wtorek, 18 lutego 2014

Eric-Emmanuel Schmitt, Tajemnica pani Ming




Eric-Emmanuel Schmitt, Tajemnica pani Ming, tłum. Łukasz Müller, wyd. Znak Literanova

Nie wiem, co bardziej przyciąga wzrok – okładka z letnią scenerią oświetlona jaskrawym słońcem czy nazwisko Erica-Emmanuela Schmitta, autora wielu, zazwyczaj króciutkich, ale poczytnych powieści, trafiających czytelników prosto w serce? A może tytuł? Wszak wszyscy lubimy poznawać tajemnice. I jeszcze ta egzotyka związana z nazwiskiem Ming. Przyznaję, wszystko to miało dla mnie swój urok i wywoływało pewne skojarzenia. Moja wyobraźnia poszła jednym torem, tymczasem okazało się, że Schmitt miał zupełnie inny pomysł. Zaskoczył mnie. I myślę, że „ofiarą” jego literackiej przebiegłości padnie niejeden czytelnik. Nawet ten mniej skłonny do wyobrażania sobie różnych rzeczy na podstawie okładki i tytułu.
Schmitt zaczyna podniośle, by potem przejść do... wychwalania toalet! To zresztą lubię w jego książkach *, w tej również, że są silnie zakorzenione w codzienności. Często opowiadają o ludziach, których zwyczajność nie wyklucza widzenia świata w sposób szczególny. Niosą w sobie iskrę bożą, stąpając twardo po ziemi, tak samo podatni na trudy i cierpienie jak inni. Nie pretendują do roli mistrzów ani przewodników życiowych, stają się nimi mimo woli. Taką też osobą jest pani Ming, chociaż na początku nic na to nie wskazuje.
Treść tej powiastki okazała się dla mnie niespodzianką, podobnie jak profesja pani Ming, zderzona z elegancją konfucjańskich sentencji, które wygłaszała przy każdej okazji. Chyba, że akurat opowiadała o swoich dzieciach. Akcja rozgrywa się współczesnych Chinach, w przemysłowym okręgu, w mieście, z którego usunięto ślady przeszłości przy pomocy nowoczesnych wieżowców, szerokich ulic, wytwornych hoteli i wielkich fabryk, które zaopatrują w swoje produkty większość świata. Głównym bohaterem książki jest pewien Francuz, który pracując dla dużej firmy, więcej czasu spędza w podróżach, na negocjowaniu ważnych kontraktów, niż w rodzinnych kraju. Będąc w Chinach, przez przypadek zaznajamia się z panią Ming. Mimo sympatii, jaką ją darzy, uważa ją za blagierkę i kłamczuchę, gdyż pani Ming opowiada mu kolejno o dziesiątce swoich dzieci. A jak wiadomo, Chińska Republika Ludowa zezwala swoim obywatelom na posiadanie tylko jednego dziecka...
Historyjka ta ma niejedno dno i z każdą stroną można w niej odkryć coś nowego. Tak, jak wtedy, gdy niespodziewanie punkt ciężkości fabuły przesuwa się z pani Ming na narratora. On również ma swoje tajemnice, sprawy spychane do podświadomości, emocje, w które dotąd się nie wsłuchiwał. Spotkania z panią Ming wydobywają je na powierzchnię, stają się impulsem do powolnej przemiany.
Schmitt pięknie i bez zadęcia pokazuje, jak ważny jest dla nas kontakt z drugim człowiekiem. Jakim bogactwem jest zetknięcie się z inną kulturą i odmiennym modelem myślenia o życiu.

* zaznaczam, że przeczytałam tylko część wydanych w Polsce i je mam na myśli

2 komentarze :