wtorek, 16 października 2012

Ził na bazie cadillaca


Francis Spufford, Czerwony dostatek, tłum. Jan Dzierzgowski, wyd. Muza
 
Kiedy byłam dzieckiem, wszystko, co radzieckie było po prostu ruskie, a ruskie znaczyło tyle, co głupie, szare i byle jakie. Po przeczytaniu „Czerwonego dostatku” zrozumiałam, dlaczego tak wiele milionów ludzi godziło się na tę szarość i nijakość (mam na myśli oczywiście mieszkańców Związku Radzieckiego) oraz chroniło ustrój, które tak sprawnie produkował niewydolne urządzenia. To prawda, że ludzie ci nie mieli po prostu innego wyjścia – ich prawa istniały tylko na papierze, upominanie się o nie było zbyt niebezpieczne także po śmierci Stalina. Jak to miało miejsce w Nowoczerkasku, gdzie otworzono ogień do protestującego z powodu podwyżek tłumu. Brak wolności wyboru miała osładzać wizja ciągłego wzrostu gospodarczego i produktywności, możliwość osiągnięcia tego samego poziomu życia, co w Stanach Zjednoczonych czy w zachodniej Europie. A nawet prześcignięcie go, bo w wydaniu radzieckim miał on dotyczyć wszystkich bez wyjątku. Trzeba tylko zacisnąć zęby, postarać się, jeszcze ciężej pracować...

Francis Spufford z godna podziwu precyzją skrupulatnością stara się dać nam wyobrażenie, jak funkcjonowała w różnych okresach radziecka gospodarka, jaka rolę mieli w jej rozwoju naukowcy, a jaką politycy (szczególnie partyjniacy, od których zależało wszystko, a którzy swojej pozycji nie zawdzięczali bynajmniej wiedzy na temat na temat funkcjonowania państwa), dlaczego kraj rządzony w imieniu robotników traktował ich jak najgorzej, a na rynku brakowało wołowiny. Autor skupił się zwłaszcza na latach 50. i 60., gdy jeszcze nic nie było przesądzone, a decyzją Nikity Chruszczowa, niegdyś prostego górnika, rok 1980 miał stać się rokiem niespotykanej do tej pory na rosyjskiej ziemi obfitości.

Czerwony dostatek” nie jest książka historyczną w ścisłym tego słowa znaczeniu, chociaż jak najbardziej bazuje na faktach. Przedstawia je na dwa sposoby, jako rzeczowe, pełne wyjaśnień wstępy do zbeletryzowanych rozdziałów, które pozwalają nam patrzeć oczami bohaterów. Co do tych ostatnich, to autor wykorzystał zarówno osoby żyjące naprawdę, jak i wytwory własnej wyobraźni. Bywa że Spufford ponownie wprowadza na scenę te same postacie, chociaż w innych konfiguracjach. Czasami zatrzymuje się przy nich na dłużej, by innym razem poświęcić im tylko wzmiankę. Dzięki tym chwytom „Czerwony dostatek” jest inną, spopularyzowaną odsłoną historii Związku Radzieckiego, w której większy nacisk kładzie się na ekonomię i jej specyficzne rozumienie w tym kraju, aniżeli na politykę. Chociaż tej ostatniej oczywiście nie sposób uniknąć. Zwłaszcza jej bezwzględności i potrzeby kontrolowania wszystkiego i wszystkich. To że sprawy, o których pisze Francis Spufford, nie są wyłącznie zmyśleniem, świadczy bogata bibliografia na końcu książki, a nawet odniesienia do konkretnych zdań w tekście.

Czerwonego dostatku” nie czyta się szybko. I całe szczęście. Takie książki, jak ta, otwierają oczy, poszerzają horyzonty i dorzucają zawsze coś nowego do wiedzy, którą powinien się legitymować każdy ciekawy świata człowiek. Niekoniecznie historyk i niekoniecznie ekonomista. Fikcja literacka ułatwia lepsze „wczucie się” w prawdziwe realia świata gospodarki planowej. Oddaje jej absurdy, które doprowadzały do zazdrości o plastikowe kubeczki made in U.S.A. czy do powstania nieoficjalnego zawodu „załatwiacza”, bez którego zakłady pracy mogłyby nie wykonać planu produkcji. Interesująca pozycja!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Muza.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz