wtorek, 27 marca 2012

Chcę iść z Jesperem



Per Petterson, Na Syberię, wyd. W.A.B.

Nie jest mi łatwo pisać o tej książce. Być może dlatego, że nie jest tym, czym bardzo długo się wydaje – powrotem do dzieciństwa, raju beztroskich zabaw i przyziemnych, trudnych do ogarnięcia spraw dorosłych. Choć oczywiście wszystko, co najważniejsze dla bohaterki, zaczęło się, gdy była ona dzieckiem.

Powieść składa się z trzech części, z których każda wytycza inny etap życia bohaterki – najpierw dziewczynki, później nastolatki i młodej kobiety. Jej imię nie jest nam znane, a z pewnych napomknięć domyślamy się, że tę historię opowiada ona już jako osoba kilkudziesięcioletnia. Nie dowiemy się jednak wszystkiego o jej życiu. Opowieść urywa się, gdy decyduje o tym narratorka. W momencie, który powinien być początkiem... Jest to tym bardziej rozdzierające zakończenie, pełne rezygnacji i skrywanego bólu. To punkt kulminacyjny, w którym wszystko dla nas, czytelników, staje się jasne.

Petterson rezygnuje z nadmiernych opisów stanów uczuciowych, nie dzieli się z nami przemyśleniami swojej bohaterki, chociaż widzimy świat z punktu jej widzenia. To jej czyny, jej bycie wśród ludzi określają jej osobowość. Mimo wspomnień dotyczących innych członków rodziny – ojca, matki, dziadka, wujka, a nawet wrogiej wszystkim babki - to więź z bratem była tym, co nadawało wszystkiemu sens. Łączyło ich porozumienie, które nie potrzebowało zbyt wielu słów, a obejmowało wszystkie potajemne rzeczy, które razem robili. Często pod osłoną nocy, bez wiedzy dorosłych. Wędrówki po ogrodzie zalanym księżycowym światłem, do karczmy i w końcu, gdy zaczęła się już wojna – po opustoszałych uliczkach miasteczka i nadmorskich ścieżkach rodzinnej Jutlandii.

„Mam własną wolę, nie robię wszystkiego, co mi się każe, ale chcę iść z Jesperem” - to zdanie powtarza się co jakiś czas i najlepiej określa istotę związku między rodzeństwem, która wyklucza głębsze relacje bohaterki z innymi ludźmi. Im jest starsza, tym wyraźniej to widać. Zwłaszcza, gdy jako dorosła osoba, zamiast na wymarzoną Syberię, dociera przez Kopenhagę i Sztokholm do Norwegii. Pozbawiona towarzystwa brata, z którym rozdzieliła ją wojna, młoda Dunka nie stroni od przypadkowych kontaktów fizycznych. Ma to zaspokoić jej potrzebę ciepła i bliskości z drugim człowiekiem, ale trwa krótko. Czytając, ciągle czekamy aż przestanie uciekać i odpychać od siebie innych. Albo że pojedzie na Syberię. W końcu to marzenie towarzyszy jej od najdawniejszych lat jako przeciwwaga do planów Jespera o podróży do upalnego Maroka.

„Na Syberię” jest powieścią, która ma w sobie tajemnicę. Ze względu na język łatwo się ją czyta, ale zrozumienie, o czym naprawdę opowiada, przychodzi o wiele później. Pokazuje, jak bardzo kształtują nas najwcześniejsze wybory serca. I dokąd mogą ponieść nas meandry uczuć, jeśli ofiarujemy je tylko jednej osobie. Jest w niej nastrój oczekiwania i powagi oraz silne przekonanie, że najpiękniejsze lata już minęły. Jest pożegnaniem...

Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.

sobota, 24 marca 2012

Pirackie dziedzictwo


Dina Rubina, Biały gołąbek z Kordoby, wyd. Muza

Dina Rubina obecnie mieszka w Izraelu, ale językiem jej powieści jest ojczysty rosyjski z jego zamaszystością, niepowtarzalną melodią i emocjonalnym sposobem przekazywania treści. Być może dlatego czyta go się inaczej niż doskonale skonstruowane, za to beznamiętne thrillery anglosaskie.

Aż kusi, by zakwalifikować „Białego ...” do powieści z gatunku „płaszcza i szpady”, chociaż jej akcja rozgrywa się współcześnie, a dawne atrybuty bohater zamienił na pędzel, tubę z płótnem i... glocka, którego prawie w ogóle nie używa. W dodatku od klasycznego dreszczowca „Biały ...” różni się wstawkami obyczajowymi, obejmującymi wspomnienia Zachara Kordobina i jego krewnych. To, co początkowo wygląda na snucie rodzinnych opowieści, ma głębszy sens niż tylko przybliżenie życia w porewolucyjnej Rosji, w oblężonym przez Niemców Leningradzie albo w południowej Ukrainie.

Dina Rubina daje nam kilkaset stron przygody z interesującym bohaterem w roli głównej. Bohaterem pociągającym intelektem, zdolnością do przetrwania i tworzenia mistyfikacji, atrakcyjnym fizycznie. Zachar Kordobin żyje na granicy ryzyka, umie przewidzieć kolejnyy ruch przeciwnika, jest lojalny wobec bliskich i oddany kobietom (nawet jeżeli spędza z nimi tylko jedna noc). To taki rodzaj samotnego wilka – artysty. Prawdziwy czarodziej, który z nicości powołuje do życia nieistniejące obrazy, a potem dopasowuje ich powstanie do biografii mniej lub bardziej znanych malarzy. Wykorzystuje przy tym rewolucyjną zawieruchę lub lata wojny, które często stanowią alibi dla niespodziewanego „wypłynięcia” obrazu na rynek koneserów sztuki. Apetyt nowych Ruskich na cenne płótna na ścianach tylko napędza mu koniunkturę.

Chociaż większość fabuły dzieje się w przeszłości, jeszcze w realiach radzieckich, z zaciekawieniem śledzimy już współczesne, swobodne podróże głównego bohatera po kolejnych krajach. Poznajemy fortele, którymi potrafi zmylić celników, psychologiczne sztuczki, dzięki którym w fałszerstwach Kordobina biorą nieświadomy udział autorytety ze świata sztuki. Ba, najlepsze jest to, że Kordobin sam do tych autorytetów należy i jest nawet profesorem Uniwersytetu Jerozolimskiego! Znać, że autorce jest bliski świat malarstwa, bo swobodnie się się porusza się wśród nazwisk, szkół malarskich, sposobie konserwacji dzieł. Czuć, że nie są szczegółowe wykłady wykute na blachę przez gorliwego pisarza.

Na treść powieści składa się kilku planów ogniskujących się wokół Zachara Kordobina. Jej wielowątkowość nie sprawia jednak kłopotów, a kolejne fakty podawane są w taki sposób, że powoli budujemy sobie wielopłaszczyznowy obraz losów Zachara Kordobina i jego rodziny. Chociaż rozwiązania pewnych wątków i sugestie autorki wydają się zbyt niesamowite, by mogły się wydarzyć w rzeczywistości, dla równowagi inne pozostawiają po sobie tylko garść domysłów i aurę tajemniczości. To chyba w pisarstwie Diny Rubiny jest tak pociągające – nieskrępowana wyobraźnia, a zarazem powściągliwość w podawaniu nam, czytelnikom, rozwiązań wszystkich śladów i tropów, którymi nęci nas przez wszystkie strony. Z nich wszystkich moim najbardziej ulubionym jest ten, który dotyczy piratów-mścicieli odpłacającym z nawiązką hiszpańskiej Koronie za Świętą Inkwizycję i cierpienia bliskich.

W „Białym gołąbku z Kordoby” mamy i pragnienie zemsty, mafijne porachunki, sekret rodzinnego pochodzenia - którego symbolem i jedyną pozostałością stał się srebrny kielich ze stateczkiem - liczne romanse i miłość do malarstwa, pochwałę przyjaźni, a także opis szalonego, studenckiego życia w Petersburgu. Ta mieszanka cudownie uderza do głowy, przysparza wielu emocji i rozrywki!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza.

piątek, 23 marca 2012

Camilla Läckberg – detronizacja królowej



Skandynawia ma wyrobioną markę, jeśli chodzi o pisarzy kryminałów. Wystarczy nordycko brzmiące imię i nazwisko, by wzbudzić zainteresowanie czytelników. Powieści Camilli Läckberg, nazwane przez wydawcę sagą kryminalną, kuszą jeszcze wiele mówiącym, umieszczonym na okładce zdaniem, że mamy do czynienia z najlepszą serią kryminalna zaraz po trylogii Stiega Larssona pt. „Millenium”. To rekomendacja, po której mamy prawo się spodziewać o wiele więcej niż proponuje szwedzka pisarka, okrzyknięta entuzjastycznie królową skandynawskiego kryminału. Läckberg to zupełnie inny kaliber niż Karin Fossum, Åsa Larsson, Jens Lapidus, Henning Mankell, Arne Dahl czy wspomniany wcześniej Stieg Larsson.

W przeciwieństwie do tych autorów Läckberg osadza akcję swoich książek zawsze w najbliższym otoczeniu swoich głównych bohaterów - pisarki Eriki i policjanta Patrika. Terenem akcji staje się rybackie miasteczko Fjällbaka - latem mekka dla turystów, w której w przez pozostałe pory roku życie toczy się leniwie i spokojnie. Żadnych emigrantów, mafii, zorganizowanej przestępczości, bezduszności świata biznesu, podwójnej moralności człowieka Zachodu oraz takich problemów, które ukazywałyby raka toczącego syte, szwedzkie społeczeństwo. Brak refleksyjności i ostrości w ukazywaniu tego, co niewygodne i co kończy się czyjąś śmiercią. Za to pojawiają małżeństwa z dużym stażem nie tyle lat, co obojętności, strachu czy nienawiści. Skrywane głęboko tajemnice, niezawinione ofiary, przeszłość, która potrafi położyć się złowrogim cieniem na teraźniejszości. Rozbite rodziny, pokaleczone wewnętrznie dzieci. Camilla Läckberg raczy nas zwyczajnością życia codziennego, zwłaszcza jego mało przyjemną stroną. Często skupia się na osobistych relacjach między ludźmi i przedstawia je, stosując uproszczoną psychologię. Mimo to potrafimy jej zawierzyć, a jej głównych bohaterów po prostu lubimy.

To zaledwie kilka postaci, z których na pierwszy plan wysuwają się wspomniani wcześniej Erika i Patrik (oraz siostra Eriki - Anna). Pierwszy tom cyklu to zarazem początek historii tych dwojga, ich związku, a w końcu rodzinnych przeżyć. To sprawia, że chociaż każdą z powieści serii można czytać w zasadzie osobno (każdy tom to inny inna zbrodnia), jeśli kogoś interesują wątki obyczajowe, lepiej żeby zaczął od pierwszej części cyklu.

Na plus dla autorki można policzyć i to, że jej kryminalne zagadki trudno samemu rozwikłać i zawsze trzyma ona kilka niespodzianek w zanadrzu, aż do kulminacyjnej sceny na końcu książki. Bardzo prostym trikiem stosowanym przez Szwedkę jest nie ujawnianie od razu informacji, które uzyskują policjanci lub osoby z nimi współpracujące. Autorka zręcznie kieruje naszą uwagę w inną stronę, szczególnie na wspomniane wcześniej relacje rodzinne, a tym samym gmatwa tropy. W dodatku lubi w fabułę wprowadzać króciutkie rozdzialiki dotyczące osób trzecich, co do których nie mamy pewności, jak ich historia ma się do toczącego się śledztwa.

Podsumowując, Camilla Läckberg daje się poznać jako dobry rzemieślnik. Lekkość pióra i bogactwo wyobraźni w konstruowaniu kryminalnej intrygi to jej niepodważalne atuty, którymi dociera do rzeszy czytelników. Jednak brak jej wyrazistego stylu i szerszej perspektywy, zatchnięcia się współczesnością. Używając kulinarnego porównania, jej pisarstwo jest jak cukier wanilinowy zamiast laski wanilii. Dlatego nie nazwałabym jej królową skandynawskiego kryminału. Prędzej hrabiną lub baronową. Bo dobrze czyta się jej powieści, nawet gdy czegoś nam w nich brak.

Napisane na podstawie lektury następujących powieści Camilli Läckberg, wydanych przez wydawnictwo Czarna Owca:
Księżniczka z lodu”
Kaznodzieja”
Kamieniarz”
Ofiara losu”

piątek, 16 marca 2012

Nie z tego świata...


Jean Echenoz, Błyskawice. Opowieść o niezwykłym wynalazcy, wyd. Noir sur Blanc

Początek „Błyskawic” od razu skojarzył mi się z „Żywotami cezarów” Swetoniusza. Tam też narodziny bohatera poprzedzały cudowne zdarzenia - zazwyczaj orły zrzucające pulchnemu niemowlęciu gałązkę wawrzynu pod nogi. Nikoli Tesli, którego Echenoz nazywa w swojej powieści Gregorem, przyszło władać nie imperium rzymskim a elektrycznością (właśnie jemu zawdzięczamy jej upowszechnienie). I chyba dlatego w noc jego narodzin, na styku mijającej doby rozpętała się potworna burza z piorunami, która uniemożliwiła podanie dokładnej godziny, a nawet daty urodzin dziecka. Wątpliwe, by chaos i zamieszanie tej nocy wryły się w pamięć noworodka, ale fascynacja wyładowaniami elektrycznymi u Gregora (tak go będziemy nazywać za Jeanem Echenozem) pozostała aż do końca życia. Temu końcu autor również nadaje nadnaturalne okoliczności. Być może życie takiej postaci jak Nikola Tesla nie sposób przedstawić inaczej, jak wtłaczając je pomiędzy niezwykły początek i zakończenie?

Rezygnacja z imienia i nazwiska Nikoli Tesli pozwala na stworzenie historii inspirowanej jego życiem. Takiej, w której mogą pojawić się elementy będące domysłem czy swobodniejszą interpretacją. Jakby Echenoz dawał nam znać, że geniusz Tesli wymyka się naszemu rozumowaniu. Zwłaszcza, że w swoich innych biograficznych powieściach Echenoz posługiwał się wprost nazwiskiem Maurice'a Ravela czy Emila Zatopka. Autor nie skupia się na datach i wszystkich faktach. Prowadzi swego bohatera od narodzin do śmierci poprzez te wydarzenia, które go jakoś naznaczają, są dla niego najważniejsze. Nie pozostaje nam nic innego, jak zawierzyć pisarzowi, że dokonał właściwego wyboru. Narracja przypomina działanie zoomu w aparacie fotograficznym – zazwyczaj obserwuje Gregora z dystansu, by nagle się do niego przybliżyć i podpatrywać w intymnych chwilach, domyślać bardziej skrytych myśli i uczuć. Jest nawet taki moment, gdy narrator wkracza do powieściowego życia Gregora i staje się dla niego postacią równie rzeczywistą jak on sam.

Również za jego sprawą dwie osoby w życiorysie Gregora jawią się niemal demonicznie – Thomas Edison (wynalazca żarówki, pierwszy amerykański pracodawca Gregora, a później jego przeciwnik) oraz Angus Napier (niepozorny człowieczek, z którym Gregor nieświadomie rywalizuje o względy tej samej kobiety). Szczególnie ten pierwszy jest tak przedstawiony, że przestaje się pamiętać o jego naukowych osiągnięciach. Prototyp krzesła elektrycznego, zawiść, nieumiejętność przyznania się do błędu, chęć zniszczenia zdolniejszego od siebie – przez to wszystko nazwisko Edisona traci blask.

A Gregor? A właściwie Tesla? Pełen wewnętrznych sprzeczności i rozlicznych talentów. Samotnik i ekscentryk, a zarazem twardy negocjator, który potrafił z powodzeniem brylować w towarzystwie i czarować milionerów. Obarczony licznymi fobiami elegant i miłośnik piorunów. Najpierw niesiony falami sukcesu, potem opuszczony i zapomniany. Jego pomysły tak dalece wykraczają poza technologię epoki, w której przyszło mu żyć, że coraz częściej bywają uznawane za fantasmagorię. A są wśród nich znane nam torpedy, roboty sterowane pilotem, radary. I projekt najbardziej zagadkowy, najmniej określony, który nie wyszedł poza mgliste przeczucie, a tak palący właśnie teraz, na początku naszego wieku – energia z kosmosu dostępna dla wszystkich, w nieograniczonych ilościach i za darmo...

Błyskawice” wzbudzają podziw, zdumienie i jednocześnie żal, że tak łatwo zapomniano o takim talencie i pozwolono mu zmarnieć w gorzkiej samotności. I chociaż pozwalają być tak blisko swojego bohatera, jak tylko jest to możliwe, pozostawiają nas z poczuciem, że Gregor/Nikola Tesla i jego geniusz na zawsze będą dla nas zagadką.

Za książkę dziękuję wydawnictwu Noir sur Blanc.