poniedziałek, 25 marca 2013

Magdalena Samozwaniec, Piękna pani i brzydki pan



Magdalena Samozwaniec, Piękna pani i brzydki pan, czyta Katarzyna Pakosińska, wyd. Biblioteka Akustyczna

Piękna pani i brzydki pan” to świetna próbka twórczości Magdaleny Samozwaniec, idealna dla tych, którzy wcześniej nie zetknęli się z jej satyrycznym piórem. Forma krótkich anegdotek jest najlepsza do wyrobienia sobie opinii na temat pisarki, która od rozdzierania szat wolała ożywczą moc śmiechu. Zamiast spraw wielkich, duchowych interesowała się codziennością i udowodniła, że nawet zwyczajne wydarzenia miewają w sobie rys komizmu. Czy go dostrzeżemy, zależy tylko od punktu widzenia, jaki przyjmiemy. Tak samo możemy ganić pewne mody i obyczaje albo, biorąc przykład z Samozwaniec, po prostu je obśmiać i pokazać ich absurdalność. Niektóre z nich autorka z przymrużeniem oka wywodzi z prehistorycznych czasów lub stawia znak równości między nimi a obyczajami tzw. prymitywnych ludów, o których czytała w naukowych książkach.

Te prowadzone niby na serio wywody wciąż wywołują uśmiech na twarzy, chociaż po części dotyczą zjawisk już niewystępujących. Bo jeśli już zaśmiecamy nasze piękne polskie lasy, to raczej się tym nie chlubimy, a czynimy to chyłkiem w obawie przed grzywną. Żadna też dama nie uzupełnia skąpego kostiumu kąpielowego wymyślnym nakryciem głowy. Za to wciąż na zachwyty koleżanek nad naszą garderobą lubimy odpowiadać – A, to nic takiego. Mam to od lat, znalazłam niedawno w szafie – co świadczy o ponadczasowości pewnych ludzkich zachowań. Na szczęście lodówki i terminy przydatności do spożycia wyeliminowały oszczędne gospodynie domowe, które lubiły podtruwać domowników i gości nie najświeższym jedzeniem. Naszym wazonikom i innym porcelanowym bibelotom (jeśli w ogóle je mamy) nic też już nie grozi ze strony tzw. tłuczków, czyli służących, te bowiem praktycznie zniknęły z naszego społeczeństwa. Dobrze się miewa za to mania uwieczniania wszystkiego: robieniem masy zdjęć na pewno przewyższamy Polaków współczesnych Magdalenie Samozwaniec. Pozytywne jest to, że nie sfotografujemy już w Warszawie dziecka wyjadającego skórki od pomarańczy z rynsztoka (brr!).

Magdalena Samozwaniec miała niesamowity zmysł obserwacji i ucho, którym wyłapywała wszelki fałsz, kokieterię lub zwykłe, przykryte pozłotką dobrych manier cwaniactwo. Lubiła pokazać, jak bardzo różnią się nasze mniemania na temat innych osób od rzeczywistości. I jak sami umiejętnie potrafimy się kreować w oczach innych, zwłaszcza gdy chodzi o flirty, społeczny prestiż i zaspokojenie własnej próżności. Chcąc nie chcąc autorka odbrązawia tak hołubione dwudziestolecie międzywojenne, obecnie kojarzone z elegancją i dobrym smakiem. Z „Pięknej pani i brzydkiego pana” wyłania się obraz tego okresu pozbawiony mitycznej otoczki – także wtedy widzom w teatrze zdarzało się burczenie w brzuchu, wyjście do modnego lokalu mogło się skończyć nielichą awanturą, ba! nawet strzelaniną, a tzw. kulturalne towarzystwo nie dawało na wczasach odpocząć spokojniejszym letnikom. Zaś staropolską gościnność zastąpiła nowopolska – za pieniądze.

Katarzyna Pakosińska fantastycznie sprawdza się jako lektorka, szczególnie w monologach prowadzonych w pierwszej osobie lub podczas czytania na role. Jej wybór jest tym bardziej uzasadniony, że większość bohaterów anegdot to jednak kobiety – młode i te dojrzalsze, próbujące zatrzymać na dłużej młodość, sprytne kokietki i poważne panie domu, które od czasu do czasu próbują zabłyszczeć w życiu towarzyskim, pisarki, artystki, pokojówki, bywalczynie dansingów i zapalone brydżystki. Możemy się w nich przeglądać jak w krzywym zwierciadle!

Za audiobook dziękuję wydawnictwu Biblioteka Akustyczna.

PS. „Piękna pani i brzydki pan” to 5 godzin i 6 minut przyjemnego słuchania :)

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz