piątek, 28 lutego 2014

Jonathan Lee, Joy



Jonathan Lee, Joy, tłum. Anna Rajca-Salata,wyd. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A.

W „Joy” nie ma nic oczywistego. Nawet ostatnie strony mogą ujawnić jakiś nieoczekiwany detal, który na nowo każe nam spojrzeć na obraz, jaki budujemy przez całą lekturę na temat głównej bohaterki imieniem Joy. Jej postępowania jest zagadką dla wszystkich - czytelników i pozostałych bohaterów książki.
Joy Stephens to dobrze zarabiająca, ponadtrzydziestoletnia prawniczka, piękna, pracowita i pewna siebie, która właśnie otrzymała awans. Jako nowa wspólniczka firmy ma wygłosić mowę do pracowników kancelarii, ale zamiast tego spada na oczach wszystkich z tarasu. Nie jest to wydarzenie, od którego zaczyna się powieść, ale stanowi ono oś, wokół której rozwija się akcja. Niesie z sobą bowiem wiele niewiadomych, stawia pod znakiem zapytania wiedzę, jaką mamy o osobach, z którymi pracujemy, z którymi dzielimy życie, a czasem nawet spędzamy więcej czasu niż z bliskimi. To moment, do którego mamy wgląd w psychikę Joy. Po nim głos zabierają osoby z otoczenia prawniczki.
Nieszczęśliwy wypadek, wynik przemęczenia, a może depresja i chęć skończenia z sobą? W kancelarii huczy od plotek, a zarząd angażuje terapeutę, któremu można się zwierzyć i opowiedzieć o uczuciach związanych z tak przykrym incydentem. Z tej okazji korzysta skłonny do rozwlekłych dygresji mąż Joy, Dennis, zgorzkniała Barbara, jej sekretarka, Samir, młody i wrażliwy chłopak pracujący w firmowej siłowni oraz zadufany w sobie Peter, prawnik, kolega Joy, mąż jej najlepszej przyjaciółki i... były kochanek. Ich wywody pojawiają się na przemian z rozdziałami, które przedstawiają ostatnie godziny życia Joy z jej punktu widzenia, aż do ostatnich, kluczowych minut.
Czytając „Joy”, nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że powieść ta w pewien sposób przypomina kryminał (chociaż oczywiście nim nie jest). Jest tu bowiem ofiara, którą spotkał w tragiczny w skutkach wypadek. Są wypowiedzi jej bliskich i znajomych, którzy co prawda mimochodem wspominają o samej Joy, ale ich opowieści pokazują w różnym świetle jej fatalny upadek i jego przyczyny. Jednak detektywem, który ma powiązać ze sobą wszystkie dane jest nietypowo sam czytelnik, a pomóc w tym ma mu jego wyczucie, intuicja, wnikliwość w słowo pisane.
Pierwsze rozdziały nie były dla mnie łatwe. Musiałam się wczuć w specyfikę prozy Jonathana Lee, rozgryźć konstrukcję jego powieści, zaakceptować jej inny porządek chronologiczny. Oswoić się z faktami, które nagle wychodziły na jaw, przyjmować i te, które wydawały mi się w danej chwili zbędne. To było powolne, ale intrygujące czytanie. Satysfakcjonujące, bo Jonathan Lee to specjalista od psychologicznych portretów. Monologi Dennisa, Barbary, Samira i Petera początkowo drażniły mnie, bo wydawały się nie wprowadzać nic nowego do wyjaśnienia sprawy. A jednak mówiły tak wiele o nich samych, że miałam wrażenie kontaktu z realnymi osobami.
Joy” to powieść z gatunku tych, które próbują uchwycić prawdę o drugim człowieku. A jednocześnie podważają to, co na pierwszy rzut oka wydaje się jasne i pewne. Samo to, że Jonathan Lee od pierwszego rozdziału daje do zrozumienia, że jego główna bohaterka planuje samobójstwo (bez podania motywu!), potrafi wywołać konsternację. Nie ostatnią, jak się później okaże! I nie tak, jak jesteśmy do tego przyzwyczajeni.


Powieść nominowana w kategorii KSIĄŻKA ROKU 2012 według brytyjskiego „The Observer”.

2 komentarze :

  1. Okładka i to co na niej napisane średnio zachęcające, ale już Twoja opinia mnie zachęciła, przeczytam chętnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Ci się spodoba, chociaż na pewno nie nastąpi to od pierwszych stron.

      Usuń