czwartek, 4 kwietnia 2013

Alexander McCall Smith, W towarzystwie uroczych pań



Alexander McCall Smith, W towarzystwie uroczych pań, tłum. Tomasz Bieroń, wyd. Zysk i S-ka

Mam przyjaciółkę, której towarzystwo powinno się zapisywać na receptę chorym na depresję. Cokolwiek robi czy mówi, tryska taką energią i radością życia, że od razu człowiekowi robi się lepiej dzięki jej obecności. W dziedzinie literatury taką postacią jest Alexander McCall Smith, autor trzech cykli powieściowych, m.in. uroczej „44. Scotland Street” i zupełnie dla mnie nowej, bardzo przyjemnej w odbiorze „Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1”. Tym, co niewątpliwie łączy obie serie, jest ogromna sympatia autora wobec rodzaju ludzkiego. Ludzie, o których pisze McCall Smith, są zwyczajni, pełni ciepła, niekoniecznie doskonali, tacy, z którymi łatwo nam się utożsamić. Nawet gdy czasem popełniają głupstwa i posiadają pewne wady, przedstawione zazwyczaj przez autora w lekko humorystyczny sposób. Pisarz ponadto tak komponuje swoje dzieła, że można je czytać niezależnie od siebie i ta reguła dotyczy również książki „W towarzystwie uroczych pań” o mma Ramotswe, właścicielce Kobiecej Agencji Detektywistycznej Nr 1. Jedynej z afrykańskiego cyklu, która jak dotąd trafiła w moje ręce. Przy okazji mała uwaga – seria, której akcja rozgrywa się w Botswanie, nie jest egzotyczną wersją ani lustrzanym odbiciem szkockich opowieści. Co również liczę McCallowi Smithowi na duży plus!

Afryka w książkach (i niestety często w rzeczywistości) to głód, puste spojrzenie umierającego dziecka, wyschnięte studnie, uciekający ludzie. To reportaże z miejsc targanych konfliktami, w najlepszym razie literatura rozliczeniowa. McCall Smith jest chyba pierwszy w pokazaniu jej od innej, całkiem zwyczajnej strony. Oczywiście ma to swoje przyczyny. Szkocki pisarz urodził się i spędził dzieciństwo w tej części Rodezji, która obecnie nazywa się Zambia, w bliskim sąsiedztwie Botswany. Z tym ostatnim krajem był związany zawodowo, i podobno do dziś jest to miejsce, które chętnie odwiedza prywatnie. Być może dlatego tak przekonująco potrafi oddać ducha tego zakątka świata i pokazać go jako miejsce, w którym można żyć w miarę zadowalająco i normalnie. Co prawda historia była łaskawa dla Botswany, której udało się uniknąć wyniszczających dyktatur i krwawych wojen. A jej złoża diamentów i dobrej jakości wołowina (stąd w tekście te wszędobylskie krowy!) mają pozytywny wpływ na rozwój gospodarczy tego państwa. Co prawda wciąż – i tak jest to pokazane w „W towarzystwie...” - wiele dzieci przemierza tu kilkanaście kilometrów dziennie do szkoły, a zostawiona na dworze para spodni lub zepsuta furgonetka mogą być dla kogoś prawdziwą okazją. Rzadkim rarytasem, tak jak para pantofli prosto ze sklepu.

W towarzystwie uroczych pań” to szalenie miła powieść obyczajowa. Chociaż, biorąc pod uwagę profesję mma Ramotswe i jej asystentki mma Makutsi, moglibyśmy się spodziewać w niej jakiejś zbrodni. Ale tak się akurat składa, że detektywistyczna agencja mma Ramotswe dostaje zlecenia dotyczące osób żywych, takich jak np. oszuści finansowi lub kandydaci na małżonków, których reputację trzeba dyskretnie sprawdzić przed ślubem. A jej funkcjonowanie jest ściśle powiązane z zakładem mechanicznym prowadzonym przez męża mma Ramotswe. Stąd w powieści pojawia się kilka przeplatających się wątków – młodych, sprawiających kłopoty terminatorów, pana Polopetsi, który otrzymał drugą szansę, życia towarzyskiego mma Makutsi i jej marzeń, oraz pewnego przybysza z przeszłości mma Ramotswe, który wprawi w drżenie tę niezwykłą, silną moralnie i tradycyjnie zbudowaną (cudowne określenie!) kobietę.

Wiele interesujących, bardzo pozytywnych postaci, troska o szczęście, miłość oraz odpowiedzialność za drugiego człowieka właściwe Afrykanom, jak Europejczykom, a także nieśpieszne tempo akcji i dobre zakończenie – to najważniejsze walory „W towarzystwie uroczych pań”. To one sprawiają, że czyta się tę książkę z uśmiechem, z rzadka i na krótko zastąpionym zmarszczką frasunku. Ale to z powodu przejściowych kłopotów bohaterów, których się po prostu bardzo lubi i życzy im się szybkiego wyjścia z opresji, jak najlepszym przyjaciołom.

PS. Odradzam czytanie opisu na okładce. Niestety przypomina przysłowiowy groch z kapustą.

1 komentarz :

  1. Uwielbiam "Kobiecą agencję detektywistyczną nr 1". Podoba mi się nawet bardziej niż "44 Scotland Street". Czytałam dwa tomy, a kolejne czekają w kolejce, bo dawkuję sobie tę przyjemność z niemalże aptekarską dokładnością. "W towarzystwie uroczych pań" ciągle przede mną :)))

    OdpowiedzUsuń