Patrick
Deville, Dżuma & Cholera, tłum. Jan Maria Kłoczowski, wyd.
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Fragment
książki:
ostatni lot
Stara dłoń pokryta plamami, z
kikutem kciuka, odchyla jedwabną zasłonę. Po bezsennej nocy jasna,
dumna czerwień wschodzącego słońca. Śnieżnobiały i bladozłoty
pokój hotelowy. W oddali lekko zamglone światło na przęsłach
wielkiej wieży ze stali. Poniżej zielone drzewa na skwerze
Boucicaut. Wojenna wiosna w spokojnym mieście pełnym uchodźców.
Tych wszystkich, którzy myśleli, że do końca życia już nigdzie
się nie ruszą. Stara dłoń uchyla okno, po czym chwyta za rączkę
walizki. Sześć pięter niżej Yersin przechodzi przez hol recepcji,
w którym lśnią lakierowane drewno i żółty mosiądz. Portier w
liberii zamyka za nim drzwi taksówki. Yersin nie ucieka. Nigdy nie
uciekał. Ten lot zarezerwował kilka miesięcy wcześniej w jednym z
sajgońskich biur podróży.
Dziś jest to mężczyzna
niemal łysy, z białą bródką, o niebieskich oczach. Tweedowa
marynarka, beżowe spodnie, biała koszula z rozpiętym
kołnierzykiem. Przeszklona elewacja lotniska Le Bourget wychodzi
wprost na płytę, gdzie stoi hydroplan z zamontowanymi kołami.
Niewielki biały wieloryb, w którego brzuchu mieści się dwunastu
pasażerów. Na pokład wchodzimy zawsze od lewej burty, albowiem
pierwsi lotnicy, wśród nich Yersin, byli kawalerzystami. Yersin
wybiera się w podróż, by raz jeszcze ujrzeć swoje annamickie
koniki. Na ławkach w poczekalni garstka uciekinierów. Na dnie ich
walizek, obok koszul i sukni wieczorowych, sztaby złota i banknoty.
Wojska niemieckie stoją u bram Paryża. Uciekinierzy zerkają na
cyferblat na ścianie, spoglądają na swoje zegarki. Są
wystarczająco bogaci, by nie kolaborować.
Zaledwie jeden motocykl
Wehrmachtu zdołałby przygwoździć małego białego wieloryba do
ziemi. Godzina odlotu już minęła. Yersin nie słucha niespokojnych
rozmów, zapisuje zdanie lub dwa w notesie. Śmigła silników
umieszczonych nad kokpitem zaczynają się obracać. Hydroplan rusza
z miejsca. Uciekinierzy chcieliby go pchnąć, zmusić do lotu. Jest
ostatni dzień maja roku czterdziestego. W tym upale pas startowy
lśni jak tafla wody. Maszyna z wysiłkiem wznosi się w powietrze.
Uciekinierzy ocierają czoła. To ostatni lot jednostki należącej
do spółki Air France. Przerwa w połączeniach potrwa kilka lat,
ale nikt jeszcze o tym nie wie.
To także ostatni lot Yersina,
który nigdy już nie powróci do Paryża i nie zamieszka w pokoju na
szóstym piętrze hotelu Lutetia. Trochę się tego domyśla,
spoglądając na kolumny uciekinierów w dole. Na rowerach i wózkach
stosy mebli i materacy. Ciężarówki przeciskające się przez tłum
pieszych. Wszystko to spłukane wiosenną burzą. Kolumny oszalałych
robaków, które uciekają przed butami wojskowych. Sąsiedzi z
Lutetii dawno opuścili stolicę. Joyce, wielka irlandzka tyka w
okularach i trzyczęściowym garniturze, jest już w Allier. Matisse
dociera przez Bordeaux do Saint-Jean-de-Luz. Samolot ląduje w
Marsylii. W zaciskających się kleszczach faszyzmu i frankizmu. Na
północy podnosi ogon szykujący się do uderzenia skorpion.
Brunatna dżuma.
Yersin zna dwa języki i dwie
kultury - niemiecką i francuską - a także ich odwieczne spory. Od
czterdziestu sześciu lat wie również coraz więcej o pałeczce
dżumy. Nazwano ją na jego cześć yersinia pestis. Trzydziestego
pierwszego maja czterdziestego roku Yersin po raz ostatni wzbija się
w burzowe niebo nad Francją.
Yersinia pestis.
owady
Stary człowiek przegląda
notes, a potem przymyka oczy. Przez wiele dni nie mógł zasnąć. W
hotelu roiło się od ochotników Obrony Cywilnej z żółtymi
opaskami na ręku. Nocą alarmy. Fotele poustawiane w piwnicy, w
głębi korytarza, gdzie przechowywane jest wino w butelkach. Pod
zamkniętymi powiekami gra słońca na morskich falach. Twarz Fanny.
Wyprawa młodego małżeństwa do Prowansji i Marsylii w poszukiwaniu
owadów. Czy można pisać o synu, nie opowiadając o ojcu? Historia
ojca jest krótka. Syn nigdy go nie poznał.
W Morges, w kantonie Vaud,
zarówno u Yersinów, jak i u sąsiadów, panuje nie tyle nędza, ile
prostota. Liczy się każdy grosz. Znoszone sukienki matek oddaje się
służącym. Ojciec udziela prywatnych lekcji, dzięki którym może
podjąć studia w Genewie. Zostaje nauczycielem w gimnazjum.
Pasjonuje się botaniką i entomologią, jednak na życie zarabia
jako intendent prochowni. Nosi obcisły czarny surdut uczonych i
wysoki kapelusz, wie wszystko o chrząszczach, specjalizuje się w
prostoskrzydłych i szarańczowatych.
Rysuje szarańczaki i
świerszcze, usypia je, umieszcza pod mikroskopem pochewki skrzydłowe
i czułki, wysyła komunikaty do Towarzystwa Nauk Przyrodniczych
kantonu Vaud, jak również do Towarzystwa Entomologicznego we
Francji. Potem znowu zamienia się w intendenta i to jest coś.
Kontynuuje badania nad systemem nerwowym świerszcza polnego i
modernizuje prochownię. Czoło miażdży ostatniego świerszcza.
Ręka w śmiertelnym skurczu przewraca probówki. Aleksander Yersin
umiera, mając trzydzieści osiem lat. Po jego policzku spaceruje
zielony skarabeusz. We włosach mości się pasikonik. W otwartych
ustach stonka ziemniaczana. Młoda żona, Fanny, jest w ciąży.
Wdowa po intendencie będzie musiała opuścić prochownię. Chwila
modlitwy wśród stosów bielizny i niezmytych naczyń: rodzi się
dziecko. Otrzyma imię zmarłego męża.
W Morges, nad czystymi i
zimnymi wodami Jeziora, matka nabywa Dom Figowy, w którym urządza
pensjonat dla młodych dziewcząt. Fanny jest elegancka i dobrze
wychowana. Uczy dziewczęta wytwornych manier i gotowania, podstaw
malarstwa i muzyki. Syn przez całe życie zachowa pogardę dla tych
zajęć, myląc sztukę z robótkami ręcznymi. Wszystkie te
malarskie i literackie głupoty będą mu się kojarzyć z
infantylnością osóbek, które w listach nazywa koczkodanami.
Z łatwością wyobrazicie
sobie zatem odludka, który zastawia sidła, wybiera ptaki z gniazd,
rozpala ognisko za pomocą lupy i zjawia się w domu umorusany błotem
niczym wojownik wracający z pola walki lub z wyprawy do dżungli.
Chłopiec jest samotny i chodzi własnymi ścieżkami, kąpie się w
Jeziorze i klei latawce. Zbiera owady, rysuje je, przekłuwa szpilką
i umieszcza w pudełku. Ofiarny rytuał wskrzesza umarłych. Podobnie
jak w wojowniczych plemionach przekazywano sobie włócznię i
tarczę, tak on dziedziczy po ojcu mikroskop i skalpel, które
wyciąga z kuferka w szałasie. Oto drugi Aleksander Yersin i drugi
entomolog. Zbiory śmierci oglądać można w muzeum w Genewie. To
może być jeden z życiowych celów: spędzać dni na poważnych
studiach w oczekiwaniu na wylew krwi do mózgu.
Jeśli nie liczyć torturowania
owadów, liczba rozrywek zmniejsza się w okolicy z pokolenia na
pokolenie. Już samo pojęcie „rozrywka” jest podejrzane. Każda
chwila przeżywana w Vaud to odkupienie za grzech życia. Rodzina
Yersinów pokutuje w ramach Wolnego Kościoła Ewangelickiego,
powstałego na łonie tutejszego protestantyzmu po schizmie
lozańskiej. Członkowie tego Kościoła nie zgadzają się, by
państwo opłacało ich pastora i utrzymywało świątynie. Mimo
biedy i surowego trybu życia wierni oddają ostatnią krwawicę,
żeby zaspokoić potrzeby swoich kaznodziejów. To trochę co innego
niż utrzymywać proboszcza lubiącego na przykład dobrze zjeść.
Pastor, który chce się przypodobać Bogu - bądźcie płodni i
rozmnażajcie się - to gatunek rozrastający się w szalonym tempie.
Do wykarmienia są ogromne rodziny. Znoszone suknie matek nie
trafiają już do służących. Wierni przystrajają się w swój
elitaryzm i prawość niczym w togi. Są najczystsi z czystych,
skrajnie oddaleni od życia materialnego. Arystokraci wiary.
Powiadają, że z owej
wyniosłej oziębłości w mroźnym błękicie niedziel młody
człowiek zachował surową szczerość i pogardę dla dóbr tego
świata. Jedynymi mężczyznami, którzy mieli wstęp do ukwieconego
salonu w pensjonacie, byli lekarze - znajomi matki. Należy zatem
wybrać między Francją a Niemcami, czyli między dwoma modelami
uniwersytetu. Po wschodniej stronie Renu wykład profesorski i
teoretyczny, nauka głoszona z katedry przez uczonych w czarnych
garniturach i celuloidowych kołnierzykach. W Paryżu nauczanie w
warunkach klinicznych, u wezgłowia chorego, w białym kitlu - model
zwany patronalnym, którego prekursorem był Laennec.
Będzie to Marburg - z powodu
matki i przyjaciół matki. Yersin wolałby Berlin, ale wybór pada
na prowincję. Fanny wynajmuje dla syna pokój u cieszącego się
szacunkiem osobnika, który odprawia nabożeństwa na uniwersytecie.
Yersin poddaje się, byle tylko dalej od sukienek. Ruszyć się z
miejsca. Jego marzenia są marzeniami dziecka. Tak zaczyna się
wymiana listów z Fanny, która zakończy się dopiero po jej
śmierci. „Kiedy zostanę lekarzem, zabiorę Cię ze sobą i
zamieszkamy na południu Francji lub we Włoszech, zgoda?”
Francuski staje się skarbem,
językiem tajemnym, matczynym, wieczorowym - językiem listów do
Fanny.
Yersin ma dwadzieścia lat i
jego życie od tej chwili toczy się w języku niemieckim.
Nota o autorze:
Patrick
Deville (ur. 1957), pisarz francuski, studiował literaturę
porównawczą i filozofię na Uniwersytecie Nantejskim. Wiele
podróżował: w latach 80. mieszkał na Bliskim Wschodzie, w Nigerii
i Algierii, a w następnej dekadzie odwiedził Kubę, Urugwaj i
Amerykę Środkową. Debiutował w 1987 roku powieścią Cordon-bleu.
Dżuma & Cholera
(2012) to jego jedenasta książka.
Nominowana do wszystkich najważniejszych francuskich nagród
literackich (Goncourt, Renaudot, Medicis, Décembre), została
uhonorowana Prix Femina. Książki Deville’a były tłumaczone na
dwanaście języków.
Opis
książki:
31
maja 1940 roku. Z paryskiego lotniska startuje ostatni samolot Air
France, pełen bogatych uchodźców. Przygląda im się, z lekką
pogardą, pewien pan z siwą bródką. On jeden nigdzie nie ucieka.
Bilet na ten lot zarezerwował już kilka miesięcy wcześniej. Wraca
do Wietnamu, który od dawna jest jego prawdziwym domem.
Ten
starszy pan to bakteriolog Aleksander Yersin, uczeń Ludwika
Pasteura. Urodził się w 1863 roku w kantonie Vaud w Szwajcarii, po
śmierci ojca. Dorastał w Morges u boku matki ewangeliczki, która
prowadziła pensjonat dla dobrze ułożonych panien („koczkodanów”,
jak je nazywał). Żeby się uwolnić od tych „malarskich i
literackich głupot” i poświęcić zgłębianiu wiedzy, wyjechał
na studia do Marburga. Potem trafił do Instytutu Pasteura, gdzie
między innymi prowadził badania nad toksyną błonicy. Marzyło mu
się jednak coś więcej niż tylko praca naukowa. Wzorem był dla
niego Livingstone, lekarz i odkrywca, zaginiony w Afryce, a później
odnaleziony przez Stanleya. Taką Afryką Yersina staną się
Indochiny, gdzie urządzi sobie coś na kształt małego królestwa,
a w 1895 roku, podczas epidemii w Hongkongu, pierwszy wyizoluje
bakterię dżumy i zbada jej właściwości. Wkrótce stworzy przeciw
niej szczepionkę, którą zacznie wytwarzać na dużą skalę. Ale
na bakteriologii jego zainteresowania się nie skończą…
Dżuma
i cholera całkowicie odbiega od kanonów tradycyjnej powieści
biograficznej. Autor nie dba o chronologię. Epizody z długiego,
barwnego życia Yersina, godne pióra Verne’a czy Conrada, raz po
raz porównuje z przypadkami z krótkiego, awanturniczego żywota
Artura Rimbauda. Spokojowi azjatyckiej egzystencji uczonego
przeciwstawia polityczny chaos i barbarzyństwo XX-wiecznej Europy
wstrząsanej wojnami i rewolucjami. Ta dwoistość znajduje odbicie w
języku książki, który od zimnej sprawozdawczości przeskakuje
nieoczekiwanie do fajerwerków prozy poetyckiej.
Fragment
oraz informacje o autorze i książce - Oficyna Literacka Noir sur
Blanc
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz