niedziela, 17 lutego 2013

Józef Hen, Nikt nie woła



Józef Hen, Nikt nie woła, wyd. Wydawnictwo Literackie

Powieść "Nikt nie woła", wydana dopiero w 1990 roku, po wielu wcześniejszych, bezowocnych próbach, fantastycznie zniosła próbę czasu. Trudno się nie zachwycić tą oszczędnością opisu, dialogami i ich niebagatelną rolą w tekście, tymi krótkimi zdaniami pulsującymi młodzieńczym buntem i bólem wyrzutka. Sposób napisania i ujęcie tematu sprawiają, że „Nikt nie woła” to książka naprawdę wartościowa i cieszę się, że doczekała się wznowienia. Napisana kilka dziesięcioleci temu, odrzucana latami przez cenzurę, czytana w maszynopisach, z dopisaną później drugą częścią - opiera się na życiowych doświadczeniach Józefa Hena, który po wybuchu wojny jako niepełnoletni chłopak wyjechał do Związku Radzieckiego. Tak zaczęła się jego tułaczka, która ostatecznie doprowadziła go aż do Uzbekistanu. „Nikt nie woła” nie jest jednak drobiazgową relacją z każdego dnia tej poniewierki. Hen sugestywnie oddał za to stan ducha, w którym tkwił jako niekiedy nawet przymierający głodem chłopak. Prosto od książek rzucony do fizycznej pracy, z dala od bliskich, samotny...

Pierwsza część książki zatytułowana „Boso” tchnie świeżością, eksploduje niezgodą na los, na którą może pozwolić sobie tylko ktoś młody, odrzuca zależność i pokorę wobec przyjaciół z przymusu, żąda miłości i swojego miejsca na ziemi. Każda scena jest wyrazista, odciska się w pamięci na długo i drażni emocjami, złością, bólem, pragnieniem przetrwania wbrew wszystkiemu. Wbrew bosym stopom, wbrew niedostatkowi chleba, pomimo tego, że w kieszeni nie ma żadnych dokumentów. A przecież ich brak łatwo może się stać wyrokiem śmierci. Tej śmierci, która nikogo nie obchodzi, jedna z wielu, anonimowa, z biedy i głodu.

Druga część „W butach” jest jakby spokojniejsza, sytsza. Z pierwszoosobową narracją. Tak jakby angielskie buty i mundur oraz potwierdzenie tożsamości otrzymane od Armii Andersa przywracało bohatera, Bożka, do społeczności ludzi, którzy mogą decydować o sobie. Rzeczywistość, w której egzystuje Bożek, to jednak dalej świat, w którym żyje się z dnia na dzień. Pełen samotnych kobiet, mężczyzn kalek lub tych o nieokreślonym statusie, jak Bożek, którego sytuację pogarsza fakt, że jest nie tylko Polakiem, ale i Żydem. Tym razem niedosyt u Bożka wywołuje nie brak jedzenia (zdarzający się tylko czasami, gdy nawala zaopatrzenie), ale miłość, w której pragnienie fizycznego zespolenia łączy się z potrzebą stworzenia wspólnej, bezpiecznej przestrzeni - domu. Hen jest odważny w opisie miłosnych rozterek, chociaż próżno szukać w jego książce śmiałych scen erotycznych. Jest szczery bez naturalistycznych opisów, romantyczny – chociaż jego styl jest bardzo konkretny, niepoetycki i niezaciemniający istoty rzeczy. Nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym ujęciem.

Pierwszy wniosek po przeczytaniu tej powieści - pod względem warsztatu pisarskiego Józef Hen mógłby wiele nauczyć niejednego, młodszego o dwa pokolenia pisarza. Bałam ugrzęźnięcia w długich, niejasnych zdaniach, bałam się nadmiaru martyrologii, cierpienia i szlachetności wysuniętych na plan pierwszy i przesłaniających człowieka. A trafił mi się mi się taki... brylant! Taka piękna niespodzianka!

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.

2 komentarze :

  1. Książkę mam w planach, więc tylko spojrzałam na samo podsumowanie:)Jestem ciekawa, czy mnie ksiązka przypadnie również do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że zrobi na Tobie równie wielkie wrażenie jak na mnie :)

      Usuń