środa, 20 maja 2015

Anna Herbich, Dziewczyny z Syberii. Prawdziwe historie




Anna Herbich, Dziewczyny z Syberii. Prawdziwe historie, wyd. Znak Horyzont

Każda z historii opisanych przez Annę Herbich to gotowy scenariusz na film. Może co najwyżej zawierałby on więcej szczegółów, bez których jednak wersja książkowa doskonale się obywa. Bo to, co opowiadają bohaterki „Dziewczyn z Syberii”, widzimy oczami wyobraźni – zabójczą śnieżycę zwana purgą, kominy baraków ledwo wystające nad śnieg, bajeczną bujność przyrody i ludzką nędzę. Mnie jeszcze podczas lektury brzęczały uparcie w głowie pytania: - Co ja bym zrobiła na ich miejscu? Jak bym się zachowała? Czy przetrwałabym? Determinacja i silna wola to jedno, ale zwykły łut szczęścia, a czasem czyjaś niespodziana ludzka życzliwość są równie znaczące i mogą decydować o przeżyciu. Tak jak jabłuszko – niespotykany na Syberii rarytas – zostawione na szpitalnym stoliku. Lekarz, który pozwolił dłużej zostać dużej na oddziale. Oficer śledczy z łagru, który byłą łagiernicę bez papierów podawał podczas kontroli w pociągu za swoją żonę. To tylko kilka przykładów.

Tytułowe „Dziewczyny z Syberii” łączą ciężkie przeżycia z lat młodości. Wywózka na wschód, nakaz pracy, ciągły głód, lata beznadziei, trudne decyzje, które znacząco wpływały na ich dalsze losy. Głównym powodem kary była polska narodowość, stąd w gronie wspominających pań jest i taka, którą wysłano pociągiem towarowym na wschód w wieku... 10 lat! I to jako jedyną z rodziny. Dodatkowym - działalność konspiracyjna, zwłaszcza gdy dotyczyło to kresowiaków, który z dnia na dzień budzili się nie w Polsce, ale w Związku Radzieckim. Dla nich najbardziej gorzką chwilą było huczne świętowanie zakończenia wojny, w którym nie mogli uczestniczyć ani się z niego cieszyć.

Opowieści „Dziewczyn z Syberii” czyta się bardzo dobrze. Autorka nie potraktowała ich tylko jako materiał historyczny, który trzeba podać dosłownie, tak jak został opowiedziany ze wszystkimi nieuniknionymi mankamentami języka mówionego. Wspomnieniom swoich bohaterek nadała atrakcyjną formę, zaczynając niemal każdy rozdział od wydarzeń, które najbardziej przykuwają uwagę czytelnika. Dopiero potem wraca do porządku chronologicznego, opisując ich słowami dzieciństwo, młodość, dodając więcej szczegółów z lat spędzonych w łagrach oraz pokazując, jak wyglądało życie po nich (a bywało ono pasjonujące!). Ta bezpośrednia narracja daje niesamowite wrażenie osobistego kontaktu z opowiadającymi, podkreśla ich wyjątkowość i indywidualność. Czuć, że nie są one obojętne dla Anny Herbich, która zadedykowała swoją książkę „Cioci, która przeszła przez osiem sowieckich więzień, aby umrzeć na tyfus w Teheranie”. To zdanie przypomina, że nie wszyscy mieli szczęście powrócić do domu. Że czasem żelazna wola przegrywała z wyniszczonym organizmem...

Dziewczyny z Syberii” odbieram jako wyraz podziwu dla tych, którym się udało, ale też jako szczere upamiętnienie wszystkich, którzy zostali pochowani na wygnaniu. Niesamowite jest to, że panie opisujące swoje przeżycia, tak świetnie się trzymają. Mają po osiemdziesiąt lat, a niektóre nawet dobiegają setki. Ich historie, mimo pewnych punktów stycznych, są niepowtarzalne. Cieszę się, że zostały oddane w sposób jasny i bezpretensjonalny, bo pozbawione patosu mają duże szanse, by zaistnieć w świadomości młodego pokolenia.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz