w których otaczano najlepszą możliwą opieką chorych i ciężarne (oczywiście w zgodzie z ówczesną wiedzą medyczną). Z królem, do którego mogła się bezpośrednio udać na skargę zwykła mieszczka. Ku mojemu zdziwieniu był to też Paryż kobiet, które zajmowały się leczeniem chorych, układaniem poezji, projektowaniem wyrobów złotniczych, kopiowaniem ksiąg. Za to, że ten tak różnorodny i niekiedy zdumiewający obraz był prawdą, poręczyła Régine Pernoud, nieżyjąca już francuska mediewistka, autorka m.in. takich książek, jak „Kobieta w czasach wypraw krzyżowych”, „Kobieta w czasach katedr” czy „Inaczej o średniowieczu”. O tym, że nie był to świat idealny świadczy fabuła powieści, której najważniejszymi bohaterkami są kobiety, a jej podstawą - ich troski, sercowe rozterki, życiowe problemy.
Tytułowe kobiety złotnika pochodzą z zamożnej rodziny, ale nawet pozycja nie jest w stanie uchronić je przed wszystkimi zagrożeniami i pułapkami. Zwłaszcza, gdy niebezpieczeństwo czai się w nich samych, ich myślach i pragnieniach. Ciekawie jest obserwować, jak walczą z pokusami, z pragnieniami ciała niemożliwymi do urzeczywistnienia poza związkiem małżeńskim. Jak zmagają się z nimi nie ze względu na możliwość kary. Problem ten dotyka je, gdy są już dojrzałe, świadome swoich potrzeb jak Matylda, czy tak niedoświadczone jak córka Matyldy, Florina. Chociaż nie są to jedyne ciekawe kobiece postacie w tej powieści, losy matki i córki zostały zaakcentowane najmocniej, ich przebieg (zwłaszcza w przypadku Floriny) jest najdramatyczniejszy i najbardziej przyciąga uwagę. Czytając o ich perypetiach, zapominałam momentami o rzeczywistości. To, co im się przytrafiało, traktowałam tak, jakby dotykało osobiście mnie lub kogoś mi bliskiego. A przecież na początku nie spodziewałam się, że w ogóle wczuję się tego rodzaju historię. Nie przepadam za określeniem „literatura kobieca”, ale w tym wypadku nie sądzę, by „Sekrety kobiet złotnika” mogły tak samo poruszyć czytelnika-mężczyznę jak czytelniczkę.
Lektura „Sekretów...” pozwala nam podglądnąć, jak pewne sprawy rozstrzygano osiem stuleci temu. Zwłaszcza, że autorka postarała się o zachowanie wiarygodności w warstwie obyczajowej i sposobie myślenia ludzi żyjących w 13. wieku. Nie daje nam zapomnieć, że jej bohaterowie nie mieli możliwości wzięcia rozwodów i wiedzieli, że zdrada małżeńska skutkuje społecznym ostracyzmem. Religia w o wiele większym stopniu niż dziś służyła jako środek pomagający godzić się z losem, dawała impuls do zmian w życiu, a nawet, jeśli można tak powiedzieć, pełniła funkcje terapeutyczne. Tło obyczajowe i historyczne jest tym, co pięknie odróżnia tę powieść od typowych romansów. Dla mnie okazało się szczególnie interesujące, bo np. nigdy wcześniej nie słyszałam o wyborze królowej maja i związanych z tym zwyczajem frywolnych rozrywkach. Ani o szarym winie, które obecnie produkuje się w Maroku. Nie jestem osobą szczególnie religijną, dlatego tak szczere rozliczanie się ze sobą i kierowanie w moralnych dylematach wiarą bez hipokryzji i świętoszkowatości było dla mnie czymś naprawdę frapującym. Zwłaszcza, że Jeanne Bourin nie pisze o wydumanych problemach, tylko o sprawach, które dotykają kobiety z krwi i kości. Dlatego tak dobrze czytało mi się jej książkę.

PS. Premiera „Sekretów kobiet złotnika” jest przewidziana na 20 czerwca.

czwartek, 13 czerwca 2013

Maria Nurowska, Sergiusz, Czesław, Jadwiga




Maria Nurowska, Sergiusz, Czesław, Jadwiga, wyd. W.A.B.

Z Marią Nurowską zawsze mam ten kłopot, że nigdy nie wiem, czy jej kolejna książka mnie porwie czy zniechęci po kilku pierwszych stronach. Nie ma drugiego takiego autora, który budziłby we mnie tak skrajne uczucia – od podziwu wobec zręcznego pióra i interesującego pomysłu na fabułę po niesmak i wrażenie, że mam do czynienia z pospolitym grafomaństwem. Wśród powieści, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie są „Hiszpańskie oczy”, a dokładnie na drugim biegunie - „Panny i wdowy”, o których chcę zapomnieć, że w ogóle miałam je w ręku. Dlatego właśnie czytanie „Sergiusza, Czesława, Jadwigi” zaczęłam z mieszanymi uczuciami. Prostota stylu - tak charakterystyczna dla Nurowskiej – nie zmieniła mojego nastawienia. A nawet wzmogła czujność. Oczekiwanie na coś więcej jednak się opłaciło. I to z nawiązką!

Maria Nurowska po raz kolejny udowodniła, że potrafi wielką historię przekuć w pojedyncze doświadczanie losu. Że przeszłość to dla niej otwarta skarbnica tematów. Takich, jak związek pewnej kobiety z dwoma pisarzami. Jeden to Sergiusz Piasecki, autor „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, nominowany do nagrody Nobla jeszcze przed wojną, a po niej skazany na niepamięć. Drugi – noblista, poeta, którego nazwisko doczekało się uznania jeszcze za jego życia, Czesław Miłosz. Ona to Jadwiga, panna z dobrego domu, wykształcona, inteligentna, świadomie skazująca się na ciężką, fizyczną pracę w ramach pokuty.

Narratorkę powieści, Annę, poznajemy jako młodą dziewczynę, która przez przypadek spotyka przebywającego na emigracji Piaseckiego. Nieprzejednanego i skłóconego ze wszystkimi pisarza z przeszłością, na której cieniem kładzie się bandytyzm i pobyt w więzieniu. Jego sytuacji nie poprawiła praca dla wywiadu i kierowanie wileńską komórką AK odpowiedzialną za wykonywanie wyroków śmierci. Ani nawet nominacja do nagrody Nobla, którą być może by otrzymał, gdyby nie wybuch wojny. Za sprawą Piaseckiego Anna rozpoczyna literackie śledztwo w celu rozwikłania niejasności wokół uczuciowego trójkąta, jaki stworzyli Jadwiga, Narcyz i Sergiusz. Początkowo kieruje nią pragnienie ustalenia, która wersja historii Jadwigi jest prawdziwa i czy postać Narcyza jest tożsama z osobą Czesława Miłosza. Stopniowo ważniejsze staje się dla niej zrozumienie motywów postępowania Miłosza, którego rezultaty – według bohaterki książki - okazały się fatalne dla jego życia osobistego.
 
Tak oto banalna historia porzucenia stała się punktem wyjścia do skonfrontowania dwóch postaw, dwóch charakterów i wreszcie - dwóch prawdziwych talentów literackich. Przy tym Nurowska wybrała trudniejszą drogę przedstawienia obu postaci. Jej główna bohaterka i narratorka zarazem jest naukowcem, literaturoznawczynią, dla której bezpośrednie rozmowy z zainteresowanymi są tylko uzupełnieniem wiedzy czerpanej wprost z prozy, poezji, listów, wspomnień, także autorstwa innych osób niż pisarze, z którymi zetknął ją los. Mnogość cytowanych tekstów świadczą o mrówczej pracy i dociekliwości. Pisarska wyobraźnia, która ma uzupełniać luki w przebiegu prawdziwych wydarzeń, gładko stapia się z faktami pozyskanymi z dokumentów. Czasami trudno się zorientować, gdzie przebiega granica. Co więcej, „Sergiusz, Czesław, Jadwiga” nie jest książką stawiającą na piedestał. Jej nadrzędnym tematem jest tak niechętnie dostrzegany rozdźwięk między twórczością a życiem prywatnym. Co okazuje się szokujące zwłaszcza w przypadku osoby Miłosza, którego jako noblistę przywykliśmy traktować jako wzór. Podczas gdy fakt odebrania Nobla nie zmienia natury uhonorowanego nią człowieka. „To nagroda literacka, nie wymaga świadectwa moralności!” - tak o przyznanej Miłoszowi nagrodzie Nobla mówi do Anny jej szefowa na Uniwersytecie Warszawskim.

Marii Nurowskiej wyszła świetna powieść, która pewnie wywoła niejedną burzę w szklance wody i okrzyki oburzenia. I bardzo dobrze!

wtorek, 11 czerwca 2013

Jean-Claude Carrière, Krąg łgarzy



Jean-Claude Carrière, Krąg łgarzy. Powiastki filozoficzne z całego świata, t. 1, tłum. Wiktor Dłuski, wyd. Drzewo Babel

Krąg łgarzy” to zbiór powiastek z całego świata - filozoficznych, próbujących wytłumaczyć świat, wychwalających mądrość i przenikliwość. Czasem śmiesznych, nawet frywolnych, a czasem refleksyjnych, a jeszcze niekiedy powstających z potrzeby snucia historii dla niej samej. Autor czerpie tak samo chętnie z podań afrykańskich, chińskich, indyjskich, ze świata arabskiego, jak z Ameryki Łacińskiej, z Dalekiej Północy i z Europy – tej współczesnej i tej średniowiecznej. Nie zastanawiałam się na przyporządkowaniem tych historyjek do poszczególnych rozdziałów. Czytałam je bez bez narzuconego z góry porządku i myślę, że sam autor nie miałby nic przeciwko temu. Zaletą tego zbioru jest jego nieskończoność, mimo zaznaczenia na okładce, że mamy do czynienia z tomem pierwszym. Z potrzeby chwili możemy przeczytać po raz kolejny tę samą opowiastkę o pochodzeniu dnia i nocy (odmienianej przez wszystkie ludy świata!) lub o tym, kiedy zaczyna się prawdziwe życie i... w danym momencie zrozumieć ją inaczej, zrozumieć w końcu albo ponownie - wcale. Albo jeszcze – zaśmiać się głośniej niż wcześniej. Tym, co łączy te anegdoty, jest konkret, odniesienie do tego, co znane i widziane, i umieszczenie pośrodku wszystkiego człowieka jako świadka lub sprawcy. Bo nawet afrykańskie lelki nie piją wody z rzek, tylko zaspakajają pragnienie rosą za sprawą ludzi, których ostrzegły przed kajmanami.

Powiastki zgromadzone w „Kręgu łgarzy” są przewrotne, zaskakujące. Jedne bardziej lubiane od drugich (i to nie zawsze z konkretnej przyczyny), wędrują z ust do ust moich domowników, wzbogacają spotkania z przyjaciółmi. Odkładane na półkę i ponownie wyciągane. Są próbą przeniknięcia tajemnic przyrody, powolnym rozgryzaniem sekretu przemijania i sztuki dobrego życia. A wśród nich jest ta moja ulubiona o mistrzu zen, którego spokój i opanowanie postanowili wypróbować onieśmieleni jego postawą uczniowie. Przebrani za potwory nastraszyli mistrza niosącego filiżankę herbaty przez ciemny korytarz. Te bez drżenia doszedł do końca korytarza, odstawił filiżankę w bezpieczne miejsce i dopiero wtedy zaczął krzyczeć. Morał (według mnie) – boimy się wszyscy, ale mistrzostwo polega na wybieraniu chwil, kiedy możemy sobie pozwolić na okazanie strachu. Przytaczam tę historię bez zaglądania do książki. Jej zasadniczy trzon pozostał bez zmian, ale opowiedziałam ją po swojemu, swoimi słowami, skróciłam ją, bo tak było mi wygodniej. To także nie wywołałby protestów autora, gdyż opowiastki z „Kręgu łgarzy” są czymś żywym, co możemy wciąż stwarzać na nowo, równie starym jak ludzkość i należą do każdego z nas. Dlatego jak najbardziej - polecam!

czwartek, 6 czerwca 2013

Shelley Emling, Maria Skłodowska-Curie i jej córki




Shelley Emling, Maria Skłodowska-Curie i jej córki. Opowieść o najsłynniejszej w dziejach rodzinie naukowców, tłum. Wojciech Górnaś, wyd. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

Książkę Shelley Emling nie czyta się, lecz połyka. Niemal trzysta stron ujętych w solidne okładki - naszpikowanych informacjami, faktami, datami, urywkami listów - przelatuje przed oczami czytelnika w błyskawicznym tempie. Na pewno ma na to wpływ wyczuwalny w tekście entuzjazm i ogromny podziw autorki wobec osoby Marii Skłodowskiej-Curie, jej naukowych dokonań i wpływu, który ta skromna kobieta miała nie tylko na swoich bliskich, ale i na całokształt znanego nam świata. Szczerze mówiąc, dopiero ta książka uświadomiła mi, jak wielki był ten wpływ. Jak jedno odkrycie, którego skutków – tych pozytywnych i negatywnych - Skłodowska nie mogła przewidzieć, pociągało za sobą kolejne i zmieniało ludzkie rozumienie praw rządzących przyrodą. Doprowadziło do powstania bomby atomowej, ale też pomogło wielu chorym na raka i rannym w wyniku działań wojennych. Przyczyniło się do pozyskania nowego źródła energii elektrycznej. Nie bez powodu to Francja, przybrana ojczyzna Skłodowskiej-Curie, jest drugim na świecie producentem energii jądrowej.
Autorka celowo pomija szeroko opisywane w innych biografiach lata jej dzieciństwa i młodości, a skupia się na drugiej połowie życia uczonej. Pasjonująco przedstawia jej pracę i pasję w połączeniu z życiem rodzinnym i osobistym. Nie pomija rozterek, chwil zniechęcenia, zwłaszcza po prasowej nagonce, jaka nastąpiła po ujawnieniu jej prywatnej korespondencji z Paulem Langevinem. Pisze o lęku przed publicznymi wystąpieniami, z którym musiała walczyć w entuzjastycznie przyjmującej ją Ameryce (Emling porównuje euforię Amerykanów wobec osoby Marii Skłodowskiej-Curie i Alberta Einsteina do tej, z którą w latach 60. witano Beatlesów). O osobach, które ją wspierały i bezinteresownie pomagały, zwłaszcza dziennikarka Missy Meloney. I oczywiście córki. Te, których mama więcej czasu spędzała w laboratorium niż przy nich, okazały się jej największym oparciem.
Shelley Emling jednak nie poprzestaje tylko na osobach Ireny Joliot-Curie i Ewy Curie, pisze również o ich mężach i dzieciach. A swoją wiedzę o losach dalszych członkach rodziny opiera na wspomnieniach i wiedzy Hélène Langevine-Joliot, wnuczki Marii, z którą spotkała się osobiście. Dzięki temu możemy sobie wyrobić pogląd na rodzinę, w której równouprawnienie na polu zawodowym było faktem dokonanym na długo, nim Francuzki otrzymały prawa wyborcze (w 1944 roku!). O stosowanym przez nią modelu wychowawczym, który zakładał, że ważne są nie wyniki w szkole, ale rozwój umysłowy i fizyczny (Maria i Irena wysyłały w listach do dzieci zadania matematyczne, zachęcały do uprawiania sportu). Dzieci nie zmuszano do pójścia w ślady rodziców, tylko zachęcano do podjęcia zajęcia zgodnego z zainteresowaniami i poważnego traktowania pracy. A i tak potomkowie Marii i Piotra Curie to w większości naukowcy zajmujący się naukami ścisłymi.
Wyjątkowość książki Shelley Emling polega na wszechstronnym ujęciu sylwetki Marii Skłodowskiej-Curie i jej rodziny. Bez wywlekania brudów, ale też bez ukrywania pewnych postaw czy sympatii, które współczesnych mogą wprawiać w zakłopotanie (jak komunistyczne ciągoty Ireny i Frédérica Joliot-Curie oraz ich zachęty pod adresem Chińczyków do zbudowania własnej bomby wodorowej i atomowej). Były one znakiem tamtych czasów i skutkiem inaczej rozumianych okoliczności, które na szczęście nie przyniosły złych owoców. Mimo nich rodzina Curie pięknie zapisała się na kartach historii. I robi to nadal.

wtorek, 4 czerwca 2013

Åsa Larsson, W ofierze Molochowi




Åsa Larsson, W ofierze Molochowi, tłum. Beata Walczak-Larsson, wyd. Wydawnictwo Literackie

W powieściach Åsy Larsson nikt nie jest samotną wyspą. Za każdą osobą, o której pisze, stoją inni ludzie, sąsiedzi, przyjaciele, wreszcie najbliżsi krewni i krewne. Z niektórymi wiążą się najpiękniejsze przeżycia i wspomnienia, podczas gdy stosunki z innymi naznaczone są cierpieniem i zawiedzionymi nadziejami. Zawsze, kiedy czytam jej kolejną najnowszą powieść, uświadamiam sobie, jak bardzo mocno przemawiają do mnie te wątki obyczajowe i psychologiczne. Że to dla nich, nie dla dreszczyku emocji, tak chętnie sięgam po pozycje z jej nazwiskiem na okładce. Nie znaczy to, że warstwa sensacyjna nie jest warta uwagi. Wprost przeciwnie! Åsa Larsson intrygę kryminalną prowadzi bardzo zgrabnie, bez powielania pomysłów, chociaż zdarza jej się zazwyczaj jakieś drobne potknięcie. Ta niewielka skaza dodaje tylko jej historiom swoistego uroku i tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Skutecznie przesłania ją surowy klimat dalekiej północy - nieodłączne tło każdej powieści Åsy Larsson. To on i nieujarzmiona przyroda nauczyły tamtejszych ludzi małomówności, podejmowania się ciężkiej pracy i polegania na sobie nawzajem. Obecnie wsie w lapońskiej części Szwecji powoli się wyludniają, bo ich mieszkańcy wolą cywilizacyjne wygody dużych miast. Ale był czas gdy Kiruna i okolice były szwedzką ziemią obiecaną. Bogactwo złóż rudy żelaza odmieniło los wielu ludzi, którzy tu na północy szukali pracy i szczęścia. „W Ofierze molochowi” autorka przybliża nam ten okres, prowadząc akcję jednocześnie w dwóch wymiarach czasowych. Bo to w przeszłości kryje się klucz do zrozumienia, dlaczego członków pewnej rodziny w każdym pokoleniu prześladują śmiertelne wypadki. To ich nadmiar, a nie natura, wzbudza czujność prokuratorki Rebeki Martinsson, postaci, która nieodmiennie przewija się przez wszystkie książki Larsson i której osobiste przeżycia stanowią ważny składnik powieściowej fabuły. Nowością tej części cyklu jest uchwycenie charakteru tej specyficznej więzi, jaka zawiązuje się między człowiekiem a psem. Czworonogi pojawiały się już w poprzednich powieściach Larsson, lecz teraz stają się bohaterami niemal równymi ludziom. To, co dzieje się z nimi, budzi tę samą, pełną troski czułość i ciekawość. Dlatego „W ofierze Molochowi” to dla mnie kolejny dowód na niezwykłość pisarstwa Åsy Larsson, która - chociaż wybrała kryminał, gatunek, któremu w zupełności wystarcza pomysł i zręczne pióro - potrafi wyjść poza jego ramy, oddając słowem pisanym wszystkie subtelności i odcienie naszej ziemskiej egzystencji. Naszego bycia tu i teraz, pośród innych, podobnych nam istot, zdolnych do największej miłości i poświęcenia, ale też i do bestialskiego okrucieństwa.

"W ofierze Molochowi" została uznana przez Szwedzką Akademię Kryminału za najlepszą szwedzką powieść kryminalną 2012 roku.