Tadeusz Biedzki, Sen pod
baobabem, wyd. Zysk i S-ka
Gładkie strony, a na nich
zastygłe w bezruchu kobiety w kolorowych sukniach z materiałów we
wzory niespotykane w Europie. Ich soczyste barwy przepięknie
odcinają się od ich ciemnej, lśniącej skóry, nadają swoim
właścicielkom wygląd kwiatów. Odciągają uwagę od pokrytej
pyłem ziemi i wszędobylskich śmieci, zwłaszcza tych plastikowych.
Żadne z nich nie trafią do koszy, bo tych po prostu nie ma.
Pomyłka! Tadeusz Biedzki i jego żona Wanda, podróżując przez
Afrykę Zachodnią, natrafili raz na kosz na śmieci. Paradoksalnie –
pusty, stojący wśród odpadków. Nie znajdziemy go wśród cudnej
urody zdjęć, które nie rzadko zajmują nawet dwie strony. Portrety
dzieci, młodych dziewcząt, krajobrazy, sceny z targowisk, z drogi
pokonywanej autobusem lub wózkiem ciągniętym przez osiołka – te
fotografie pozwalają zobaczyć rzeczywistość opisaną w „Śnie
pod baobabem”, łącznie z niespotykanym w naszej szerokości
geograficznej odcieniem nieba, oraz biedę, pstrokatą i dla nas nie
do ogarnięcia.
Dla Tadeusza Biedzkiego,
przedsiębiorcy i podróżnika, nie była to pierwsza wyprawa po
krajach unikanych przez turystów. Dlatego nie poświęca miejsca
opisom przygotowań, gromadzenia funduszy i niezbędnych zapasów.
Dzięki dziennikarskiemu doświadczeniu nie spisuje każdego swojego
kroku. Starannie wybiera fakty z podróży i łączy je w
interesującą narrację, której niezamierzonym wątkiem staje się
zagrożenie ze strony jednego z przewodników. Autor tak samo chętnie
pisze o stuletnim meczecie z gliny, największej tego typu budowli na
świecie (i bezustannie remontowanej od dnia powstania), jak o
spontanicznym włączaniu się Afrykanów w zabawy i tańce. Pisze o
niewolnictwie, którym Afrykanie tłumaczą zacofanie swoich krajów.
Potem wyjaśnia brak pokory Tuaregów wobec państwowych granic i
paszportów. Rozpala wyobraźnię niegdysiejszymi bogactwami
Timbuktu: złotem i... nieistniejącym już uniwersytetem, po którym
pozostały tysiące kunsztownych rękopisów i ksiąg, sprzedawanych
za bezcen przez miejscowych. Przeraża animistycznymi praktykami,
które wymagają składania ofiar, także z ludzi. Na własną rękę
sprawdza opowieści Dogonów o ich kosmicznych przodkach, którzy na
mnie akurat największe wrażenie zrobili konstrukcją domów
starszych. Są one tak niskie, by obradujący mogli w nich tylko
siedzieć, żeby – gdy któregoś poniosą nerwy i spróbuje w
złości skoczyć na równe nogi – otrzeźwił go kontakt z
sufitem. Co ciekawe, to nie tylko dogoński patent na podejmowanie
decyzji bez rozlewu krwi.
Jednak książka
Biedzkiego to nie tylko skakanie od jednej ciekawostki do drugiej. To
także kontakt z ludźmi, często serdeczny, obfitujący w inne
oczekiwania obu stron, co wynika i z kultury, i z mentalności. Oraz
sytuacji życiowej, która niewiele się zmieniła od czasu, gdy po
Afryce jeździł Kapuściński. Za jego czasów nieosiągalnym
dziecięcym marzeniem był ołówek, teraz – długopis, czasem
mazak. Biedzki poświęca dużo miejsca sposobie myślenia Afrykanów,
który wypycha ich z ogólnoświatowego nurtu cywilizacji i techniki.
Nie patrzy przy tym na nich z góry, raczej z głębokim namysłem co
do przyszłości kontynentu i jego mieszkańców. Dla których
życiową szansą jest wyjazd członka rodziny do Europy, a dla ich
dzieci – adopcja przez białych. Niestety.
„Sen pod baobabem” to
książka mądra i wnikliwa, zachwycająca szatą graficzną, a
przede wszystkim – uczciwym pokazaniem codzienności tego tak
naprawdę nieznanego kawałka świata. Zbyt mało ważnego, by
pokazywać go w serwisach informacyjnych, zbyt biednego, by chcieć o
nim myśleć, zapomnianego do czasu krwawego konfliktu, którego już
nie można ignorować.
Hm - polecasz a więc może to być dla mnie ciekawa podróż. Zobaczę, napiszę po przeczytaniu. W Twoich rekomendacjach przydałyby się jeszcze ceny.
OdpowiedzUsuńCzemu nie, mogę podawać ceny z okładki. "Sen pod baobabem" - 39 zł 90 gr. Pozdrawiam :)
Usuń