czwartek, 12 listopada 2015

Lindsey Davis, Srebrne świnki



Lindsey Davis, Srebrne świnki, tłum. Konrad Majchrzak, wyd. Dom Wydawniczy Rebis

Ostatnio mam szczęście do cykli powieściowych. Co daje mi okazję do dłuższego obcowania z ulubionymi bohaterami i poruszania się po ich świecie. Ten, który zapoczątkowują „Srebrne świnki” i którego najważniejszą postacią (a zarazem narratorem) jest Marek Dydiusz Falko, zdecydowanie należy do lżejszego kalibru literatury. Co nie znaczy, że nie potrafi pozytywnie zaskoczyć i wciągnąć. Powieści Davis mają niezaprzeczalnie tę zaletę, że dają pełnowymiarowe wyobrażenie, jak w początkach cesarstwa rzymskiego toczyło się zwykłe życie w obrębie Wiecznego Miasta oraz w granicach imperium. Być może dlatego, że Falko nie jest ani bogatym arystokratą, ani budzącym współczucie niewolnikiem. Plasuje się dokładnie pośrodku - wolny człowiek, którego byt zależy od siły jego rąk i sprawności umysłu i który pałace odwiedza tylko przy okazji wykonywania zleceń. Wie, jak się poruszać po zatłoczonych ulicach i w razie czego przechytrzyć pospolitych złodziejaszków czy nasłanych najemników. Dokąd zabrać dziewczynę na spacer i na którym straganie kupić najlepszy placek z siekanym mięsem. Dzięki niemu (i Lindsey Davis) dawny Rzym ożywa, a zamieszkujący go ludzie są pokazani bez klasycznego, chłodnego wyrafinowania, z którym są powszechnie kojarzeni.

Falko to zawodowy detektyw, a gdy go poznajemy jego główną klientelą są przede wszystkim zazdrośni małżonkowie. Na skutek zbiegu okoliczności i słabości do płci przeciwnej, Falko trafia w sam środek spisku zawiązanego przeciwko nowemu cesarzowi Wespazjanowi – jedynej nadziei dla Rzymu na spokój i normalność po szaleństwach i ekscesach Nerona. Lindsey Davis zadbała nie tylko o szerszy plan powieści. Pieczołowicie otoczyła Falkona wianuszkiem mniej lub bardziej bliskich mu osób. Wśród nich znajdzie się matka, która przynosi do jego kawalerskiego mieszkanka starannie połatane tuniki, kilka zamężnych sióstr, ich dzieci oraz mężowie nieudacznicy, a także Petroniusz Longus z rodziną - najlepszy przyjaciel Falkona, a zarazem dowódca patrolu straży awentyńskiej.

Przyznaję, że postać Falkona nie od razu wzbudziła moją sympatię. Późno zorientowałam się, że lekki styl, w jakim wypowiada się o swojej pracy i związanych z nią okazjach do przygód miłosnych, to tak naprawdę czcza gadanina. Falko chce siebie (i nas) przekonać, że prowadzone przez niego życie w pełni go satysfakcjonuje i nie oczekuje od niego więcej nad przelotną przyjemność i konkretny pieniądz. Los postawi jednak na jego drodze kogoś, przez kogo wielokroć będzie zmieniał zdanie w tej kwestii. Zdradzę tylko, że wątek ten będzie się odznaczał uroczą niekonsekwencją i że śledzi się go z taką samą uwagą, jak ten sensacyjny. Po prawdzie oba staną się nierozłączne i będą wspólnie nadawały ton lekturze (także w kolejnym tomie „Wykute w brązie”).

Srebrne świnki” należą do tego rodzaju zgrabnie napisanych powieści, po które chętnie się sięga w wolnych chwilach. Jej tło historyczne jest na tyle bogato i wiarygodnie przedstawione, że przestaje mieć znaczenie, na ile to efekt wyobraźni pisarskiej, a na ile praca badawcza autora. Ma ona odpowiedni ładunek emocjonalny, by polubić jej bohaterów, ale nie spodziewajmy się rozbudowanych portretów psychologicznych, bo to po prostu nie ten typ literatury. Spotkanie z Falkonem to rodzaj zabawy. Może nie dla wszystkich, którzy go spotykają na swojej drodze w powieściowej rzeczywistości, ale dla czytelników na pewno.

2 komentarze :

  1. Czytałam tę książkę i pamiętam, że mnie znudziła, zwróciłam też uwagę na zbytnie uwspółcześnienie postaci. Zdecydowanie lepiej wypadają powieści Stevena Saylora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię powieści Saylora. Na pewno bliżej im klasycznym kryminałom niż serii o Falkonie. Nie wiem, czy dobrze rozumiem, co masz na myśli mówiąc o uwspółcześnieniu postaci. Ale jeśli chodzi o to, że nie czuć dystansu wielu wieków w ich odbiorze, to dla mnie akurat to duży plus.

      Usuń