niedziela, 31 marca 2013

Izabela Czajka-Stachowicz, Ocalił mnie kowal



Izabela Czajka-Stachowicz, Ocalił mnie kowal, wyd. W.A.B.

Kiedy w moje ręce dostał się „Ocalił mnie kowal”, byłam już po lekturze „Dubo..., Dubon..., Dubonnet„ Izabeli Czajki-Stachowicz, dlatego wiedziałam już co nieco o samej autorce i charakterystycznym dla niej sposobie pisania. Czajka-Stachowicz - przyjaciółka i muza artystów, dzieląca z nimi głodną niezależność, twórcze uniesienia, radosne chwile oraz nierzadko brak pieniędzy (chociaż sama wywodziła się z zamożnej żydowskiej rodziny i odebrała staranne wykształcenie). Pierwowzór postaci literackich, takich jak Hela Bertz z „Pożegnania jesieni” Witkacego i panna Leopard ze „Wspólnego pokoju”Zbigniewa Uniłowskiego. To jej właśnie zawdzięczamy odnalezienie na Dolnym Śląsku wywiezionych przez niemieckich okupantów obrazów Matejki. Postać, która rozpala ciekawość i budzi ekscytację.

Nie licząc wydanej w 1937 roku relacji z podróży MS „Batory”, zaczęła pisać ponad dziesięć lat po zakończeniu wojny. „Ocalił mnie kowal” należy właśnie do serii autobiograficznych książek, w których autorka przywołuje szalone lata młodości. „Ocalił mnie kowal” opowiada jednak o dramatycznych wojennych latach, uciekaniu i ciągłej obawie przed rozpoznaniem. Czajka-Stachowicz nie byłaby sobą, gdyby nawet w taką opowieść nie wplotła swojego entuzjazmu, poczucia humoru i nieposkromionej fantazji. To one zresztą stanowiły o jej psychicznej sile, pchały do działania i nie pozwalały popaść w obezwładniające zwątpienie. To one ubarwiały jej pobyt w chacie rodziny kowala. Ludzi życzliwych, którym niezachwiane przekonanie, że Żydzi używają do wypieku macy krwi chrześcijańskich dzieci (!), nie przeszkadzało w pomaganiu uciekinierom z gett. To właśnie gospodarzom autorka, nazywana czule przez ich córkę Danusię „moją znajdą”, zawdzięcza pierwszy człon nazwiska – Czajka. I tożsamość oraz dokumenty na nazwisko przyrodniej siostry kowala.

W książce „Ocalił mnie kowal” fikcja płynnie zmienia się w rzeczywistość. O czym świadczy to, jak łatwo Czajka-Stachowicz stała się naraz czyjąś siostrą i ciocią, tą „naszą”, której trzeba pomóc za wszelką cenę. I do stwierdzenia tego faktu niepotrzebne jest wykształcenie ani artystyczne ciągoty. One zresztą najbardziej zdradzały pochodzenie pisarki i sprawiały, że rodzina kowala tym chętniej opiekowała się tak niepraktyczną panią z miasta. Która w zamian dostarczała im niesamowitych opowieści, mądrze brzmiące słowa i wiersze.

We wspomnieniach autorki nie brak chwil grozy – krwawa likwidacja getta, esesman przystawiający pistolet do jej skroni, ukrywanie się w lodowatym strumieniu, by psy nie zwęszyły tropu, kolejna osoba, która zaczyna coś podejrzewać... A także uciążliwa sąsiadka, podstarzała stara panna i jej fiksacja na punkcie seksu. Ale jeszcze więcej jest radości z miękkiej pierzyny, własnoręcznie ulepionych pierożków, ciepłej izby i wygłupów przygarniętego psa. To wszystko dostajemy jako opowieść kierowaną przez narratorkę do przyjaciółki Janki. Opowieść, która nagle się urywa, gdy Czajka-Stachowicz traci kolejną kryjówkę. A mimo to w zakończeniu słyszymy śmiech należący do niej i nieodłącznej Danusi.

Nieprawdopodobna książka, która na przekór wojnie chwali życie w jego najprostszych objawach!



Pisząc recenzję, korzystałam z informacji znalezionych na tych stronach:


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz