Barbara Włodarczyk, Nie
ma jednej Rosji, wyd. Wydawnictwo Literackie
Była korespondentka TVP w
Moskwie, Barbara Włodarczyk zna się na współczesnej Rosji jak
mało kto. Wielokrotnie nagradzanym cyklem reportaży telewizyjnych
„Szerokie tory” pokazała różnorodność świata, który
powstał po rozpadzie Związku Radzieckiego. Zbiór reportaży „Nie
ma jednej Rosji” to jakby ciąg dalszy tego cyklu - wielobarwny i
intrygujący zjawiskami, do których się odnosi, zadziwiający
mnogością postaw i charakterów ludzi, o których opowiada. Chociaż
nie jest to pierwsza książka o Rosji i Rosjanach, która trafiła w
moje ręce, w tej znalazłam zupełnie nowy punkt widzenia, inną
perspektywę przedstawiania problemów dotykających państwo
rosyjskie i jego obywateli. Nie sądziłam, że to jeszcze możliwe,
ale „Nie ma jednej Rosji” wzbogaciło moją wiedzę o tamtym
regionie świata. Oczywiście na tyle, na ile można tego dokonać
poprzez przekaz książkowy. Na pewno pomógł w tym niebanalny
pomysł na napisanie tej książki, a zwłaszcza dobór tematów.
Sposób Barbary Włodarczyk
okazał się bardzo prosty i niezwykle skuteczny. Każdy reportaż
dotyczy jednej osoby i to za jej pośrednictwem poznajemy dany
wycinek rosyjskiej rzeczywistości na przestrzeni ostatnich 12 lat.
Autorka oddaje głos swoim rozmówcom, a sama wtrąca krótkie
wyjaśnienia, dorzuca ciekawostki, własne spostrzeżenia. Nie szuka
na siłę absurdów czy sensacji, ale zdarza się, że one same
wypływają w trakcie spotkania. Jak na przykład ten, że większość
mieszkańców państwa o aspiracjach supermocarstwa i dysponującego
dużymi zasobami gazu obywa się bez centralnego ogrzewania, a wodę
czerpie ze studni. Lub ten, że ubrania projektowane przez znanych
kreatorów mody są o wiele droższe w Moskwie niż w Mediolanie czy
Paryżu, mimo dużej różnicy w dochodach.
Teksty Barbary Włodarczyk
nie są przeładowane, postępowania bohaterów reportaży nie
przesłania dziennikarskie „ja”. Niemal zawsze są to osoby,
które w jakiś sposób wyróżniają się z tłumu – specyficznym
postępowaniem, ciekawym zawodem albo wyrazistymi poglądami. Albo
są, jak Wasia, chłopiec mieszkający z matką i bratem na Dworcu
Jarosławskim, ofiarami wadliwego systemu odziedziczonego po ZSRR i
obojętności obecnych władz. Wobec wszystkich dziennikarka
zachowuje się z taktem, nie boi stawiać kłopotliwych pytań,
odpuszcza, gdy rozmówca ma problem z odpowiedzią, a w zamian
opisuje jego gesty, chwilę wahania, mimikę twarzy. Jej
spostrzegawczość i prostota przekazu są tak sugestywne, jakbyśmy
to my sprzątali ulice razem z Jeanem, czarnoskórym radnym, który
serio traktuje swoją funkcję i społeczną misję. Stali obok
Kariny, uczennicy szkoły wojskowej, która z obowiązkową kokardą
na głowie w kilka sekund potrafi złożyć kałasznikowa.
Przemierzali moskiewskie metro w towarzystwie maszynisty Iskandera.
Rozmawiali z Germanem, milionerem i zręcznym finansistą, który
skromnie mieszka na wsi, hoduje kozy i uważa, że powinniśmy wrócić
do obrotu złotem zamiast pieniędzmi. Zrozumieli na przykładzie
Nadii, czemu kobiety są lepszymi ochroniarzami niż mężczyźni.
Czuli współczucie Galiny wobec wszystkich zabitych w Lesie
Katyńskim bez względu na ich narodowość. A nawet byli świadkami
porwania przyszłej żony w Dagestanie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz