piątek, 10 maja 2013

Rory Carroll, Chávez. Prawdziwa historia kontrowersyjnego przywódcy Wenezueli




Rory Carroll, Chávez. Prawdziwa historia kontrowersyjnego przywódcy Wenezueli, tłum. Michał Romanek, Łukasz Müller, wyd. Znak Literanova

Prezydent Hugo Chávez byłby pewnie rozczarowany, że kojarzę go zaledwie z kilku mało dyplomatycznych, zazwyczaj antyamerykańskich wypowiedzi w prasie lub z migawek w serwisach informacyjnych. On, taki medialny, gospodarz wielogodzinnych telewizyjnych show, które musiały nadawać wszystkie wenezuelskie stacje, nie tylko państwowe. Zagrzewający do boju, śpiewający piosenki, opowiadający o swoich najnowszych pomysłach, przytaczający historie z dzieciństwa, zapewniający o nadchodzących zmianach na lepsze. Wenezuela leży zbyt daleko, by mogło być inaczej. A jednak nie dość daleko od Kuby, Białorusi, Iranu czy Syrii, których przywódców Chávez popierał i z którymi współpracował na różnych płaszczyznach. Ale tego – i jeszcze więcej - dowiedziałam się z książki Rory'ego Carrolla, wieloletniego korespondenta londyńskiego „Guardiana” w Caracas, który z bliska oglądał rewolucję Cháveza, rozmawiał z ludźmi, którzy go otaczali (albo tylko ich obserwował) oraz z tymi, których dotykały skutki jego reform lub bałagan organizacyjny kraju.

Nietuzinkowe postępowanie Cháveza wprawia w osłupienie i nie ma przesady w stwierdzeniu, że nigdy wcześniej nie było takiego polityka jak on. Nawet w swoich dyktatorskich zapędach działał nietypowo, co niekoniecznie wiązało się tylko z pozytywnymi zjawiskami. Nie dziwię się, że dla Carrolla stał się kuszącym obiektem dziennikarskich badań. Zwłaszcza, że rozdźwięk między słowami comandante a sytuacją w kraju stawał się coraz większy, co dziennikarz mógł odczuć także na własnej skórze. Przerwy w dostawach prądu, braki w zaopatrzeniu, rozsypujące się, niegdyś najnowocześniejsze w całej Ameryce Południowej drogi i mosty, napaści i porwania na ulicach, wymuszenia i korupcja. Mimo tych przypadłości, coraz częstszych społecznych niepokojów i rosnącej w siłę opozycji wizerunek Cháveza, rządzącego niemal bez przerwy od 1998 roku, niemal nie ucierpiał. Niezadowolonych zawsze przewyższała liczba żarliwie wielbiących swojego prezydenta. Który podkreślał, że biedacy też się liczą, że zasługują na odpowiednie wykształcenie i opiekę medyczną. I oni rzeczywiście na tym skorzystali. Przynajmniej częściowo i do pewnego momentu.

Rory Carroll skończył pisać książkę o Chávezie 6 marca tego roku, dzień po jego śmierci. Bycie obcokrajowcem pozwoliło mu zachować dystans i dawało niezależność osądów, a doświadczenie zawodowe umożliwiło zebranie materiałów i uporządkowanie ich w wiele mówiącą, ciekawie podaną całość. Carroll zrezygnował ze ścisłego trzymania się chronologii, unikając tym sztywności i jednostajności akademickich podręczników (ale z zachowaniem ciągłości kluczowych zjawisk i dat). Postawił na urozmaicony przekaz, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Jego metoda polega na naprzemiennym przybliżaniu i oddalaniu perspektywy, z której możemy oceniać Wenezuelę i jej przywódcę. Treść „Cháveza. Prawdziwej historii...” balansuje od konkretnego człowieka czy wydarzenia po ogólny rzut oka na sytuację w kraju. Dzięki temu możemy sami wyciągać wnioski i konfrontować je z podsumowaniami autora. Jego trzeźwość, zdrowy rozsądek, jednoczesny brak uprzedzeń i bałwochwalczego uwielbienia wobec osoby comandante przełożyły się rzetelne wyjaśnienie, jak zmieniał się sposób sprawowania władzy przez Cháveza i dlaczego w rezultacie doprowadził on Wenezuelę do gospodarczej ruiny.

Carroll nazywa rządy Cháveza „niepoważną tyranią”, a jego samego - doskonałym politykiem i kiepskim menadżerem zarazem. I potrafi to potwierdzić wieloma przykładami. Jego książka pozostawia po sobie gorzką refleksję na temat przekładania własnej popularności nad koniecznością powzięcia niepopularnych decyzji. Na temat dobrych chęci i pomysłów, których realizację uniemożliwiało skoncentrowanie władzy tylko w jednych, w dodatku kapryśnych rękach. To wielowymiarowy, doskonale napisany portret człowieka, który zaprzepaścił wielkie możliwości, nawet nie zauważając tego. A także kraju, dla którego ropa naftowa okazała w się w równym stopniu przekleństwem, co błogosławieństwem.

Siła przekazu Rory'ego Carrolla okazała się tak wielka, że z wielką niecierpliwością oczekuję nowych wiadomości na temat Wenezueli, w której rządy objął namaszczony przez Cháveza następca, Nicolas Maduro, niegdyś minister spraw zagranicznych i ... kierowca autobusu. Przyszłość pokaże, czy nastąpi ciąg dalszy wenezuelskich absurdów.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz