Izabela Czajka-Stachowicz,
Ocalił mnie kowal, wyd. W.A.B.
Kiedy w moje ręce dostał
się „Ocalił mnie kowal”, byłam już po lekturze „Dubo...,
Dubon..., Dubonnet„ Izabeli Czajki-Stachowicz, dlatego wiedziałam
już co nieco o samej autorce i charakterystycznym dla niej sposobie
pisania. Czajka-Stachowicz - przyjaciółka i muza artystów,
dzieląca z nimi głodną niezależność, twórcze uniesienia,
radosne chwile oraz nierzadko brak pieniędzy (chociaż sama
wywodziła się z zamożnej żydowskiej rodziny i odebrała staranne
wykształcenie). Pierwowzór postaci literackich, takich jak Hela
Bertz z „Pożegnania jesieni” Witkacego i panna Leopard ze
„Wspólnego pokoju”Zbigniewa Uniłowskiego. To jej właśnie
zawdzięczamy odnalezienie na Dolnym Śląsku wywiezionych przez
niemieckich okupantów obrazów Matejki. Postać, która rozpala
ciekawość i budzi ekscytację.
Nie licząc wydanej w 1937
roku relacji z podróży MS „Batory”, zaczęła pisać ponad
dziesięć lat po zakończeniu wojny. „Ocalił mnie kowal” należy
właśnie do serii autobiograficznych książek, w których autorka
przywołuje szalone lata młodości. „Ocalił mnie kowal”
opowiada jednak o dramatycznych wojennych latach, uciekaniu i ciągłej
obawie przed rozpoznaniem. Czajka-Stachowicz nie byłaby sobą, gdyby
nawet w taką opowieść nie wplotła swojego entuzjazmu, poczucia
humoru i nieposkromionej fantazji. To one zresztą stanowiły o jej
psychicznej sile, pchały do działania i nie pozwalały popaść w
obezwładniające zwątpienie. To one ubarwiały jej pobyt w chacie
rodziny kowala. Ludzi życzliwych, którym niezachwiane przekonanie,
że Żydzi używają do wypieku macy krwi chrześcijańskich dzieci
(!), nie przeszkadzało w pomaganiu uciekinierom z gett. To właśnie
gospodarzom autorka, nazywana czule przez ich córkę Danusię „moją
znajdą”, zawdzięcza pierwszy człon nazwiska – Czajka. I
tożsamość oraz dokumenty na nazwisko przyrodniej siostry kowala.
W książce „Ocalił
mnie kowal” fikcja płynnie zmienia się w rzeczywistość. O czym
świadczy to, jak łatwo Czajka-Stachowicz stała się naraz czyjąś
siostrą i ciocią, tą „naszą”, której trzeba pomóc za
wszelką cenę. I do stwierdzenia tego faktu niepotrzebne jest
wykształcenie ani artystyczne ciągoty. One zresztą najbardziej
zdradzały pochodzenie pisarki i sprawiały, że rodzina kowala tym
chętniej opiekowała się tak niepraktyczną panią z miasta. Która
w zamian dostarczała im niesamowitych opowieści, mądrze brzmiące
słowa i wiersze.
We wspomnieniach autorki
nie brak chwil grozy – krwawa likwidacja getta, esesman
przystawiający pistolet do jej skroni, ukrywanie się w lodowatym
strumieniu, by psy nie zwęszyły tropu, kolejna osoba, która
zaczyna coś podejrzewać... A także uciążliwa sąsiadka,
podstarzała stara panna i jej fiksacja na punkcie seksu. Ale jeszcze
więcej jest radości z miękkiej pierzyny, własnoręcznie
ulepionych pierożków, ciepłej izby i wygłupów przygarniętego
psa. To wszystko dostajemy jako opowieść kierowaną przez
narratorkę do przyjaciółki Janki. Opowieść, która nagle się
urywa, gdy Czajka-Stachowicz traci kolejną kryjówkę. A mimo to w
zakończeniu słyszymy śmiech należący do niej i nieodłącznej
Danusi.
Nieprawdopodobna książka,
która na przekór wojnie chwali życie w jego najprostszych
objawach!
Pisząc recenzję,
korzystałam z informacji znalezionych na tych stronach:
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz