Hanna Winter, Giń, wyd.
Fabryka Słów
„Giń” to thriller napisany przez niemiecka dziennikarkę i pisarkę. Jego akcja rozgrywa się współcześnie w Niemczech, ale nie dowiemy się niego zbyt wiele o niemieckim społeczeństwie i jego mrocznych sekretach. Także jedna wzmianka o drugiej wojnie światowej jest tylko ciekawostką historyczną, która akurat przyda się do realizacji celów mordercy, niczym więcej. „Giń” jest opowieścią bardzo konkretnie dotyczącą ścigania i ucieczki, relacji prześladowcy i jego ofiary. I jedno i drugie ma swoją historię wyniesioną z dzieciństwa i inne jej konsekwencje. Andreasa prześladować będzie jedno wyjątkowo okrutne wydarzenie, które już na zawsze zmieni jego psychikę i stosunek do pewnej grupy kobiet. Lara założy rodzinę, a źródeł osobistych niepowodzeń nigdy nie będzie szukać w przeszłości, tylko będzie się z nimi na bieżąco mierzyć. Kiedy los zetknie ich ścieżki, będzie się wydawać, że Lara jest kolejną, zupełnie przypadkową kobietą, która stanęła na drodze bestii torturującej i mordującej niewysokie kobiety o sięgających ramion kasztanowych włosach. Na pewno jest pierwszą, która zdołała mu uciec i uratować swoje życie. Jak się okazuje – nie na długo. Andreasem kierują bowiem w stosunku do Lary dużo głębsze motywy...
Bohaterów i ich losy
poznajemy stopniowo. Bardziej wyeksponowaną postacią jest osoba
Lary. Dzięki niej łatwiej nam sobie wyobrazić, jak gwałtowne może
być wykluczenie ze znajomego, bezpiecznego świata, w którym może
nie wszystko układa się po naszej myśli, ale większość zdarzeń
jest przewidywalna i zwyczajna. Jak trudno zachować równowagę, gdy
codziennym obowiązkom towarzyszą wspomnienia pełne grozy i troska
o dziecko. Lara na nowo układa sobie życie, a ono daje jej kojącą
rutynę, trochę radości i trochę trosk. Do czasu.
Hanna Winter pisze, nie
zaciemniając przebiegu fabuły. Jedyne co ukrywa do końca, to
tożsamość okrutnego mordercy. Wprowadza na karty książki tak
wielu możliwych podejrzanych, że naprawdę trudno wytypować
jakiegoś pewniaka. Zwłaszcza że pod koniec powieści autorka
podsuwa tyle fałszywych, często podstępnie nachalnych tropów, że
łatwo o pomyłkę. Szczerze mówiąc, kiedy zorientowałam się, że
dałam się pisarce wodzić za nos, odetchnęłam z ulgą. Koniec
„Giń” ma tak szybki przebieg, że sprawia wrażenie mocno
niedopracowanego. Nie jest jednak tak źle, gdy to, co wydaje
słabością powieści, służy temu, by sprytnie zmylić czytelnika.
Zbyt proste rozwiązanie nie dałoby satysfakcji. Niemniej uważam,
że zakończenie powieści jest jej najsłabszym punktem. Bo to mało
prawdopodobne, by niewielka i w pewien sposób odizolowana
społeczność nie wiedziała wszystkiego o rodzinnych więzach
swoich członków.
„Giń” czyta się
szybko, także ze względu na prostą konstrukcję nadającą się na
podstawę scenariusza filmowego. Dlatego idealnie sprawdzi się
podczas podróży pociągiem, autobusem lub tramwajem. I chociaż
czytałam lepsze thrillery, muszę Hannie Winter przyznać, że bez
szczegółowych opisów tortur zadawanych przez Andreasa porywanym
przez niego kobietom, autorka potrafi świetnie oddać nastrój
bezsilności i strachu. Te fragmenty powieści naprawdę przerażają
i to przez nie częściej zaczyna się patrzeć nieufnie na
nieznajomych.
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Fabryka Słów.
no dobra to GIN z toniciem I GIŃ!
OdpowiedzUsuń