Dina Rubina, Po słonecznej
stronie ulicy, tłum. Margarita Bartosik, wyd. MUZA
Z pisarstwem Diny Rubiny
miałam do czynienia tylko raz, przy okazji „Białego gołąbka z
Kordoby” (który ma pewne punkty styczne z książką „Po
słonecznej stronie ulicy”, jak widać charakterystyczne dla pióra
Rubiny). Bohaterem „Białego gołąbka...” był utalentowany
profesor Uniwersytetu Jerozolimskiego, genialny fałszerz obrazów o
rosyjskich, żydowskich i hiszpańskich korzeniach *. Połączenie
świata sztuki z sensacją i zgłębianie tajemnicy własnego
pochodzenia złożyły się na niezwykle pociągającą kombinację.
Do tego jeszcze zabarwioną melodyką i emocjonalnością cechującą
język rosyjski. Dlaczego rosyjski? Dlatego, że Dina Rubina, obecnie
mieszkanka Jerozolimy, urodziła się w latach powojennych w
radzieckim Taszkiencie i to właśnie rosyjski jest językiem jej
dzieciństwa i młodości, a mieszkańcy Związku Radzieckiego są
bohaterami jej powieści. Ich losy są skomplikowane przez życie w
takich a nie innych warunkach, naznaczone na zawsze wojną i
porewolucyjnym chaosem. A jednak w książkach Rubiny nie ma goryczy.
Pojawia się raczej chęć przywrócenia równowagi zachwianej przez
wielką historię, która kapryśnie poprzerzucała masy ludzkie z
jednego końca kraju na drugi - tego zagłodziła, tamtą wywiozła w
nieznanym kierunku, temu pozwoliła przeżyć. Nadrzędnym
pragnieniem autorki wydaje się być złączenie zerwanych przez
nadrzędne siły więzi rodzinnych, chociaż w tej materii pisarka
jest bardziej hojna dla swoich czytelników niż bohaterów – tym
drugim odkrywa tylko część prawdy. Nie inaczej jest w książce
„Po słonecznej stronie ulicy”, która przy okazji stanowi hołd
wobec uzbeckiego Taszkientu, z jego szemrzącymi wodą arykami,
drzewami ocieniającymi ulice latem, które trwa tu niemal cały rok
z przerwą na ostrą zimę, i wypełnionego wielonarodowym tłumem
złożonym z Uzbeków, Rosjan, Greków, Koreańczyków i innych
nacji.
Główną bohaterką
książki jest Wiera Szczegłowa, córka kryminalistki i awanturnicy
Katii, utalentowana malarka, którą bardziej niż jedzenie i ubrania
zajmuje mieszanie farb, nakładanie kolorów, nauka rysunku. Widziana
jest oczami innej taszkientki, pisarki i dziennikarki, która od
dziecka podpatruje niepokorną Wierę, kreśląc jednocześnie tęskny
obraz Taszkientu, którego największym nieszczęściem było nie
trzęsienie ziemi, ale radziecka odbudowa miasta, która bezpowrotnie
zmieniła jego swojski charakter. Narratorka uzupełnia swoją
opowieść relacjami innych taszkientczyków, nie spuszczając z oczu
Wiery, której losy przedstawia w sposób pełen emocji, z wiedzą
znacznie wykraczającą poza doświadczenie osoby postronnej oraz bez
zachowania chronologii. Powoduje to, że wielokrotnie jesteśmy
zaskakiwani zmianą optyki tych samych, wydawałoby się dobrze
znanych wydarzeń. Nic jednak nie przebije tego, co Wiera odkrywa
przez przypadek na temat swojej matki, wiecznie złej, chytrej,
głodnej wszystkiego Katii. W jej historii odbija się prawda o
rewolucji październikowej, która odebrała jej tożsamość oraz
oblężenie Leningradu, które w okrutny sposób pozbawiło ją
miłości i miejsca na ziemi. Co prawda relacja matka-córka nie jest
najważniejszym wątkiem tej powieści, niemniej znacząco wpłynęła
na dzieje Wiery, jej charakter i wybory życiowe.
Myślę, że to wystarczy,
by przekonać Was, że „Po słonecznej stronie ulicy” jest
lekturą nietuzinkową.
Piosenka, której powieść zawdzięcza tytuł:
* chętnych zapraszam do
przeczytania recenzji „Białego gołąbka z Kordoby”
Dawno nie czytałam tak pięknej powieści. To była uczta.
OdpowiedzUsuń