czwartek, 23 maja 2013

Giles Milton, Wolfram - chłopiec, ktory poszedł na wojnę



Giles Milton, Wolfram – chłopiec, który poszedł na wojnę, tłum. Piotr Kulig, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc

Kiedy czytałam tę książkę, dopadał mnie momentami syndrom „słonia a sprawy polskiej”. No jak to, oburzałam się w myślach, jak głównemu bohaterowi mógł zostać w głowie tylko bezbarwny obraz Polski w postaci migawki zza okien pociągu? W czasie wojny?! Co jakiś czas brakowało mi pewnych informacji lub szerszego potraktowania innych - oczywiście z polskiego punktu widzenia. W zamian dostawałam takie, które były dla mnie całkowitą nowością (np. jak traktowali jeńców niemieckich Amerykanie i Francuzi po zakończeniu działań wojennych). Niemniej wciąż musiałam sobie przypominać, że „Wolfram” nie jest książką ściśle historyczną, chociaż opiera się na faktach, a autor bardzo dba o to, byśmy mieli dostateczny wgląd w ogólną sytuację Niemiec w latach 30. i 40. poprzedniego wieku. Świadczy już o tym bogata bibliografia, z której korzystał podczas pisania. A co jak co, ale Giles Milton potrafi wyciągnąć to, co najważniejsze ze źródeł i opracowań historycznych. Dowiódł tego innymi swoimi książkami, m.in. znakomitym „Białym złotem”, które we mnie wzbudziło nieufność wobec powszechnego przekonania o panowaniu brytyjskiej floty na morzach w ubiegłych wiekach.

Wolfram” jest historią rodzinną, która miała za cel przybliżyć córkom Miltona dzieje ich niemieckiego dziadka i jego bliskich oraz członków innej, zaprzyjaźnionej z nimi rodziny, z której wywodzi się ich babcia. Przy okazji jest próbą pokazania drugiej wojny światowej i poprzedzających ją wydarzeń z punktu widzenia samych Niemców. To dlatego Milton nie ogranicza się tylko do relacji Aϊchele'ów i Rodich, ale sięga też do wspomnień innych osób, m.in. Sigrid i Doris Weber oraz Hannelore Schottgen, rówieśnic Wolframa. Książka nie ukrywa ich dziecięcej radości wywołanej nazistowskimi pochodami z pochodniami i orkiestrą. Ani zażenowania ideą Lebensborn, która zakładała, że niemiecka dziewczyna powinna poza małżeństwem urodzić „dzidziusia dla Hitlera” i oddać je na wychowanie państwa. Oraz konsternacji, że żadna z uczennic nie przypomina z wyglądu rasowej Aryjki. Nie pomija też wstrząsu, jakim dla dorosłych okazał się nagły brak swobody w wyrażaniu poglądów, niebezpieczeństwo związane z opowiadaniem politycznych kawałów, przymus uczestnictwa w nazistowskich rytuałach oraz powszechne donosicielstwo. Podkreśla niedowierzanie pomieszane ze zgrozą, które budziły szeptane ukradkiem pogłoski o obozach zagłady.

Z treści książki jasno wynika, że bliscy Wolframa, a także wielu innych Niemców nie było przygotowanych na zmiany wprowadzone przez nazistowski reżim. Nie wiedziało też, jak się mu skutecznie przeciwstawić. Stać ich było co najwyżej na drobne wybiegi, jak np. ten z masztem na flagę w ogrodzie Aϊchele'ów. Niemniej „Wolfram” nie jest usprawiedliwieniem żadnej nazistowskiej zbrodni, nawet jeśli władze Trzeciej Rzeszy ukrywały pewne ponure fakty przed swoimi obywatelami. Ci przyzwoitsi z nich byli więźniami Hitlera i okoliczności, na które mieli niewielki wpływ. Oczywiście więźniami o najlepszej sytuacji w całej ówczesnej Europie (dlatego podczas lektury lepiej unikać porównań do innych krajów). Niektórzy - tak jak Wolfram, który od dziecka marzył o zostaniu artystą – musieli iść na wojnę, której nie chcieli i z której celami się nie utożsamiali. Książka o jego losach jest kolejną interesująca pozycją w dorobku Gilesa Miltona - dobrze się ją czyta i jest ona zdecydowanie godna uwagi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz