Jayne Amelia Larson,
Woziłam arabskie księżniczki. Opowieść szoferki o najbogatszych
księżniczkach świata (oraz ich służących, nianiach i jednym
królewskim fryzjerze), tłum. Dorota Malina, wyd. Znak Literanova
Prawdziwe księżniczki
istnieją – są piękne, majętne i zagraża im niejeden smok.
Jayne Amelia Larson miała okazję przyjrzeć im się z bliska
podczas siedmiu tygodni pracy na rzecz saudyjskiej rodziny
królewskiej przebywającej w tym czasie w Beverly Hills. Jej relacja
nie jest do końca wierna, gdyż - jak wyjaśnia na samym początku –
chciała uniknąć natłoku wielu postaci, oddać raczej ich
charakter i specyfikę zachowania, aniżeli trzymać się kurczowo
rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Sądzę, że świetnie się to jej
udało. Przynajmniej jest tak od około setnej strony, która w moim
odczuciu jest prawdziwym początkiem tej historii.
Na wcześniejszych
stronach Jayne Amelia Larson zajmowała się bardziej swoją osobą
niż egzotycznymi pod względem bogactwa i zwyczajów Saudyjczykami.
Zgodnie z charakteryzującym często amerykańskie książki stylem
pisania, autorka drobiazgowo tłumaczy, kim jest, jak została
szoferem, na czym polegają blaski i cienie tej pracy oraz jak
przebiegała rekrutacja do lukratywnej posady kierowcy członków
rodziny królewskiej. Zazwyczaj lubię takie uzupełnienie danej
historii, bo często zawiera ono wiele praktycznych i ciekawych
informacji. Jednak Larson w opisywaniu swojego życiorysu przeszła
samą siebie i na początku książki raczej skupiła się na
promocji własnej osoby (jest m.in. aktorką i producentką filmową,
wciąż u progu kariery) niż na czymś, co miałoby związek z
tytułem. Nie zdziwiłabym się, gdyby zrobiła to celowo.
Potem jednak dostajemy to,
czego się spodziewamy – obserwacje kogoś, w czyje położenie
łatwo nam się w czuć ze względu na rodzaj wychowania i styl
bycia. W demokratycznych krajach nie jest na przykład przyjęte
otwarte pogardzanie ludźmi i ignorowanie ich ze względu na statut
społeczny – z czym Larson często spotykała się podczas tego
zlecenia. Po lekturze „Woziłam arabskie księżniczki” mam
wrażenie, że najmniej pochlebne różnice, które rzucały się
autorce w oczy, wynikały częściowo z feudalnego charakteru
saudyjskiej kultury (niewolnictwo w tym kraju zniesiono dopiero w
latach '60, a kobiety do dziś nie mogą prowadzić tam samochodów i
nie mają praw wyborczych), a częściowo z nieprawdopodobnej i
nieograniczonej ilości pieniędzy, którą dysponowała królewska
rodzina. Ogłupiłaby ona najprzyzwoitszego człowieka, zwłaszcza
jeśli jej posiadanie nie wiązałoby się z jakimikolwiek
obowiązkami. Jeśli dodam do tego, że członkowie tej rodziny,
zwłaszcza ci płci żeńskiej, od małego niczego nie muszą sami
robić, począwszy od sprzątania po sobie czy płacenia za własne
zakupy (o nauce i jakiejkolwiek pracy nie wspominając), zrozumiałe
stają się ich intrygi, wyładowywanie się na służących,
zakupoholizm czy nagminne robienie operacji plastycznych. Larson
spotykały też miłe niespodzianki, chociaż zazwyczaj ze strony
niań i służących.
„Woziłam arabskie
księżniczki” jest interesującym rzutem oka osoby z zewnątrz na
sposób życia, który nigdy nie będzie naszym udziałem i o którym
mamy nikłe pojęcie. Oczywiście nie zaspokoi całej naszej
ciekawości, ale da pewne pojęcie na temat bajecznie bogatych
saudyjskich kobiet i powie coś o ich zachowaniu i
możliwościach, z których korzystają poza ojczyzną. Nie jest to
lektura ambitna, za to przystępnie napisana, w sam raz na wakacyjny
wypad. Jej minusem jest sama autorka, która nadmiernie lansuje swoją
osobę i raczy czytelników szczegółami ze swojej biografii, bez
których jej książka mogłaby się spokojnie obejść.
Za to Larson chwali się,
że stara się dostrzegać w Saudyjczykach także pozytywy, że nie
patrzy na księżniczki w różnym wieku tylko jak na tłum bogatych,
rozwydrzonych bab oraz że potrafi krytycznie spojrzeć sama na siebie podczas wykonywania absurdalnych i wyczerpujących
poleceń wyłącznie z powodu nieokreślonej obietnicy wielkiego
napiwku na koniec kilkutygodniowej pracy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz