Anna Herbich, Dziewczyny z
Syberii. Prawdziwe historie, wyd. Znak Horyzont
Każda z historii
opisanych przez Annę Herbich to gotowy scenariusz na film. Może co
najwyżej zawierałby on więcej szczegółów, bez których jednak
wersja książkowa doskonale się obywa. Bo to, co opowiadają
bohaterki „Dziewczyn z Syberii”, widzimy oczami wyobraźni –
zabójczą śnieżycę zwana purgą, kominy baraków ledwo wystające
nad śnieg, bajeczną bujność przyrody i ludzką nędzę. Mnie
jeszcze podczas lektury brzęczały uparcie w głowie pytania: - Co
ja bym zrobiła na ich miejscu? Jak bym się zachowała? Czy
przetrwałabym? Determinacja i silna wola to jedno, ale zwykły łut
szczęścia, a czasem czyjaś niespodziana ludzka życzliwość są
równie znaczące i mogą decydować o przeżyciu. Tak jak jabłuszko
– niespotykany na Syberii rarytas – zostawione na szpitalnym
stoliku. Lekarz, który pozwolił dłużej zostać dużej na
oddziale. Oficer śledczy z łagru, który byłą łagiernicę bez
papierów podawał podczas kontroli w pociągu za swoją żonę. To
tylko kilka przykładów.
Tytułowe „Dziewczyny z
Syberii” łączą ciężkie przeżycia z lat młodości. Wywózka
na wschód, nakaz pracy, ciągły głód, lata beznadziei, trudne
decyzje, które znacząco wpływały na ich dalsze losy. Głównym
powodem kary była polska narodowość, stąd w gronie wspominających
pań jest i taka, którą wysłano pociągiem towarowym na wschód w
wieku... 10 lat! I to jako jedyną z rodziny. Dodatkowym -
działalność konspiracyjna, zwłaszcza gdy dotyczyło to
kresowiaków, który z dnia na dzień budzili się nie w Polsce, ale
w Związku Radzieckim. Dla nich najbardziej gorzką chwilą było
huczne świętowanie zakończenia wojny, w którym nie mogli
uczestniczyć ani się z niego cieszyć.
Opowieści „Dziewczyn z
Syberii” czyta się bardzo dobrze. Autorka nie potraktowała ich
tylko jako materiał historyczny, który trzeba podać dosłownie,
tak jak został opowiedziany ze wszystkimi nieuniknionymi
mankamentami języka mówionego. Wspomnieniom swoich bohaterek nadała
atrakcyjną formę, zaczynając niemal każdy rozdział od wydarzeń,
które najbardziej przykuwają uwagę czytelnika. Dopiero potem wraca
do porządku chronologicznego, opisując ich słowami dzieciństwo,
młodość, dodając więcej szczegółów z lat spędzonych w
łagrach oraz pokazując, jak wyglądało życie po nich (a bywało
ono pasjonujące!). Ta bezpośrednia narracja daje niesamowite
wrażenie osobistego kontaktu z opowiadającymi, podkreśla ich
wyjątkowość i indywidualność. Czuć, że nie są one obojętne
dla Anny Herbich, która zadedykowała swoją książkę „Cioci,
która przeszła przez osiem sowieckich więzień, aby umrzeć na
tyfus w Teheranie”. To zdanie przypomina, że nie wszyscy mieli
szczęście powrócić do domu. Że czasem żelazna wola przegrywała
z wyniszczonym organizmem...
„Dziewczyny z Syberii”
odbieram jako wyraz podziwu dla tych, którym się udało, ale też
jako szczere upamiętnienie wszystkich, którzy zostali pochowani na
wygnaniu. Niesamowite jest to, że panie opisujące swoje przeżycia,
tak świetnie się trzymają. Mają po osiemdziesiąt lat, a niektóre
nawet dobiegają setki. Ich historie, mimo pewnych punktów
stycznych, są niepowtarzalne. Cieszę się, że zostały oddane w
sposób jasny i bezpretensjonalny, bo pozbawione patosu mają duże
szanse, by zaistnieć w świadomości młodego pokolenia.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz