środa, 16 października 2013

Arnaldur Idriðason, Głos

Arnaldur Idriðason, Głos, tłum. Jacek Godek, czyta Andrzej Ferenc, wyd. Biblioteka Akustyczna

Powieści kryminalne nie wychwalają jaśniejszej strony życia. Opowiadają o sprawach bolesnych i szukaniu sprawiedliwości. Są gatunkiem różnorodnym - od czytadeł, które pomagają znieść najdłuższą kolejkę u lekarza, po wysmakowane powieści psychologiczne. I zawsze jest dla mnie zagadką, która strunę we mnie poruszą, nawet jeśli znam poprzednie książki danego autora. Tak właśnie było i w przypadku Arnaldura Idriðasona. Nie pamiętam już tytułu, który czytałam przed „Głosem”. Pamięć podsuwa obraz samotnego domu i dramatu, który rozgrywał się w jego czterech ścianach. „Głos” nie okazał się tak samo mroczny. Unosi się nad nim aura smutku i melancholii, inaczej zapada w pamięć, sączy się powolutku i stopniowo budzi coraz większe współczucie. Nad żywymi i zmarłymi. Nad wszystkimi pękniętymi rodzinami, których członkowie nie potrafią siebie chronić i wspierać. Co nie znaczy, że się nie kochają.
Nie bez znaczenia jest to, że „Głos” wysłuchałam, nie przeczytałam. Nie wiem, czy tak samo odebrałabym nastrój tej opowieści, poznając jej treść w tradycyjny sposób. Dałam się w nią wprowadzić przy pomocy Andrzeja Ferenca, lektora idealnie dobranego do tej właśnie historii. Jego głos wpasowywał się w tło, nie przytłaczał. Subtelnie oddawał bezlitosny ogrom śnieżnego pustkowia i niemej rozpaczy ze wspomnień inspektora Erlendura oraz jego poczucie winy wobec dzieci, z którymi nie kontaktował się przez wiele lat. Bezsilność policjantki Elinborg prowadzącej sprawę maltretowanego chłopca. A także emocjonalny dystans rodziny zabitego w hotelu portiera Gudlaugura, któremu los najpierw dał zachwycający talent, po czym go odebrał, skazując na nijaką egzystencję.
Śmierć Gudlaugura jest najważniejszym wydarzeniem w tej powieści i to od niej wszystko zaczyna się dziać. Bardzo spodobało mi się to, że autor tak dużo miejsca poświęcił ofierze i jej życiu, w przeciwieństwie do sprawcy zbrodni. Wydaje się to słuszne i sprawiedliwe, nawet gdy chodzi o postać fikcyjną. Kolejną osobą, o której dowiemy się więcej, jest wspomniany wcześniej policjant Erlendur, który na czas śledztwa przenosi się do hotelu. Co ciekawe, niemal cała powieściowa akcja rozgrywa się właśnie tutaj, w jednym miejscu. Oczywiście do Erlendura dociera to, co dzieje się poza hotelowym budynkiem – z telefonów lub bezpośrednio z ust swoich współpracowników, znajomych i córki oraz od przesłuchiwanych osób. Erlendur poważnie i z determinacją podchodzi do do sprawy Gudlaugura, co nie przeszkadza mu w rozważaniach na temat swojej rodziny i pewnego wydarzenia, które dotkliwie zaważyło na jego życiu osobistym.
Fabuła „Głosu” jest w sumie bardziej refleksyjna niż sensacyjna, mimo początku, który wskazywałby raczej na inny obrót rzeczy. Jej najbardziej spektakularnym momentem jest odkrycie tożsamości i motywu sprawcy zbrodni. Kandydatów do tego miana było kilku, ale autor tak pokierował akcją, że domyślenie się właściwej osoby jest praktycznie niemożliwe aż do końca. A przynajmniej tak było dla mnie. Tak więc koniec tej historii to prawdziwa niespodzianka. Niemniej odradzam tę opowieść czytelnikom, którzy łakną krwi i potrzebują ciągłego utrzymywania w napięciu. Spodoba się ona tym, którzy lubią wolniejsze tempo i doceniają chwile, kiedy można się zadumać nad tym, co się dzieje pomiędzy bliskimi sobie ludźmi. Wciąż dla siebie ważnymi, nawet jeśli przez lata nie zamieniają ani jednego słowa...

2 komentarze :

  1. Właśnie kończę słuchanie pewnej książki, może teraz posłucham czegoś autorstwa Arnaldura Idriðasona? Dopiszę sobie do listy, zanim odwiedzę jakiś sklep z czytanymi książkami.

    OdpowiedzUsuń