Anna Jean Mayhew, Sucha
sierpniowa trawa, tłum. Paweł Lipszyc, Seria Kaszmirowa, wyd. Black
Publishing
Po raz pierwszy
dowiedziałam się o tej książce z zaprzyjaźnionego bloga Kartek szelest. Od razu moją uwagę przykuła ciekawa szata graficzna i
sugestywna okładka. Rzuciłam się na nią jak kot na mysz, kiedy
tylko zobaczyłam ją ponownie, tym razem w bibliotece. Nie zawiodła
mnie, a to znaczy, że tak samo jak własnej intuicji, można zaufać
czyjejś wrażliwości w doborze lektury. Szczerze mówiąc, nazwa
wydawnictwa nic mi nie mówiła, a wiecie, że zawsze jest to jakaś
wskazówka, gdy szukamy czegoś ciekawego do czytania. Na stronie
Black Publishing przeczytałam, że jest to marka wydawnicza
Wydawnictwa Czarne. Oraz, co jeszcze ważniejsze, że zajmuje się
ona wydawaniem różnego typu książek, które łączy to, że
podbiły serca i czytelników, i krytyków. Słowem odniosły także
komercyjny sukces. „Suchą sierpniową trawę” rzeczywiście
można by tak bardzo skrótowo określić. To literatura najwyższej
próby, a jednocześnie niehermetyczna czy przeznaczona tylko dla
grupki wybranych. To także przykład bardzo późnego debiutu –
Anna Jean Mayhew napisała go w wieku siedemdziesięciu jeden lat!
Akcja „Suchej
sierpniowej trawy” rozpoczyna się od wyjazdu pewnej rodziny na
wakacje do krewnych mieszkających na Florydzie. To lata
pięćdziesiąte, więc nic dziwnego, że w jednym samochodzie,
pozbawionym pasów bezpieczeństwa, zmieściły się dwie dorosłe
kobiety (w tym czarna służąca), kilkuletnia dziewczynka, niemowlę
i dwie nastolatki, z których ta młodsza, zwana Jubie, jest
narratorką powieści. To ona wprowadza nas w świat swoich bliskich,
przybliża sedno rodzicielskich konfliktów, a przy okazji snuje
historię swojego przywiązania do czarnoskórej Mary.
Dla Jubie Mary nie jest
tylko pomocą domową, lecz kimś ważnym i kochanym. To dlatego
Jubie jest wyczulona na każdy przejaw lekceważenia wobec niej.
Jednocześnie jest tylko dzieckiem, które wyrosło w świecie, w
którym normą jest problem wspólnego noclegu z osobą czarnoskórą,
korzystanie przez nią z łazienki na stacji benzynowej, a nawet
moczenie nóg w oceanie, jeśli jest to plaża tylko dla białych.
Mayhew bardzo subtelnie przedstawia bezsens dyskryminacji rasowej,
jej pułapki, w które wpadali także ci biali, dla których kolor
skóry miał dużo mniejsze znaczenie niż wartość człowieka. Czas
niewolnictwa i kajdan minął, zdaje się mówić Mayhew, za to
pogarda i stereotypy oraz przyzwolenie na nie (także pod pozorami
grzeczności) nadal mają się dobrze. To dlatego matka Jubie śmieje
się z kawału o wrodzonej głupocie czarnych, chociaż ceni Mary i
nie traktuje jej z góry. To dlatego zrozpaczona Jubie w domu
czarnoskórego prawnika nie potrafi powiedzieć do jego żony „proszę
pani”, chociaż te słowa wiszą na końcu jej języka. Nie jest
przyzwyczajona zwracać się tak do kolorowych kobiet. Poza Mary
praktycznie nie ma z nimi kontaktu.
Im dalej na południe
przemieszczają się Stell, Jubie i Puddin z mamą, Mary i Daviem,
tym bardziej widoczne i szokujące stają się oznaki uprzedzeń
rasowych. Nietrudno zgadnąć, że to tu dojdzie do wypadku, o którym
Jubie wspomina już na pierwszej stronie swojej opowieści. Nie jest
on jednak końcem tej historii, lecz katalizatorem dalszych wydarzeń.
Zawdzięczamy to autorce, która wątek dyskryminacji delikatnie
wplotła w inne – obyczajowo-rodzinne, nie odbierając im ważności
ani odpowiedniego miejsca w fabule. I właśnie dlatego jego wymowa
jest tak silna, a opowiadanie Jubie tchnie autentyzmem uczuć i
przeżyć dorastającej dziewczynki. Nie przesadzę, jeśli napiszę,
że nie mogłam się od niej oderwać. Bo nie mogłam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz