Kiedy byłam dzieckiem,
wszystko, co radzieckie było po prostu ruskie, a ruskie znaczyło
tyle, co głupie, szare i byle jakie. Po przeczytaniu „Czerwonego
dostatku” zrozumiałam, dlaczego tak wiele milionów ludzi godziło
się na tę szarość i nijakość (mam na myśli oczywiście
mieszkańców Związku Radzieckiego) oraz chroniło ustrój, które
tak sprawnie produkował niewydolne urządzenia. To prawda, że
ludzie ci nie mieli po prostu innego wyjścia – ich prawa istniały
tylko na papierze, upominanie się o nie było zbyt niebezpieczne
także po śmierci Stalina. Jak to miało miejsce w Nowoczerkasku,
gdzie otworzono ogień do protestującego z powodu podwyżek tłumu.
Brak wolności wyboru miała osładzać wizja ciągłego wzrostu
gospodarczego i produktywności, możliwość osiągnięcia tego
samego poziomu życia, co w Stanach Zjednoczonych czy w zachodniej
Europie. A nawet prześcignięcie go, bo w wydaniu radzieckim miał
on dotyczyć wszystkich bez wyjątku. Trzeba tylko zacisnąć zęby,
postarać się, jeszcze ciężej pracować...
Francis Spufford z godna
podziwu precyzją skrupulatnością stara się dać nam wyobrażenie,
jak funkcjonowała w różnych okresach radziecka gospodarka, jaka
rolę mieli w jej rozwoju naukowcy, a jaką politycy (szczególnie
partyjniacy, od których zależało wszystko, a którzy swojej
pozycji nie zawdzięczali bynajmniej wiedzy na temat na temat
funkcjonowania państwa), dlaczego kraj rządzony w imieniu
robotników traktował ich jak najgorzej, a na rynku brakowało
wołowiny. Autor skupił się zwłaszcza na latach 50. i 60., gdy
jeszcze nic nie było przesądzone, a decyzją Nikity Chruszczowa,
niegdyś prostego górnika, rok 1980 miał stać się rokiem
niespotykanej do tej pory na rosyjskiej ziemi obfitości.
„Czerwony dostatek”
nie jest książka historyczną w ścisłym tego słowa znaczeniu,
chociaż jak najbardziej bazuje na faktach. Przedstawia je na dwa
sposoby, jako rzeczowe, pełne wyjaśnień wstępy do
zbeletryzowanych rozdziałów, które pozwalają nam patrzeć oczami
bohaterów. Co do tych ostatnich, to autor wykorzystał zarówno
osoby żyjące naprawdę, jak i wytwory własnej wyobraźni. Bywa że
Spufford ponownie wprowadza na scenę te same postacie, chociaż w
innych konfiguracjach. Czasami zatrzymuje się przy nich na dłużej,
by innym razem poświęcić im tylko wzmiankę. Dzięki tym chwytom
„Czerwony dostatek” jest inną, spopularyzowaną odsłoną
historii Związku Radzieckiego, w której większy nacisk kładzie
się na ekonomię i jej specyficzne rozumienie w tym kraju, aniżeli
na politykę. Chociaż tej ostatniej oczywiście nie sposób uniknąć.
Zwłaszcza jej bezwzględności i potrzeby kontrolowania wszystkiego
i wszystkich. To że sprawy, o których pisze Francis Spufford, nie
są wyłącznie zmyśleniem, świadczy bogata bibliografia na końcu
książki, a nawet odniesienia do konkretnych zdań w tekście.
„Czerwonego dostatku”
nie czyta się szybko. I całe szczęście. Takie książki, jak ta,
otwierają oczy, poszerzają horyzonty i dorzucają zawsze coś
nowego do wiedzy, którą powinien się legitymować każdy ciekawy
świata człowiek. Niekoniecznie historyk i niekoniecznie ekonomista.
Fikcja literacka ułatwia lepsze „wczucie się” w prawdziwe
realia świata gospodarki planowej. Oddaje jej absurdy, które
doprowadzały do zazdrości o plastikowe kubeczki made in U.S.A. czy
do powstania nieoficjalnego zawodu „załatwiacza”, bez którego
zakłady pracy mogłyby nie wykonać planu produkcji. Interesująca
pozycja!
Za książkę dziękuję
wydawnictwu Muza.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz