Józef Hen, Nikt nie woła,
wyd. Wydawnictwo Literackie
Powieść "Nikt nie woła", wydana dopiero w 1990
roku, po wielu wcześniejszych, bezowocnych próbach, fantastycznie zniosła próbę czasu. Trudno się nie
zachwycić tą oszczędnością opisu, dialogami i ich niebagatelną
rolą w tekście, tymi krótkimi zdaniami pulsującymi młodzieńczym
buntem i bólem wyrzutka. Sposób napisania i ujęcie tematu sprawiają, że „Nikt nie
woła” to książka naprawdę wartościowa i cieszę się, że
doczekała się wznowienia. Napisana kilka dziesięcioleci temu,
odrzucana latami przez cenzurę, czytana w maszynopisach, z dopisaną
później drugą częścią - opiera się na życiowych
doświadczeniach Józefa Hena, który po wybuchu wojny jako
niepełnoletni chłopak wyjechał do Związku Radzieckiego. Tak
zaczęła się jego tułaczka, która ostatecznie doprowadziła go aż
do Uzbekistanu. „Nikt nie woła” nie jest jednak drobiazgową
relacją z każdego dnia tej poniewierki. Hen sugestywnie oddał za
to stan ducha, w którym tkwił jako niekiedy nawet przymierający
głodem chłopak. Prosto od książek rzucony do fizycznej pracy, z
dala od bliskich, samotny...
Pierwsza część książki
zatytułowana „Boso” tchnie świeżością, eksploduje niezgodą
na los, na którą może pozwolić sobie tylko ktoś młody, odrzuca
zależność i pokorę wobec przyjaciół z przymusu, żąda miłości
i swojego miejsca na ziemi. Każda scena jest wyrazista, odciska się
w pamięci na długo i drażni emocjami, złością, bólem,
pragnieniem przetrwania wbrew wszystkiemu. Wbrew bosym stopom, wbrew
niedostatkowi chleba, pomimo tego, że w kieszeni nie ma żadnych
dokumentów. A przecież ich brak łatwo może się stać wyrokiem
śmierci. Tej śmierci, która nikogo nie obchodzi, jedna z wielu,
anonimowa, z biedy i głodu.
Druga część „W
butach” jest jakby spokojniejsza, sytsza. Z pierwszoosobową
narracją. Tak jakby angielskie buty i mundur oraz potwierdzenie
tożsamości otrzymane od Armii Andersa przywracało bohatera, Bożka,
do społeczności ludzi, którzy mogą decydować o sobie.
Rzeczywistość, w której egzystuje Bożek, to jednak dalej świat,
w którym żyje się z dnia na dzień. Pełen samotnych kobiet,
mężczyzn kalek lub tych o nieokreślonym statusie, jak Bożek,
którego sytuację pogarsza fakt, że jest nie tylko Polakiem, ale i
Żydem. Tym razem niedosyt u Bożka wywołuje nie brak jedzenia
(zdarzający się tylko czasami, gdy nawala zaopatrzenie), ale
miłość, w której pragnienie fizycznego zespolenia łączy się z
potrzebą stworzenia wspólnej, bezpiecznej przestrzeni - domu. Hen
jest odważny w opisie miłosnych rozterek, chociaż próżno szukać
w jego książce śmiałych scen erotycznych. Jest szczery bez
naturalistycznych opisów, romantyczny – chociaż jego styl jest
bardzo konkretny, niepoetycki i niezaciemniający istoty rzeczy.
Nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym ujęciem.
Pierwszy wniosek po
przeczytaniu tej powieści - pod względem warsztatu pisarskiego
Józef Hen mógłby wiele nauczyć niejednego, młodszego o dwa
pokolenia pisarza. Bałam ugrzęźnięcia w długich, niejasnych
zdaniach, bałam się nadmiaru martyrologii, cierpienia i
szlachetności wysuniętych na plan pierwszy i przesłaniających
człowieka. A trafił mi się mi się taki... brylant! Taka piękna
niespodzianka!
Za książkę dziękuję
Wydawnictwu Literackiemu.
Książkę mam w planach, więc tylko spojrzałam na samo podsumowanie:)Jestem ciekawa, czy mnie ksiązka przypadnie również do gustu.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zrobi na Tobie równie wielkie wrażenie jak na mnie :)
Usuń