Kim Thúy,
Ru, tłum. Wiktor Dłuski, wyd. Drzewo Babel
Drzewo Babel w tym roku
wydaje coraz to cieńsze objętościowo książki, za to bogate w
treści, potwierdzając tym samym, że liczy się jakość nie ilość.
„Ru” jest oszczędniejsza nawet od „Pisarza rodzinnego”
Delacourta. Nie jest nawet historią, w której najważniejsza jest
ciągłość. Narratorka przeskakuje od obrazu do obrazu, czasem
tylko grupuje je w większe całości. Powoduje nią impuls, nagłe
wspomnienie, powrót do lat dzieciństwa poprzez pryzmat doświadczeń
osoby dorosłej lub pod wpływem rodzinnych opowiadań. A mimo to,
bez użycia dialogów, otrzymujemy najpełniejszy możliwy obraz jej
życia. Bohaterka Kim Thúy
wyrosła w dwóch odmiennych światach – w Wietnamie, w którym po
zwycięstwie komunistycznej Północy szybko następowały przemiany
społeczne oraz w bogatej, sytej i przyjaznej Kanadzie, do której
uciekła jej rodzina. Pomiędzy nimi – podróż w ładowni statku i
oczekiwanie na sztorm równie niebezpieczny jak piraci wyrywający
złote zęby oraz obóz dla uchodżców w Malezji, przeludniony,
wypełniony robactwem, na przemian spieczony słońcem lub spływający
błotem. Narracja książki prowadzi nas w prywatne rejony, tylko
zahaczając o historię pisaną dużą literą. „Ru” to
jednocześnie opowieść o byciu emigrantem, który długo nie umie
ubrać się stosownie do klimatu ani jeść ryżu bez użycia
pałeczek, oraz o wietnamskich korzeniach, które są równie ważne
jak szansa na wychowanie się w państwie gwarantującym
bezpieczeństwo i poczucie godności. Nguyen An Tinh czerpie z obu
tych miejsc bez kompleksów, świadoma nieporozumień, które mogą
się zdarzać na styku różnych kultur. Jej los idealnie obrazuje
okładka autorstwa Michała Batorego – przeszczepiona na lodowy
grunt egzotycza roślina ma się dobrze, jej liście są wciąż
zielone. Co nie znaczy, że proces ten od początku przebiegał
gładko. Taka zmiana zawsze ma swoją cenę. Ale jak pokazuje
przykład Nguyen – nie musi kończyć się traumą.
Wietnam dla bohaterki to
nie tylko mityczna kraina dzieciństwa i rodzinna kolebka. Nguyen
pojechała tam do pracy jako dorosła osoba, obcokrajowiec chroniony
kanadyjskim paszportem. Jej spostrzeżenia z tego czasu są równie
wnikliwe, jak wtedy, gdy sięga myślami wstecz do czasów sprzed
ucieczki z Wietnamu. Bohaterka opowiada nam o sobie, o napotykanych
ludziach, o rodzicach, wujkach, ciotkach. Nie waha się nawet przed
mówieniem wprost o wstydliwych sprawach, nam pozostawiąc uczucie
zmieszania. Przy okazji wychodzi na jaw, że w jej rodzinie już
niegdyś podejmowano decyzję co do tożsamości. Nguyen dostała
zatem lekcję od własnych krewnych, że to, za kogo się uważamy,
jest tylko naszym wyborem.
„Ru” jest wyjątkową
opowieścią, gdyż nie szuka się w niej winnych, za nic nie
oskarża. Znajdziemy w niej dojrzałość i pełną akceptację losu,
nawet gdy ten daje w prezencie niepełnosprawne dziecko. Opowiada o
bogactwie, jakim jest świadomość swojego pochodzenia oraz jakie
daje otwarcie się na życie i jego dary. „Ru” ma też tę
zaletę, że po przeczytaniu całości możemy podczytywać dowolne
jej fragmenty bez uczucia pogubienia. I także wtedy uderza nas
prostota i wysmakowane piękno tej historii.
Za tę niezwykłą książkę
dziękuję wydawnictwu Drzewo Babel.
Książka jest faktycznie niesamowita, parę dni temu skończyłam ją czytać - dawno żadna lektura nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Na pewno będę wypatrywać kolejnych dzieł autorki.
OdpowiedzUsuńJa również :) Mam nadzieję, że napisze ich jak najwięcej i wszystkie będą takie bogate!
Usuń