Wolf Kielich,
Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy, seria:
Fortuna i fatum, wyd. W.A.B.
„Podróżniczki” zdumiały mnie i wprawiły w zachwyt! Ta książka opowiada o kilkunastu kobietach - niebanalnych, wytrwałych, pełnych fantazji i ciekawych świata. Którym nie straszny był upał lub zimno, choroby, brud, pot oraz... podejrzenia o brak moralności! To ostatnie było bodaj najpoważniejszym zastrzeżeniem, z jakim musiały się liczyć, ponieważ w 19. wieku i jeszcze na początku 20. największym dobrem kobiety była jej reputacja, którą gwarantowały odpowiednie zachowanie i właściwe rozrywki. A do tych na pewno nie należało szukanie źródeł Nilu, brodzenie po pas w bagnach ani mieszkanie pośród łowców głów. Do tego jeszcze, o zgrozo!, najprawdopodobniej w spodniach!
Na przykładzie bohaterek
Wolfa Kielicha jak na dłoni widać, kto pisał dotąd historię
odkryć przyrodniczych, antropologicznych i geograficznych. Mimo że
część podróżniczek znacząco przyczyniła się do wzbogacenia
współczesnego im stanu wiedzy, wydawała książki, a niektóre
prowadziły poważne badania naukowe, ich nazwiska i koleje losu były
dla mnie taką samą terra incognita, jak dla nich środkowa Afryka.
Uczciwie muszę jednak przyznać, że za życia cieszyły się pewną
sławą i uznaniem, choć jednej z nich nie przyjęto w poczet Royal
Geographical Society ze względu na płeć.
Wolf Kielich z dbałością
o szczegół nakreślił sylwetki kobiet różniących się od siebie
motywacją i sposobem bycia. Niektóre marzyły o przygodach, inne
miały do wypełnienia misję lub pchał je do przodu głód wiedzy.
Albo po prostu ambitnie chciały być pierwsze. Na pewno większość
z nich łączyła finansowa niezależność, która pozwalała na
swobodne rozporządzanie czasem bez oglądania się na krewnych i
znajomych. Co ciekawe, tylko jedna z nich uważała się za
feministkę. Dla pozostałych prawa kobiet nie były tak palącą
sprawą, jak np. możliwość odkrycia nowego gatunku motyla lub
problemy, jakie niosła ze sobą ekspansja białego człowieka na
tereny zamieszkałe przez rdzenne plemiona. I tylko jedna z nich była
stuprocentowo antypatyczną, nieprzyjemną, egoistyczną osóbką.
Autor zazwyczaj jest pełen
sympatii dla opisywanych przez siebie postaci, ale nigdy nie
rezygnuje z rzeczowości. Gdy zdarza mu się wypełniać domysłami
luki w wiedzy o swoich bohaterkach, zawsze nas o tym informuje. Jego
książka ma ten walor, że opiera się na fragmentach dzienników i
listów. Lecz skupia się nie tylko na konkretnych wydarzeniach i
ciekawostkach, ale przedstawia również poglądy i opinie
podróżniczek, ich radości oraz chwile ciężkiego zwątpienia.
Dzięki jego pracy na
zawsze utkwił w mojej pamięci obraz Niny Mazuchelli wyruszającej
na zdobycie Himalajów w bucikach na wysokich obcasach. Mary Slessor,
pierwszej kobiety mianowanej brytyjskim wicekonsulem, budzącej
szacunek nawet w potarganej sukience, z jednym z uratowanych przez
siebie czarnych niemowląt na ręku. Daisy Bates, która może nie
zaznała osobistego szczęścia, ale za to ocaliła od zagłady
kulturę Aborygenów. Idy Pfeiffer, która jak na porządną
Austriaczkę przystało, najpierw odchowała dzieci, a dopiero potem
wyruszyła w świat. Mary Kingsley, która głośno upominała się o
prawa Afrykanów i której życie uratowała... spódnica z grubej
wełny. Lub Florence Baker kupionej na bułgarskim targu niewolników
przez angielskiego dżentelmena.
Za książkę dziękuję
wydawnictwu W.A.B.
O i o takich kobietach chętnie poczytam!
OdpowiedzUsuńSpodoba Ci się :)
UsuńJa też na pewno poszukam tej książki, zaciekawiła mnie odkąd pojawiła się w zapowiedziach :)
OdpowiedzUsuńJuż sama okładka ma w sobie to COŚ, prawada?
UsuńZnakomita recenzja. Gratuluję. Teraz poszukam książki:)
OdpowiedzUsuńMiłej lektury :)
Usuń