Katarzyna Tubylewicz,
Rówieśniczki, czyta Anna Szawiel, wyd. Biblioteka Akustyczna
To prawda, że przy
słuchaniu audiobooków równie ważny jak treść czytanej powieści
jest głos lektora i jego umiejętność posługiwania się nim.
Miałam już do czynienia z lektorką, której brakowało dykcji i płynności oraz taką, której
głos brzmiał zbyt dojrzale jak na dwudziestoparoletnią narratorkę.
Pierwszy przypadek* zdzierżyłam dzięki rewelacyjnym Annom: Seniuk
i Guzik, zawodowym aktorkom, w drugim** – zrezygnowałam ze
słuchania. W dodatku wolę czytających mężczyzn. To takie
przyzwyczajenie nabyte dzięki telewizji, która w tej roli
praktycznie nie zatrudniała żadnych kobiet, poza jedną i to z
rzadka. Anna Szawiel, jak się okazało również aktorka, po
odsłuchaniu powieści Tubylewicz, stała się moją kolejną
ulubienicą, trzecią Anną, wyborną lektorką, dzięki której trzy
bohaterki „Rówieśniczek” stanęły przede mną jak żywe.
Zwłaszcza Sabina, prawdziwa gwiazda wśród plejady kobiecych
postaci polskiej literatury. Ale to też zasługa przede wszystkim
Katarzyny Tubylewicz.
„Rówieśniczki”
opowiadają o trzech przyjaciółkach z dzieciństwa, które po
latach rozłąki spotykają się w Sztokholmie i próbują podjąć
dawną znajomość w miejscu, w którym uległa ona... nie, nie
zerwaniu, raczej rozmyciu. Nie jest to oczywiście możliwe. Chociaż
wciąż widzą w sobie dziewczynki i znajome do bólu nastolatki,
każda z nich od tego czasu zaszła o wiele dalej, zaznała
doświadczeń, z którymi niekoniecznie chce lub umie się podzielić
z pozostałymi. Jako czytelnicy/słuchacze poznamy ich sekrety i
wątpliwości, podglądniemy je w sytuacjach samotności, w
kontaktach z ludźmi z obecnego życia, przytłoczone zupełnie
nowymi problemami do rozwiązania. Stopniowo dowiemy się, co
spotkało je podczas wchodzenia w dorosłość. Teraźniejszą
narrację będą uzupełniać wspomnienia z lat szkolnych, czasów
największej przyjaźni. I tu ciekawostka – Katarzyna Tubylewicz
nie idealizuje dziewczęcej zażyłości. Była ona trwała w kontrze
do reszty świata, podczas gdy wewnątrz grupy dochodziło do
przetasowań, drobnych złośliwostek i ustawiania. W tym negatywną
rolę odgrywa przede wszystkim Sabina, najciekawsza postać powieści,
mimo religijnej hipokryzji, manipulowania faktami i posługiwania się
uproszczoną wizją rzeczywistości, która jest tylko czarno-biała.
W porównaniu z Zosią,
która jako Sophie chce zatonąć bezboleśnie w szwedzkości u boku
idealnego szwedzkiego męża, czy Joasią, która wbrew sobie
podporządkowuje się interesom ambitnego męża, Sabina przewyższa
je obie zaradnością i brakiem wątpliwości. Prze przez życie jak
buldożer, żądając, by to inni dostosowali się do niej. I nie
bierze pod uwagę odmowy. Jest fascynująco demoniczna i kołtuńska
zarazem. Na szczęście jej nie tak krzykliwe koleżanki również
mają swoje historie i nie pozwalają się jak kiedyś łatwo
zdominować. Akurat męskie postacie stanowią raczej tło dla tego
kobiecego tria. Panowie są zarysowani dość banalnie i
stereotypowo, choć mają oczywiście do odegrania swoje role i wpływ
na nasze bohaterki.
To, co najważniejsze w
„Rówieśniczkach”, rozgrywa się pomiędzy kobietami, z czasem
staje się impulsem do zmian. Niekoniecznie takich, jakich byśmy się
spodziewali. Tubylewicz ma to do siebie, że ciekawie prowadzi
narrację. Lubi wykorzystywać pewne schematy w naszym myśleniu,
sugerować zwroty akcji, które okazują się czym innym, niż
sądziliśmy, że będą. Całkiem sprytnie i nietypowo jak na
historię, której celem jest zobrazowanie pozornie łatwych
międzyludzkich relacji. Zwłaszcza między kobietami, które powinny
być (przynajmniej wobec siebie) słodkie, współczujące i oddane.
A nie są. Tubylewicz pozwala swoim bohaterkom być sobą.
Czterdziestolatkami, które nie muszą udowadniać wszystkim, że są
zawsze radosne jak Pollyanna czy romantyczne jak Ania z Zielonego
Wzgórza.
„Rówieśniczki” to
opowieść obyczajowa, która wręcz kipi od emocji. Przy okazji
pokazuje zaściankowość i piekiełko funkcjonowania polskiej
ambasady (podobno to fikcyjny obraz, za to niepokojąco zbieżny z wizją polskiej placówki dyplomatycznej w Brukseli w "Bokserce" Grażyny Plebanek ). Niejednoznacznie odnosi się do Szwedów, wytykając im w
najlepszym razie bezbarwność, poprawną tolerancję i udawany
egalitaryzm. A przede wszystkim zrywa z mitem beztroskiego
dzieciństwa i serdecznej przyjaźni na wieki. Amen.
KATARZYNA TUBYLEWICZ
Pisarka, publicystka i
tłumaczka z języka szwedzkiego (przełożyła m.in. kilka powieści
Majgull Axelsson i trylogię Jonasa Gardella). Od kilkunastu lat
mieszka w Szwecji. W latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu
Polskiego w Sztokholmie. „Rówieśniczki” są jej drugą
powieścią, po debiutanckich „Własnych miejscach” z 2005 roku.
Wywiad z Katarzyna Tubylewicz o "Rówieśniczkach":
*„Służące” Kathryn
Stockett
**„Dobra krew”
Magdaleny Skopek
skoro jest tyle emocji, to chętnie sięgnę po ten tytuł.
OdpowiedzUsuńAż zazdroszczę. Na mnie czekają kolejne książki, ale "Rówieśniczek", zwłaszcza Sabiny, nie zapomnę.
Usuń