Mika Waltari, Błąd komisarza Palmu, wyd. Wydawnictwo Literackie
Tak już nie pisze się kryminałów. Nie z taką elegancją, nie językiem, w którym posłanie kogoś do diabła to ciężkie przekleństwo. To znak lat czterdziestych ubiegłego wieku, czasów, w którym powstał „Błąd komisarza Palmu” i kiedy został po raz pierwszy wydany w Finlandii. Kto jednak spodziewa się jakiejś szczególnej specyfiki tamtych lat, gorzko się rozczaruje. Może poza takimi drobiazgami, jak uwaga o przesunięciu godziny rozpoczęcia pracy policji z dziesiątej na dziewiątą czy powszechny zwyczaj palenia cygar i obowiązkowego noszenia kapeluszy. Także i poza paroma nazwami dzielnic, knajp czy kawiarni nie znajdziemy w tej powieści nic z klimatu Helsinek. I kompletnie nie będzie to nam przeszkadzać! Nie wiem, na ile zaważył na moim odbiorze kunszt literacki Walatriego, a na ile wspaniała robota tłumacza, Sebastiana Musielaka, ale język powieści jest świeży, pozbawiony ciężkich sformułowań, których nikt już nie używa. Tylko różnica w pojmowaniu obyczajowości i pewne zabiegi literackie mogą być dla nas wskazówką, że nie jest to dopiero co wydany bestseller.
Choćby i grubiański komisarz Palmu w mojej ocenie nie jest aż tak gruboskórny, jak zdaje się to sugerować jego podwładny – wrażliwy, początkujący policjant i literat, który na próżno stara się zaimponować szefowi. To prawda, Palmu bywa irytujący. Dla nas czytelników też, gdy oznajmia, że wie, kim jest morderca, podczas gdy my nawet nie domyślamy się motywu. Oczywiście, nazwiska nie zdradza. Wierzy w wyłącznie w fakty i swój umysł, który potrafi je logicznie poskładać w całość. Działanie komisarza i cała akcja, które obserwujemy oczami jego pomocnika, to wyzwanie dla pisarza, który nie może olśnić nas nowinkami technicznymi i wymyślnym opisem sekcji zwłok. Za życia Waltariego (i komisarza Palmu) triumfy świeciło wyłącznie zdejmowanie odcisków palców. Za to pisarz serwuje nam taki galimatias związków rodzinnych i uczuciowych, że wprowadza on w osłupienie nawet doświadczonych policjantów. To, co się dzieje w domu zmarłego Brunona Rygsecka, ten barwny tłum zgromadzonych w dniu morderstwa osób i poprzedzające go wydarzenia, są zaskakujące, ponure i... śmieszne. Wszyscy zdają się mniej lub bardziej czarująco kłamać i kręcić na potęgę. Każdy rozdział zaczyna się w dodatku zlepkiem dziwacznych, nonsensownych zdań. Mają one krótko przygotować nas do tego, co odbędzie się w danym rozdziale i rzeczywiście odpowiadają wydarzeniom, o których dopiero będziemy czytać. Zanim jednak do tego dojdzie, można się nieźle ubawić, czytając zdania otwierające np. rozdział czwarty: (…) Aimo Rykämö rzuca bubkami na prawo i lewo, a pani Rygseck przyznaje, że jest bezdzietna. Batler zostaje nakryty na kopaniu grobu”.
„Błąd komisarza Palmu” to kryminał, którego akcja rozgrywa się zaledwie w kilku miejscach, brak tu pościgów i przestępczości zorganizowanej. Słusznie można nazwać go klasyką. Jednak ujęcie tematu to nie wszystko. Zdumiewające jest to, co Mika Waltari dodał od siebie – żywe pióro i pomysły, które po kilkudziesięciu latach wciąż są oryginalne, nie trącą myszką i jeśli wywołują uśmiech, to bynajmniej nie politowania. Słowem – stare, ale jare! Na uwagę zwraca też jakość polskiego wydania – okładka co prawda nie jest wizualnie atrakcyjna, za to strony są z grubego papieru dobrej jakości.
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Wiedziałam, że znam to nazwisko! Po konsultacjach z moją biblioteczką dotarło do mnie, że to również autor "Egipcjanina Sinuhe" :).
OdpowiedzUsuńZgadza się. Bardzo mnie zaskoczył fakt, że pisał również kryminały. I to naprawdę znakomite!
OdpowiedzUsuń