Cathi Hanauer, Jędza w
domu, czyli co 26 kobiet myśli o seksie, samotności, pracy,
macierzyństwie i małżeństwie, tłum. Anna Gren, wyd. Drzewo Babel
Czy oglądaliście może
film „Uśmiech Mony Lizy”? To film, którego akcja rozgrywa się
na początku lat 50. w Stanach Zjednoczonych. Trzydziestoletnia
nauczycielka historii sztuki (Julia Roberts) zaczyna wykładać w
konserwatywnym college'u dla dziewcząt z lepszych sfer. Pragnie
pokazać swoim uczennicom, że świat stoi przed nimi otworem, że
nie muszą zaraz po ukończeniu nauki wychodzić za mąż i mieć
dzieci. Studentki są błyskotliwe, inteligentne, oczytane. Mają
ambicje zdobyć dobry dyplom i... zaraz po nim wyjść za mąż. I
niektóre z pewnością były szczęśliwe wiodąc takie właśnie
życie. Inne musiały dobrze się maskować, żeby móc nadal obnosić
się przed światem swoim małżeńskim sukcesem (tak, w filmie jest
i taka postać). To te, których oczekiwania i wizja wspólnego
szczęścia nie znalazły spełnienia. Z niedojrzałości, z braku
doświadczenia, presji społecznej, z niedopasowania marzeń do rzeczywistości i
prawdziwych potrzeb drugiego, realnego człowieka. Albo jeszcze z innych przyczyń.
Minęło kilkadziesiąt
lat. Nikt nie oczekuje od kobiet, że będą zajmować się tylko
domem, dziećmi i prasowaniem mężowskich koszul. Możliwości
wydają się nieograniczone, ale zamiast szczęścia i poczucia
spełnienia częściej pojawią się złość, frustracja i
narastające zmęczenie. W głębi serca większość z nas czuje się
strażniczkami domowego porządku czy najlepszymi matkami, które -
nawet gdy nie chcą samodzielnie zajmować się domowymi sprawami -
nie potrafią się nimi dzielić. Najtrwalszym obrazem z dzieciństwa
wciąż u dziewczynek jest wyobrażenie ślubu w olśniewającej
sukni i z welonem na głowie. A ciąg dalszy? Rzeczywistość? Tak
jak w latach 50. lubi płatać figle.
„Jędza w domu” Cathi
Hanauer to 26 esejów na wielorakie tematy, napisane przez 26 kobiet,
które łączy to, że są Amerykankami (ich sytuacja, możliwości i
bagaż historyczno-kulturowy są jednak inne niż kobiet w Polsce)
oraz to, że żyją ze słowa pisanego i umieją się nim sprawnie
posługiwać, wyrażając myśli – są redaktorkami, recenzentkami
książek, nauczycielkami akademickimi, pisarkami. Kobiety te
znajdują się na różnych etapach życia, inaczej je oceniają, co
innego je uwiera i inaczej sobie z tym radzą. Nawet jeśli będzie
to oznaczać związek na odległość. Albo samotne wychowywanie
dziecka.
Nieodpowiedni partner albo
cudowny mąż/nie-mąż, z którym... rywalizujemy o uczucia dziecka!
Wściekłość, którą coraz trudniej opanować, czasem wobec
dzieci, czasem wobec chłopaka, któremu nie włącza się czerwona
lampka na widok brudnych talerzy w zlewie. Pogodzenie się z tym, że
miłość równa się coraz mniejszemu pożądaniu i ilości seksu w
związki. Albo wprost przeciwnie. Wybór między marnowaniem energii
na kolejne diety a przeznaczaniem jej na sprawy zawodowe i rodzinne,
kosztem zdrowia i być może krótszego życia. Silne pragnienie
dziecka i równoczesna satysfakcja z prowadzonego dotąd,
bezdzietnego życia. Na pewno wszystkich tych przypadków (i
pozostałych, o których nie nie wspomniałam) nie można traktować
jako konkretnych porad pod tytułem „jak sobie radzić w związku i
w rodzinie”. Są one efektem indywidualnych przemyśleń,
konkretnych doświadczeń życiowych i potrzeb psychicznych. I nie
trzeba się z nimi ani zgadzać, ani ich naśladować.
Czytając te historie,
zastanawiałam się nie raz, co ich autorki porabiają obecnie. I czy
są nadal zadowolone z powziętych kiedyś decyzji? „Jędza w domu”
ukazała się w 2002 roku (polskie wydanie 2005). Siłą rzeczy, może
tylko ze dwa, trzy eseje ze względu na wiek ich autorek można
określić jako podsumowanie całości życia rodzinno-uczuciowego (a i to
nie jest takie oczywiste ze względu na ich umysłową aktywność).
Reszta jest odcięciem grubą kreską jakiegoś etapu. Dojściem do pewnych
wniosków i wprowadzaniem ich w życie bez gwarancji, że dajmy na to
za pięć lat dany sposób nadal będzie działać, a ambiwalentne
uczucia przestaną nami na dobre rządzić. W historiach zawartych w
„Jędzy w domu” znajdowałam pewne punkty styczne ze swoimi
wątpliwościami i emocjami, choć jednocześnie część z nich
brzmiała dla mnie dość egzotycznie – ze względu na inne
warunki, w których żyję, przebyte doświadczenie i perspektywy.
Na pewno mogę zgodzić
się z tym, że idealne wyobrażenie tego, jak powinien wyglądać
związek oraz jak dobrze wychowywać dzieci (oczywiście, inaczej niż
nasi rodzice ;) ), czynią nas bezbronnymi *. Autorki „Jędzy w
domu” podjęły trud zrozumienia, co nie gra w ich domach, czego
potrzebują i co jest istotne dla nich i ich bliskich. Czego pragną
one same, a czego oczekuje najbliższe, także to życzliwe
otoczenie. I czy są to zbieżne pragnienia czy tylko dobrze ukryta
chęć sprawienia komuś przyjemności? To praca, która zasługuje
na podziw i inspiruje do zastanowienia się nad sobą, nawet jeśli
nie akceptujemy wszystkich rozwiązań.
A tak szczerze – fajnie
byłoby poczytać o polskich jędzach! Drzewo Babel - co ty na to?
PS. Z drugą stroną
medalu, czyli życiem z punktu widzenia mężczyzn można się
zapoznać w bliźniaczym zbiorze „Drań na kanapie”.
* stąd moja niechęć i
obrzydzenie wobec sagi „Zmierzch”
Uwielbiam tę tematykę - ciekawi mnie ona zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Bardzo chciałabym sięgnąć po tę książkę.
OdpowiedzUsuńTo zachęcam również do sięgnięcia po "Rówieśniczki" Tubylewicz, o których pisałam ostatnio. Co prawda to fikcja, ale w niebanalny sposób pokazuje kobiety. Daleki od zwyczajowego w literaturze popularnej. A to sie rzadko zdarza.
UsuńBardzo ciekawa recenzja, dlatego też czuję się zachęcona do przeczytania publikacji.
OdpowiedzUsuńI o to chodziło :)
Usuń