Eric-Emmanuel Schmitt,
Tajemnica pani Ming, tłum. Łukasz Müller,
wyd. Znak Literanova
Nie wiem, co bardziej
przyciąga wzrok – okładka z letnią scenerią oświetlona
jaskrawym słońcem czy nazwisko Erica-Emmanuela Schmitta, autora
wielu, zazwyczaj króciutkich, ale poczytnych powieści, trafiających
czytelników prosto w serce? A może tytuł? Wszak wszyscy lubimy
poznawać tajemnice. I jeszcze ta egzotyka związana z nazwiskiem
Ming. Przyznaję, wszystko to miało dla mnie swój urok i wywoływało
pewne skojarzenia. Moja wyobraźnia poszła jednym torem, tymczasem
okazało się, że Schmitt miał zupełnie inny pomysł. Zaskoczył
mnie. I myślę, że „ofiarą” jego literackiej przebiegłości
padnie niejeden czytelnik. Nawet ten mniej skłonny do wyobrażania
sobie różnych rzeczy na podstawie okładki i tytułu.
Schmitt zaczyna podniośle,
by potem przejść do... wychwalania toalet! To zresztą lubię w
jego książkach *, w tej również, że są silnie zakorzenione w
codzienności. Często opowiadają o ludziach, których zwyczajność
nie wyklucza widzenia świata w sposób szczególny. Niosą w sobie
iskrę bożą, stąpając twardo po ziemi, tak samo podatni na trudy
i cierpienie jak inni. Nie pretendują do roli mistrzów ani
przewodników życiowych, stają się nimi mimo woli. Taką też
osobą jest pani Ming, chociaż na początku nic na to nie wskazuje.
Treść tej powiastki
okazała się dla mnie niespodzianką, podobnie jak profesja pani
Ming, zderzona z elegancją konfucjańskich sentencji, które
wygłaszała przy każdej okazji. Chyba, że akurat opowiadała o
swoich dzieciach. Akcja rozgrywa się współczesnych Chinach, w
przemysłowym okręgu, w mieście, z którego usunięto ślady
przeszłości przy pomocy nowoczesnych wieżowców, szerokich ulic,
wytwornych hoteli i wielkich fabryk, które zaopatrują w swoje
produkty większość świata. Głównym bohaterem książki jest
pewien Francuz, który pracując dla dużej firmy, więcej czasu
spędza w podróżach, na negocjowaniu ważnych kontraktów, niż w
rodzinnych kraju. Będąc w Chinach, przez przypadek zaznajamia się
z panią Ming. Mimo sympatii, jaką ją darzy, uważa ją za
blagierkę i kłamczuchę, gdyż pani Ming opowiada mu kolejno o
dziesiątce swoich dzieci. A jak wiadomo, Chińska Republika Ludowa
zezwala swoim obywatelom na posiadanie tylko jednego dziecka...
Historyjka ta ma niejedno
dno i z każdą stroną można w niej odkryć coś nowego. Tak, jak
wtedy, gdy niespodziewanie punkt ciężkości fabuły przesuwa się z
pani Ming na narratora. On również ma swoje tajemnice, sprawy
spychane do podświadomości, emocje, w które dotąd się nie
wsłuchiwał. Spotkania z panią Ming wydobywają je na powierzchnię,
stają się impulsem do powolnej przemiany.
Schmitt pięknie i bez
zadęcia pokazuje, jak ważny jest dla nas kontakt z drugim
człowiekiem. Jakim bogactwem jest zetknięcie się z inną kulturą
i odmiennym modelem myślenia o życiu.
* zaznaczam, że
przeczytałam tylko część wydanych w Polsce i je mam na myśli
Ciekawa i intrygująca książka - polecam :) i pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo prawda :) Również pozdrawiam :)
Usuń