środa, 17 grudnia 2014

Anna Jean Mayhew, Sucha sierpniowa trawa




Anna Jean Mayhew, Sucha sierpniowa trawa, tłum. Paweł Lipszyc, Seria Kaszmirowa, wyd. Black Publishing

Po raz pierwszy dowiedziałam się o tej książce z zaprzyjaźnionego bloga Kartek szelest. Od razu moją uwagę przykuła ciekawa szata graficzna i sugestywna okładka. Rzuciłam się na nią jak kot na mysz, kiedy tylko zobaczyłam ją ponownie, tym razem w bibliotece. Nie zawiodła mnie, a to znaczy, że tak samo jak własnej intuicji, można zaufać czyjejś wrażliwości w doborze lektury. Szczerze mówiąc, nazwa wydawnictwa nic mi nie mówiła, a wiecie, że zawsze jest to jakaś wskazówka, gdy szukamy czegoś ciekawego do czytania. Na stronie Black Publishing przeczytałam, że jest to marka wydawnicza Wydawnictwa Czarne. Oraz, co jeszcze ważniejsze, że zajmuje się ona wydawaniem różnego typu książek, które łączy to, że podbiły serca i czytelników, i krytyków. Słowem odniosły także komercyjny sukces. „Suchą sierpniową trawę” rzeczywiście można by tak bardzo skrótowo określić. To literatura najwyższej próby, a jednocześnie niehermetyczna czy przeznaczona tylko dla grupki wybranych. To także przykład bardzo późnego debiutu – Anna Jean Mayhew napisała go w wieku siedemdziesięciu jeden lat!

Akcja „Suchej sierpniowej trawy” rozpoczyna się od wyjazdu pewnej rodziny na wakacje do krewnych mieszkających na Florydzie. To lata pięćdziesiąte, więc nic dziwnego, że w jednym samochodzie, pozbawionym pasów bezpieczeństwa, zmieściły się dwie dorosłe kobiety (w tym czarna służąca), kilkuletnia dziewczynka, niemowlę i dwie nastolatki, z których ta młodsza, zwana Jubie, jest narratorką powieści. To ona wprowadza nas w świat swoich bliskich, przybliża sedno rodzicielskich konfliktów, a przy okazji snuje historię swojego przywiązania do czarnoskórej Mary.

Dla Jubie Mary nie jest tylko pomocą domową, lecz kimś ważnym i kochanym. To dlatego Jubie jest wyczulona na każdy przejaw lekceważenia wobec niej. Jednocześnie jest tylko dzieckiem, które wyrosło w świecie, w którym normą jest problem wspólnego noclegu z osobą czarnoskórą, korzystanie przez nią z łazienki na stacji benzynowej, a nawet moczenie nóg w oceanie, jeśli jest to plaża tylko dla białych. Mayhew bardzo subtelnie przedstawia bezsens dyskryminacji rasowej, jej pułapki, w które wpadali także ci biali, dla których kolor skóry miał dużo mniejsze znaczenie niż wartość człowieka. Czas niewolnictwa i kajdan minął, zdaje się mówić Mayhew, za to pogarda i stereotypy oraz przyzwolenie na nie (także pod pozorami grzeczności) nadal mają się dobrze. To dlatego matka Jubie śmieje się z kawału o wrodzonej głupocie czarnych, chociaż ceni Mary i nie traktuje jej z góry. To dlatego zrozpaczona Jubie w domu czarnoskórego prawnika nie potrafi powiedzieć do jego żony „proszę pani”, chociaż te słowa wiszą na końcu jej języka. Nie jest przyzwyczajona zwracać się tak do kolorowych kobiet. Poza Mary praktycznie nie ma z nimi kontaktu.

Im dalej na południe przemieszczają się Stell, Jubie i Puddin z mamą, Mary i Daviem, tym bardziej widoczne i szokujące stają się oznaki uprzedzeń rasowych. Nietrudno zgadnąć, że to tu dojdzie do wypadku, o którym Jubie wspomina już na pierwszej stronie swojej opowieści. Nie jest on jednak końcem tej historii, lecz katalizatorem dalszych wydarzeń. Zawdzięczamy to autorce, która wątek dyskryminacji delikatnie wplotła w inne – obyczajowo-rodzinne, nie odbierając im ważności ani odpowiedniego miejsca w fabule. I właśnie dlatego jego wymowa jest tak silna, a opowiadanie Jubie tchnie autentyzmem uczuć i przeżyć dorastającej dziewczynki. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że nie mogłam się od niej oderwać. Bo nie mogłam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz