Stanisława
Kuszelewska-Rayska, Kobiety, wyd. Zysk i S-ka
Bałam się tej książki.
Wiedziałam, że opowiada o drugiej wojnie światowej. A czy po
kilkudziesięciu latach wydawania tomów wspomnień, opracowań
naukowych, kręcenia mniej lub bardzie ambitnych filmów oraz seriali
mogłoby mnie coś w tej materii jeszcze zadziwić? „Kobiety”
Kuszelewskiej-Rayskiej okazały się majstersztykiem literackim, nie
tyle zaskakującym, co zachwycającym pięknem języka polskiego z
niegdysiejszymi zdrobnieniami i określeniami, emocjami, które
wywołuje zawsze tak dobitna puenta, przeglądem postaw i
okoliczności, których nawet nie mogłaby sobie wyobrazić osoba,
która nie była świadkiem oraz uczestnikiem opisywanych wydarzeń.
Strach użyć słów typu „heroizm” czy „bohaterstwo”, tak
się zużyły przez lata. Ale tylko one przychodzą mi na myśl po
przeczytaniu „Kobiet” oraz dołączonych do tomu „Dziwów
życia” - pierwszych polskich autobiograficznych opowieści o
kobietach prowadzących działalność podziemną (wydanych kolejno w
1946 i 1948 roku). To przede wszystkim krótkie scenki ukazujące
codzienność okupacji na przykładzie konkretnych osób, także
znanych, chociaż dla mnie akurat rozpoznawalna jest już tylko Zofia
Kossak-Szczucka – zepchnięta z rowerem do rowu przez niemiecką
ciężarówkę i modląca się w duchu, by niemieckim żołnierzom
nie chciało się jej ratować. Bo miała przy sobie całą torbę
nielegalnych papierów. Ot, paradoks.
Bohaterstwo tytułowych
kobiet jest zwyczajne i pozbawione rozgłosu. Robią to, co uważają
za słuszne, same się organizują, gdy trzeba kopać rowy, wyciągać
spod gruzów rannych, dodawać otuchy lub zdobywać jedzenie.
Przenoszą broń, dokumenty, organizują zapasy do kuchni polowych,
tworzą centra dowodzenia w prywatnych mieszkaniach, umawiają
spotkania, walczą aż do końca. Od młodych dziewczyn po leciwe
staruszki. Są wśród nich wielkie panie i proste kobieciny nawykłe
do ciężkiej pracy. Ich opór wobec okupanta (Kuszelewska-Rayska
określa ich konsekwentnie jako „niemców” pisanych małą
literą) przejawia się różnie, także w drobiazgach, w słowach,
których dla osobistego bezpieczeństwa powinno się zaniechać. Czy
można zapomnieć starszą panią, która upomina gestapowców, że
to ona jest u siebie w domu, i to nie oni jej, ale ona pozwala im
usiąść i czekać na powrót córki?
Opowiadania
Kuszelewskiej-Rayskiej nierzadko bywają dramatyczne, nie zawsze
dobrze się kończą. Mimo to w niektórych można odnaleźć ślady
komizmu. Jak w tej historii o młodej kobiecie, którą granatowy
policjant, współpracownik władz okupacyjnych, wciąga do bramy i
ochrzania za to, że niesie pistolet niemalże na wierzchu! Albo tej
o praczce, która z humorem i bardzo serio przyjmuje słowa
niemieckiego klienta. Autorka nie podaje dat opisywanych wydarzeń,
ale ich akcja obejmuje pierwsze wrześniowe naloty na Warszawę,
przygotowania do powstania i sam zryw, aż do wejścia Armii
Czerwonej i sowieckich rządów. Z tego zresztą powodu „Kobiety”
i „Dziwy życia” dopiero teraz, po siedemdziesięciu latach
doczekały się pierwszego wydania w Polsce.
Dziwię się, że tak
znakomity tom opowiadań nie znalazł się w rankingach ważnych
książek roku 2014. „Kobiety” Stanisławy Kuszelewskiej-Rayskiej
są doskonałe pod względem formy i języka, a ich pozbawiona
patetyczności treść – głęboko porusza.
Stanisława Kuszelewska-Rayska (u góry) i jej córka Ewa Matuszewska
(więcej informacji o obu oraz zdjęcie na stronie Album Polski )
Stanisława
Kuszelewska-Rayska (1894-1966) – pisarka, dziennikarka, tłumaczka
literatury angielskiej (tym dzieł Jacka Londona, Aldousa Huxleya,
Donna Byrne'a i Harry'ego Sinclaira Lewisa), harcerka, żołnierz
Polskiej Organizacji Wojskowej i Armii Krajowej. W powstaniu
warszawskim straciła jedyną córkę, Ewę Matuszewską ps. „Mewa”.
Po wojnie przez Kair dotarła do Londynu. Tam zmarła.
(na podstawie notki
biograficznej i posłowia Sławomira Cenckiewicza)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz