Marc Elsberg, Blackout, tłum. Elżbieta
Ptaszyńska-Sadowska, czyta Jakub Wieczorek, wyd. Biblioteka
Akustyczna
Wyobraźcie sobie, że nagle z dnia na
dzień nie można włączyć piekarnika, z kranów przestaje lecieć
nie tylko ciepła, ale w ogóle jakakolwiek woda. I co mlekiem w
lodówce, której ciche mruczenie dotąd towarzyszyło naszym pracom
w kuchni? Milczy radio, telewizja, stopniowo przestaje działać
internet, a na stacjach paliw nie zatankujemy już samochodu. Znów w
cenie są kominki i piece kaflowe, a loty samolotem są równie
dostępne jak wyprawy rakietą na Księżyc. „Blackout” to
opowieść o współczesnej Europie, którą sparaliżowały awarie
elektrowni i tajemnicze przeciążenia sieci energetycznych. Na pozór
przypadkowe, na pozór łatwe do opanowania. A jednak kryje się za
nimi coś więcej niż tylko przejściowe problemy techniczne.
Marc Elsberg zaimponował mi
przygotowaniem do tematu. Wydaje się, że dotarł do każdej
możliwej informacji odnośnie prądu i jego wytwarzania oraz sieci
przesyłowych ze szczególnym uwzględnieniem powiązań i zależności
pomiędzy europejskimi krajami. Elsberg wie chyba niemal wszystko o
instytucjach unijnych i państwowych, planach kryzysowych i
urzędowych procedurach. Dzięki temu był w stanie odtworzyć w
miarę wiernie, co może się dziać podczas długotrwałego braku
prądu m.in. na szczeblach rządowych. A nie tylko przedstawić, jak
taka nietypowa sytuacja dotyka zwykłych ludzi. Efektem takiej
strategii jest mnogość bohaterów, wśród których przewijają się
urzędnicy państwowi, szeregowi pracownicy elektrowni, dziennikarze,
agenci rządowi i specjaliści od energetyki, a także osoby
postronne. Trochę to utrudnia rozeznanie się, przynajmniej na
początku, kto lub kim będą najważniejsi bohaterowie, wokół
których będzie się kręcić cała ta historia.
Nie dziwi mnie zatem sposób
zaprezentowania lektury przez Jakuba Wieczorka, lektora. Jego głos
wydawał mi się najpierw zanadto monotonny, ponieważ jego modulacja
zmieniała się tylko w zależności od tego, czy odzywała się
kobieta czy mężczyzna. Potem zrozumiałam, że przy takim natłoku
postaci, jaki panuje w „Blackoucie”, nie można sobie pozwolić
na nadawanie indywidualnego brzmienia każdemu, kto pojawił się na
kartach tej książki. Wprowadziłoby to tylko niepotrzebny chaos.
Nie mówiąc o tym, że to raczej zadanie ponad możliwości jednego
lektora. Jednostajność głosu czytającego okazała się w tym
przypadku czymś pozytywnym, czynnikiem dzięki któremu łatwiej
skupić się na tekście.
Chociaż dobrze się słucha, jak dla
mnie „Blackout” okazał się nazbyt szczegółowy, by mógł mi
się w pełni podobać. Od powieści sensacyjnych oczekuję jednak
więcej emocji aniżeli wiedzy. Dla wielu osób może to być jednak
sporą zaletą. Niemniej doceniam zaangażowanie autora i jego
mrówczą pracę. Na pewno po wysłuchaniu „Blackoutu” z większym
respektem odnoszę się do elektryczności we własnym domu i zdarza
mi się pomyśleć, co by było, gdyby jej zabrakło na dłużej niż
kilka godzin. Bo na taki scenariusz nikt nie jest gotowy i „Blackout”
pokazuje to aż nazbyt wyraźnie.