piątek, 30 grudnia 2011

Śnieg na wrzosowiskach


Martha Grimes, Zajazd „Jerozolima”, wyd. W.A.B.

Chociaż Martha Grimes pisze kryminały, nie czyta jej się dla krwi czy drastycznych szczegółów. Jej opowieści z cyklu o o inspektorze Jurym i jego przyjacielu Melrosie Plancie dają nam więcej niż książki napisane przez rodowitych Brytyjczyków. Ponieważ Amerykanka Martha Grimes serwuje nam nasze wyobrażenie o Wielkiej Brytanii. Doskonalsze od rzeczywistości i niezawodne, bo odpowiadające naszym przeczuciom. A te milej czule pielęgnować niż konfrontować z faktami.

Książki Marthy Grimes odznaczają się szczególną emocjonalnością, której nie można jednak mylić z chaotycznością. Oraz budowaniem klimatu, który dominuje nad opisywanymi wydarzeniami i dla którego się sięga po kolejne tomy. A przynajmniej ja sięgam. Bo bądźmy szczerzy - mimo okrucieństwa zbrodni - akcja w „Zajeździe „Jerozolima” stopniowo zwalnia. I nie zmieni tego żaden kolejny trup. Wyraźniejsze stają się relacje pomiędzy bohaterami, także między naszymi starymi znajomymi z poprzednich części cyklu. Obowiązkowo pojawia się zatem inspektor Jury i piękna, choć potargana Vivian Rivington, a także Melrose Plant, który w zgodzie z prawem zrezygnował tytułu szlacheckiego, ale nie pozbył się tym samym snobistycznej i uprzykrzającej mu życie ciotki Agathy (też Amerykanki, tyle że mało sympatycznej).

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Po wrzosowiskach hula wiatr, sypie śnieg. Kto może, gromadzi się przy płonącym kominku. Zajazd „Jerozolima” pęka w szwach mimo odludnego miejsca, w którym jest położony. To tu, gdzie obficie leje się piwo ale, oraz w przerobionym na rezydencję starym opactwie dzieje się większość zdarzeń tej opowieści. Ale wszystko zaczyna się w miasteczku, z którego pochodził pradziad Jerzego Waszyngtona... Taka sceneria niezawodnie działa na wyobraźnię.

Ze względu na konwencjonalność zachowań przedstawionych osób, trudno niekiedy uniknąć wrażenia, że akcja tego kryminału osadzona jest w znacznie wcześniejszych latach. Jednak z pewnych napomknięć w tekście można wywnioskować, że rozgrywa się ona w istocie gdzieś pod koniec lat siedemdziesiątych, a może już na początku kolejnej dekady. Bezrobocie, upadek kopalni węgla, punki – to tylko wzmianki gdzieś tam w tle, a nie realny świat otaczający Jury'ego i Planta. W Wielkiej Brytanii według Grimes przede wszystkim liczy się tradycja, wychowanie i prestiż związany z pochodzeniem. Rezygnacja z tytułu arystokratycznego nie pociąga za sobą zmiany stylu życia, czy choćby pozbycia się wiernego lokaja. Jest tak, jakby nigdy nie było The Beatles i rewolucji obyczajowej. I tak otrzymujemy Anglię idealną, zamkniętą poza czasem niczym w szklanej kuli, w której po potrząśnięciu sypie się sztuczny śnieg. Obrazek tyle uroczy, co nieprawdziwy, a jednak trudno się go wyrzec. Bo prozę Marthy Grimes po prostu się lubi.

Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz