czwartek, 3 kwietnia 2014

Rhys Bowen, Śmierć detektywa




Rhys Bowen, Śmierć detektywa, tłum. Joanna Orłoś-Supeł, wyd. Oficyna Literacka Noir sur Blanc

Sama nie wiem, dlaczego tak polubiłam Molly Murphy. Ma rude włosy, żywą inteligencję, temperament równie ognisty jak włosy, niechęć do konwenansów i niewyparzony język. Ot, stereotypowa Irlandka. A jednak czytając o jej perypetiach, nie miałam wrażenia, że przyszło mi do czynienia ze sztucznym tworem wyobraźni, sztywną kukłą, po której aż za dobrze wiem, czego się spodziewać.

Tego samego nie mogę powiedzieć o przebiegu akcji „Śmierci detektywa”, który razem z „Prawem panny Murphy” stanowi część kryminalnego cyklu retro wymyślonego przez pisarkę kryjącą się pod pseudonimem Rhys Bowen (wiemy o niej tylko, że jest z urodzenia Brytyjką oraz że pracowała dla BBC i Australian TV). Nieprzewidywalność fabuły nie wynika bynajmniej z jej jakiegoś wymyślnego skomplikowania. Kryminalność powieści z Molly Murphy w roli głównej wynika raczej z tego, że wokół bohaterki trup ściele się może nie gęsto, ale zawsze. A ona sama chce zostać prywatnym detektywem i na własną rękę podejmuję się wyjaśniania przyczyn tragicznych zgonów.

Ponieważ prócz szukania śladów musi zadbać o swoje utrzymanie w Nowym Jorku, w którym mieszka od niedawna i w którym to raczej ona jest oparciem dla innych, śledztwo żmudnie posuwa się na przód. Na pierwszym planie przeważają wątki raczej obyczajowe, nawet bardziej niż to było widoczne w pierwszym tomie. To wszystko sprawia, że nie mamy typowego dla zdecydowanej większości kryminałów poczucia wprowadzenia w sprawę i możliwości rozwikłania jej na własna rękę (nawet jeżeli jesteśmy tylko podpuszczani przez autora). Podobnie jak Molly mamy za mało danych. I tak jak ona jesteśmy zaskoczeni zakończeniem i celem misternej intrygi, której częścią była śmierć prywatnego detektywa Paddy'ego Rileya. Tego samego, dla którego chciała pracować Molly, by wyuczyć się fachu.

Żeby przeczytać „Śmierć detektywa”, nie jest konieczna znajomość „Prawa panny Murphy”. Molly obraca się na kartach nowego tomu w innym towarzystwie, postacie ważne w pierwszej części pojawiają się tu raczej sporadycznie. Nawet przystojny kapitan policji Daniel Sullivan, który łamie Molly serce. Mniej tu także wątków, które dobitnie pokazują trudy życia niższej warstwy społecznej na przełomie 19. i 20. wieku. Rhys Bowen wynagradza to wprowadzając do akcji zapomniane już, ale intrygujące postacie historyczne oraz wydarzenia, o których sto lat temu było głośno nie tylko po drugiej stronie Atlantyku.

Śmierć detektywa” czyta się miło, chociaż daleko mu do rasowego kryminału (w moim odczuciu jest nawet ciut gorszy niż „Prawo panny Murphy”). Jego walorem jest postać nieobliczalnej i żywiołowej Molly, dla której płeć, brak pieniędzy i perspektyw, a nawet złamane serce nie są przeszkodą w upartym dążeniu do celu. Może nie jest tak skuteczna jak inni powieściowi detektywi, ale szczerze mówiąc, większość z nas nie doszłaby do połowy wniosków Molly. Ba, nie wiedziałaby nawet, jak i gdzie rozpocząć poszukiwania. Lektura akurat na jeden, za to przyjemny raz.


http://www.zbrodniawoficynie.pl/
 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz