Magdalena Samozwaniec,
Piękna pani i brzydki pan, czyta Katarzyna Pakosińska, wyd.
Biblioteka Akustyczna
„Piękna pani i brzydki pan” to świetna próbka twórczości Magdaleny Samozwaniec, idealna dla tych, którzy wcześniej nie zetknęli się z jej satyrycznym piórem. Forma krótkich anegdotek jest najlepsza do wyrobienia sobie opinii na temat pisarki, która od rozdzierania szat wolała ożywczą moc śmiechu. Zamiast spraw wielkich, duchowych interesowała się codziennością i udowodniła, że nawet zwyczajne wydarzenia miewają w sobie rys komizmu. Czy go dostrzeżemy, zależy tylko od punktu widzenia, jaki przyjmiemy. Tak samo możemy ganić pewne mody i obyczaje albo, biorąc przykład z Samozwaniec, po prostu je obśmiać i pokazać ich absurdalność. Niektóre z nich autorka z przymrużeniem oka wywodzi z prehistorycznych czasów lub stawia znak równości między nimi a obyczajami tzw. prymitywnych ludów, o których czytała w naukowych książkach.
Te prowadzone niby na
serio wywody wciąż wywołują uśmiech na twarzy, chociaż po
części dotyczą zjawisk już niewystępujących. Bo jeśli już
zaśmiecamy nasze piękne polskie lasy, to raczej się tym nie
chlubimy, a czynimy to chyłkiem w obawie przed grzywną. Żadna też
dama nie uzupełnia skąpego kostiumu kąpielowego wymyślnym
nakryciem głowy. Za to wciąż na zachwyty koleżanek nad naszą
garderobą lubimy odpowiadać – A, to nic takiego. Mam to od lat,
znalazłam niedawno w szafie – co świadczy o ponadczasowości
pewnych ludzkich zachowań. Na szczęście lodówki i terminy
przydatności do spożycia wyeliminowały oszczędne gospodynie
domowe, które lubiły podtruwać domowników i gości nie
najświeższym jedzeniem. Naszym wazonikom i innym porcelanowym
bibelotom (jeśli w ogóle je mamy) nic też już nie grozi ze strony
tzw. tłuczków, czyli służących, te bowiem praktycznie zniknęły
z naszego społeczeństwa. Dobrze się miewa za to mania uwieczniania
wszystkiego: robieniem masy zdjęć na pewno przewyższamy Polaków
współczesnych Magdalenie Samozwaniec. Pozytywne jest to, że nie
sfotografujemy już w Warszawie dziecka wyjadającego skórki od
pomarańczy z rynsztoka (brr!).
Magdalena Samozwaniec
miała niesamowity zmysł obserwacji i ucho, którym wyłapywała
wszelki fałsz, kokieterię lub zwykłe, przykryte pozłotką dobrych
manier cwaniactwo. Lubiła pokazać, jak bardzo różnią się nasze
mniemania na temat innych osób od rzeczywistości. I jak sami
umiejętnie potrafimy się kreować w oczach innych, zwłaszcza gdy
chodzi o flirty, społeczny prestiż i zaspokojenie własnej
próżności. Chcąc nie chcąc autorka odbrązawia tak hołubione
dwudziestolecie międzywojenne, obecnie kojarzone z elegancją i
dobrym smakiem. Z „Pięknej pani i brzydkiego pana” wyłania się
obraz tego okresu pozbawiony mitycznej otoczki – także wtedy
widzom w teatrze zdarzało się burczenie w brzuchu, wyjście do
modnego lokalu mogło się skończyć nielichą awanturą, ba! nawet
strzelaniną, a tzw. kulturalne towarzystwo nie dawało na wczasach
odpocząć spokojniejszym letnikom. Zaś staropolską gościnność
zastąpiła nowopolska – za pieniądze.
Katarzyna Pakosińska
fantastycznie sprawdza się jako lektorka, szczególnie w monologach
prowadzonych w pierwszej osobie lub podczas czytania na role. Jej
wybór jest tym bardziej uzasadniony, że większość bohaterów
anegdot to jednak kobiety – młode i te dojrzalsze, próbujące
zatrzymać na dłużej młodość, sprytne kokietki i poważne panie
domu, które od czasu do czasu próbują zabłyszczeć w życiu
towarzyskim, pisarki, artystki, pokojówki, bywalczynie dansingów i
zapalone brydżystki. Możemy się w nich przeglądać jak w krzywym
zwierciadle!
Za audiobook dziękuję wydawnictwu Biblioteka Akustyczna.
PS. „Piękna pani i
brzydki pan” to 5 godzin i 6 minut przyjemnego słuchania :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz