Stephen Kelman, Zabić
gołębia, tłum. Wojciech Mitura, wyd. Drzewo Babel
Długo byłam przekonana,
że „Zabić gołębia” jest powieścią kryminalną. A jednak
nie, choć jej akcja ociera się o podejrzane sprawki, nielegalne
działania, a nawet zbrodnie. Nie jest to – także z powodu tych
wymienionych już powodów - książka dla dzieci, chociaż jej
bohaterem i głównym narratorem jest sympatyczny jedenastolatek -
ani nieprzeciętnie uzdolniony, ani wyróżniający się jakąś
oryginalnością. Ot, zwyczajny miły dzieciak.
Harrison niedawno przybył
do Anglii z Ghany razem z matką i siostrą. W domu została babcia,
ojciec i najmłodsza siostrzyczka, Agnes, jeszcze niemowlę. Rodzina
dobrowolnie godzi się na tymczasową rozłąkę w imię lepszej
przyszłości. Zamienia swojskie, ale biedne, pozbawione perspektyw
otoczenie na mieszkanie w wieżowcu pośród takich samych,
otaczających go bloków. Na wyzwiska i przekleństwa stanowiące
normalne słownictwo mieszkańców dzielnicy, pomazane ściany i
młodociane gangi, które rządzą nawet schodami w przejściu.
Wzdrygałam się, gdy czytałam fragmenty opisujące to angielskie,
typowe blokowisko. Lecz gdy ja reagowałam niepokojem i strachem,
pogodne oczy Harrisona Opoku tylko prześlizgiwały się po tej
brzydocie, by dostrzec gołębia, któremu ukradkiem podsypywał
jedzenie na balkonie, by wejść w komitywę ze szkolnymi kolegami i
bawić się z jednym z nich w prowadzenie śledztwa w sprawie
zadźganego nożem chłopca z ich szkoły. Wreszcie by pośmiać się
ze słów starszej pani jeżdżącej specjalnym samochodzikiem i
zaciekawić się tym, co właśnie usłyszał na lekcji od
nauczyciela. Jego życie mimo okoliczności jest normalne, począwszy
od notorycznych kłótni z siostrą po przejściową fascynację
młodymi chuliganami.
Ale swoim śledztwem,
podyktowanym współczuciem wobec zabitego chłopca, Harrison
niechcący ściąga na siebie uwagę. Nieważne, że jest to raczej
zabawa niż rzeczywiste zagrożenie dla sprawców zbrodni. Dla
nastolatków z gangu czas dzieciństwa pozostał daleko w tyle,
wszystko traktują jak najbardziej serio. Nie tolerują sytuacji, gdy
ktoś próbuje być neutralny, stać obok, a tym bardziej, gdy choć
trochę zdaje się mieszać do ich spraw. Stephen Kelman, który
m.in. pracował jako opiekun społeczny i jak widać zna to
środowisko, na ich przykładzie pokazuje, jak działają mechanizmy
zastraszania, narzucania zbiorowej odpowiedzialności, stopniowego
wciągania w przestępczy świat przy pomocy groźby, ale też i
poprzez ofertę przynależności do wpływowej grupy. Harrison i jego
siostra stają się mniej lub bardziej świadomymi adresatami tych
zabiegów.
Podczas lektury najwięcej
napięcia powoduje zastanawianie się nad dalszymi losami Harrisona,
nad tym, czy jego dziecięcość i miłość najbliższych okażą
się wystarczającą tarczą gotową go obronić przed złem. Jest
czymś poruszającym obserwowanie cieszącego się każdym dniem
Harrisona, życzliwego wobec ludzi i stawiającego na przyjacielskie
kontakty w środowisku, które za swoje uważają młodociani
przestępcy. Wbrew pozorom takich miłych, lecz bezbronnych
dzieciaków jest tam dużo więcej. „Zabić gołębia” opowiada
właśnie o nich, staje po ich stronie, choć nie daje podpowiedzi,
jak je chronić. Na pewno nie pozwala skreślać je z góry za
nieodpowiedni adres lub brak markowych adidasów.
„Zabić gołębia”
ujmuje zwyczajnością i prostotą przekazu, konfrontuje niewinność
(pokazaną w sposób naturalny) z nieufnością, brakiem dojrzałości
i łajdactwem. Wreszcie - pokazuje walkę dobra ze złem, której
wynik nie jest tak jednoznaczny, jakbyśmy chcieli. Niestety.
Historia pozornie łatwa, która nie daje o sobie zapomnieć.
PS. "Zabić gołębia" to debiut powieściowy Stephena Kelmana. Nominowano ją do nagrody Desmonda Elliotta 2011 i The Man Booker Prize 2011.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz