Barbara Catchpole, Prosiak
i zabójczy bąk, tłum. Patryk Gołębiowski, wyd. Zielona Sowa
Jest takie przekonanie
wśród bardzo mądrych rodziców, skądinąd słuszne, że
literatura dziecięca powinna uczyć, budzić wrażliwość i
rozwijać wyobraźnię. Jest tylko jedno ale... Literaturze stawia
się zawsze wysokie wymagania, zapominając, że nie musi ona służyć
jakimkolwiek celom, że może po prostu być rozrywką na wielu
różnych poziomach, także dla młodszych czytelników. I tak, jak
dorosły po pracy ma ochotę o wszystkim zapomnieć i przynajmniej
dzięki książce przeżyć gorący romans w Toskanii lub odkrywać
nowe planety pomiędzy dopychaniem kolanem drzwiczek od pralki a
zmywaniem, tak dziecko zmęczone po szkole ma prawo czytać tylko po
to, by się głośno śmiać. Bez czytania na głos na forum klasy,
bez wyciągania wniosków, które przydadzą się do wypracowania,
bez pisania streszczeń i rysowania ilustracji, które – a są to
przecież zadania pożyteczne – potrafią zabić radość czytania.
„Prosiaki” Barbary
Catchpole to humor sytuacyjny, wpadki, które może zaliczyć w
szkole każdy uczeń, najróżniejsze perypetie bohatera, z którym
łatwo się utożsamić. Jego marzenia, lęki i pragnienie, by mieć
jakiś sukces, którym jest nie najlepsze świadectwo, ale np. wbicie
bramki podczas szkolnego meczu. Albo – jak w „Prosiaku i
zabójczym bąku” - zachowanie spokoju podczas wystąpienia na
apelu i podtrzymanie dobrego wrażenia na dziewczynie. Prosiak to
inaczej Piotr Rosiak, który chodzi do podstawówki i szczerze
opowiada o swoich przeżyciach. Książeczki o jego przygodach nie
odstraszają objętością, są krótkie, konkretne, pozbawione
nadmiaru opisów i zabawne. Świetnie nadają się do czytelniczego
rozbujania dzieci, które unikają książek, jak diabeł święconej
wody. Nawet jeśli trzeba będzie im przeczytać parę stron na
zachętę. Dla tych, którzy już lubią czytać, seria o Prosiaku
może być rozrywkowym przerywnikiem. U nas w domu skończyło się
na tym, że do książeczki o bąku, dołączyły inne, kupione na
stacji benzynowej za 8 zł każda - „Prosiak i czadowe majtki”,
„Prosiak (nie) daje się czarnej śmierci” i „Prosiak zostaje
bohaterem”. Zostały pochłonięte w mgnieniu oka, tym razem bez
mojego udziału.
Do tytułu „Prosiak i
wielki bąk” mam w zasadzie tylko jedną uwagę, a raczej
wątpliwość, czy w języku uczniowskim funkcjonuje obecnie zwrot
„będzie git”, jak próbuje nas o tym przekonać pan tłumacz.
Ale ponieważ szkolna mowa jest niezwykle zmienna i dorosłemu trudno
za nią nadążyć, nie czepiam się za bardzo. Choć zalecam czujność.
PS. Pragnę uspokoić
innych rodziców, że „Prosiaki” nie spowodowały uszczerbku
inteligencji u mojego dziecka, które potem samodzielnie przeczytało
niemal cały cykl „Baśniobór”, który obfituje i w opisy, i
wielość wątków, a także postaci ;). Poza tym wakacje idą.
Pozwólmy dzieciom na czytelniczy luz!
Szanowna Pani Redaktor! Co miesiąc kombinuję jak oszczędzić inne wydatki, bo kusi Pani umiejętnie a tu jeszcze naciąga pani tak inteligentnie na zakupy dla wnuka - no nie wiem co z tym zrobić? Pewnie znów się złamię. Uch!
OdpowiedzUsuńA cóż ja, skromna blogerka, mogę na to poradzić? Nie napiszę, że książka jest be, jak jest fajna :D zwłaszcza, że tym razem spodobała się nie tylko mi
Usuń