Günter
Wallraff, Na samym dnie, tłum. Ryszard Turczyn, wyd. AGORA SA
Celowo kupił soczewki
kontaktowe zmieniające kolor oczu na ciemny, a do włosów doczepił
treskę, by stać się Alim, jednym z wielu gastarbeiterów. Do celów
fikcji wymyślił turecko-greckich rodziców, żeby nie budzić
podejrzeń kolegów z pracy. Używał łamanego niemieckiego, by
zmylić szefów. Dzięki Alemu znalazł się na tytułowym samym
dnie, gdzie nikt nie liczy się z ludzkim życiem, przepisy BHP w
najlepszym razie są przeznaczone dla rodowitych Niemców, a jeśli
chce się korzystać z rękawic ochronnych, trzeba je sobie znaleźć
w koszu na śmieci. Co prawda podarte, wyrzucone tam przez etatowych
robotników, ale dające jako taką osłonę.
Reportaże Wallraffa
wywołały swego czasu wielką burzę w Niemczech Zachodnich. Chociaż
ukazały się w latach 80. ubiegłego wieku, w dalszym ciągu szokują
skalą poniżenia i pogardy wobec ludzi, którzy będąc w
rozpaczliwym położeniu, zmuszeni są znosić każde upokorzenie i
każde oszustwo ze strony pracodawców. Ludzi pracujących
nielegalnie, a więc zdanych na czyjąś łaskę i dobrą wolę.
Według relacji Alego/Wallraffa nie było co na nie liczyć. Zamiast
obiecanej pensji do robotników trafiały nędzne grosze, które
trzeba było sobie wychodzić i wyprosić. A w zamian pracujących na
czarno czekały najgorsze możliwe warunki i praca po kilkanaście
godzin na dobę. Nie wszyscy z nich byli jednak cudzoziemcami.
Kryzys dotknął także
wielu Niemców i pozbawił możliwości zatrudnienia. Chociaż
dzielili oni rozpaczliwe położenie z kolegami z Turcji, Grecji,
Jugosławii czy Polski i niektórzy z nich byli przyzwoitymi ludźmi,
szybko zarysował się podział na lepszych i gorszych. Padały
rasistowskie uwagi, na porządku dziennym było odwoływanie się do
rządów Hitlera. Lepiej odnosili się do nich brygadziści. Im też
nikt nie proponował najbardziej ryzykownej pracy w elektrowniach
atomowych w przypadku poważniejszych awarii. To było zresztą
jedyne miejsce, do którego Ali/Wallraff nie miał odwagi się udać.
Za to podjął sfingowaną (i udaną!) próbę pośredniczenia między
kierownictwem elektrowni a gastarbeiterami. Poza tym Ali/Wallraff
testował na sobie leki w fazie badań klinicznych, pracował w w
jednym z punktów dużej sieci dań typu fast food i, poza jednym
wyjątkiem, bezskutecznie próbował przejść na katolicyzm!
W Polsce po raz pierwszy
„Na samym dnie” ukazało się już w 1988 roku. Niemieckiego
dziennikarza chętnie drukowano w naszej części Europy ze względu
na jego lewicowe przekonania. Z tego też powodu jego demaskatorskie
rewelacje na temat kapitalizmu były traktowane przez ogół
czytelników jako kłamliwa propaganda. Teraz, gdy lepiej znamy
rzeczywistość wolnorynkową i na własnej skórze doświadczamy
także jej mroczniejszych stron, dziennikarskie śledztwo Wallraffa
nabiera zupełnie innego, złowrogiego wyrazu. Pewne sytuacje będą
się powtarzać, dopóki będą istnieć ludzie gotowi obchodzić
prawo, unikać płacenia podatków i oszczędzać kosztem czyjegoś
bezpieczeństwa i zdrowia. Dodatkowo Wallraff obnażył przykrą
prawdę, że nasze standardy moralne ulegają obniżeniu wraz z
kolorem skóry i wyglądem, a ludzka chciwość ma się dobrze nawet
bez względu na nie.
„Na samym dnie” to
pozycja wstrząsająca mimo upływu lat i wciąż aktualna. Budząca
wiele emocji, od niedowierzania po gniew. Obowiązkowa dla tych,
którzy chcą się dowiedzieć więcej na temat dziennikarstwa
uczestniczącego i niezwykłej biografii jego wybitnego
przedstawiciela jakim niewątpliwie okazał się Günter
Wallraff.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń