Marie Lu, Legenda.
Rebeliant, tłum. Marcin Mortka, wyd. Zielona Sowa
Wydawałoby się na
pierwszy rzut oka, że Marie Lu przesadza, że stworzony przez nią
świat jest zbyt czarno-biały, zbyt okrutny i niesprawiedliwy.
Jednak wiemy przecież, że dyktatur - które „pożerają” swoich
obywateli, wykorzystują ich i tak łatwo zabijają, gdy przestają
być potrzebni – nigdy nie brakuje. W miejsce jednej pojawiają się
kolejne. I czasem mijają dziesięciolecia nim i one upadną. Zatem
naturalne jest, że Stany Zjednoczone w kształcie, w jakim obecnie
znamy to państwo, w przyszłości może przestać istnieć. I jak w
powieści Marie Lu, rozpadnie się na zwalczające się państewka, z
których przynajmniej jedno będzie miało przez jedenaście kadencji
tego samego prezydenta, rządzącego twardą ręka, bez litości i
przy pomocy kłamstw propagandy.
Republika, w której
rozgrywa się akcja „Legendy”, to kraj uwikłany w niekończącą
się wojnę. Dlatego podczas Próby – testu, któremu poddaje się
już dziesięciolatków – właściciele najbardziej pożądanych
cech kierowani są do szkół wojskowych. I to oni właśnie mogą
liczyć w przyszłości na najlepszą karierę, bogactwo i posłuch.
Tak właśnie miało być w przypadku June Iparis wywodzącej się z
zamożnej dzielnicy. Ale już nie do osiągnięcia dla Daya z ubogiej
rodziny, gdzie kurczaka jada się tylko od święta. I to bynajmniej
nie z powodu braku zalet chłopaka. Gdyż Republika to państwo,
które pozornie daje równe szanse. W rzeczywstości nie waha się
przed eksperymentowaniem na swoich obywatelach, nawet gdy są tylko
dziećmi, i jest gotowe zniszczyć każdego, kto jest gotowy odkryć
i ujawnić jego tajemnice.
Narracja „Legendy”
jest poprowadzona dwutorowo. Na przemian autorka oddaje głos to
Dayowi, to June, wtrącając między ich często dramatyczne relacje
romantyczną nutę. Day i June są jak dwie połówki jabłka. Ich
historie uzupełniają się, a kiedy w końcu przyjdzie im zetknąć
się twarzą w twarz, zbiorą w całość fragmenty posiadanej
wiedzy, spojrzą na nie w inny sposób i odkryją, w jakim są
niebezpieczeństwie. Ten proces jest tym bardziej ciekawy, że przez
dłuższy czas June i Day stoją po wrogich sobie stronach, a
przepaść między nimi powiększa krew ich bliskich.
Styl pisania Marie Lu jest
prosty i rzeczowy, fabuła zaś przemyślana w każdym calu i nie
pozwalająca na nudę. Może nie jest za bardzo odkrywcza, ale na
pewno nie można zarzucić jej schematyzmu i podpatrywania pomysłów
innych autorów. Głównymi adresatami „Legendy” są – podobnie
jak jej bohaterowie – nastolatkowie. Niemniej dorosły, który chce
przypomnieć sobie młodzieńcze bicie serca, niemal niczym
nieograniczone poczucie wiary we własne siły oraz szlachetność
walki z lepiej zorganizowanym i posiadającym większe możliwości
złem, odnajdzie w „Legendzie” te wszystkie pozytywne uczucia.
Oraz ostrzeżenie, by nie podejmować takich wyborów, które w
przyszłości zaowocują powstaniem totalitarnego kraju, takiego jak
ten, w którym muszą żyć Day i June.
Jedno jest pewne. Jeśli
„Legenda” posiada jakąś wyraźną wadę, to jest nią to, że na
kolejne tomy o podtytułach „Wybraniec” i „Patriota”
przyjdzie nam jeszcze poczekać, podczas gdy miałoby się ochotę
przeczytać na raz cały cykl!
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Zielona Sowa.
Mam wrażenie, ze fabularnie książka jest troszkę podobna do "Igrzysk śmierci", ale myślę, że jest warta uwagi :)
OdpowiedzUsuńChętnie sięgnę :)
Pozdrawiam!
Niestety "Igrzyska śmierci" znam tylko w wersji filmowej i nie wiem, na ile scenariusz odpowiada treści książki. Na tej tylko podstawie mogę stwierdzić, że obie te historie łączy to, że pokazują pesymistyczną wizję przyszłości. Do tego nurtu mogę także zaliczyć "Zatopione miasta" Bacigalupiego. Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń