Igor T. Miecik, Sezon na
słoneczniki, wyd. AGORA SA
Czytanie reportaży bywa i
pasjonujące, i pouczające. To kawał historii danego miejsca na ziemi zazwyczaj pokazany od strony indywidualnych losów zwykłych
ludzi. W „Sezonie na słoneczniki” dostrzegłam coś jeszcze, co
autorowi udało się wyciągnąć niejako przy okazji z całego
wachlarza rozmów i sytuacji. Śmieszność megalomanii na punkcie
narodowym, która zawsze wydawała mi się czysto polską specyfiką,
a która nie jest obca także Ukraińcom (i innym doświadczonym
przez historię narodom). Być może to nieunikniony dodatek do
patriotyzmu, który jest niepewny swego i czuje się zagrożony. Stąd
w reportażach Miecika pojawia się Matka Boska Kozaczka Dońska (we
„Wróżbach kumaka” Guenthera Grassa Matka Boska Ostrobramska jest
rodowitą Litwinką!), a nawet pseudonaukowe i naciągane rozważania
o wyższości języka ukraińskiego nad rosyjskim (cudaczne, ale
nieszkodliwe) i wreszcie najbardziej kontrowersyjne z mojego punktu
widzenia – budowanie tożsamości narodowej na podstawie udziału
ukraińskich ochotników w dywizji SS „Galicja”.
Oczywiście nie są to
opinie typowe dla wszystkich Ukraińców. To akurat tylko wycinek
przekroju postaw i sposobów myślenia, na jakie Igor Miecik natknął
się w swojej podróży poprzez Ukrainę. Z proeuropejskiego Zachodu
na separatystyczny Wschód, dowodząc, że takie etykietki nie zawsze
muszą być zgodne z prawdą i nie dla każdego są wiążące.
Miecik podpatrywał, podglądał, dając możliwość czytelnikom
wyciągania samodzielnych wniosków. Od Kijowa po linię frontu, od
fabryki cukierków po donbaskie kopalnie. Wszędzie, gdzie się dało.
Wnioskując na podstawie
przeczytanego najpierw w „Dużym Formacie” ostatniego z reportaży
– opowiadającego o codziennej nędzy matek z dziećmi i staruszek,
które uciekły ze swoich domów z powodu działań wojennych, bez
względu na sympatie polityczne – domyślam się, że „Sezon na
słoneczniki” jako całość powstał z odrębnych tekstów. Stąd
może wynika jeszcze jedna właściwość „Sezonu ...”. Miecik nie
cofa się głęboko w przeszłość (a jeśli już to tylko w
wybranych wycinkach, nie systemowo, np. opisując bandycki Krym), nie
szasta datami, nie dokonuje ogólnych analiz. Zakłada, że jego
czytelnicy będą zaznajomieni z najważniejszymi wydarzeniami na
Ukrainie, które miały miejsce w przeciągu ostatnich lat. Będą
wiedzieć, kim byli banderowcy i dlaczego nazywa się ich faszystami,
czym był Majdan, kto do kogo tam strzelał i dlaczego, kim był i
obecnie jest Petro Poroszenko, skąd wzięli się Rosjanie we
wschodnich obwodach kraju. To świadczy o tym, że reportaże te
powstawały na bieżąco.
Spoiwem książki stały
się sprawy osobiste dziennikarza, który przy okazji stara się
dotrzeć do mieszkającej na Ukrainie części swojej rodziny. Stąd jego
wspomnienia i opowieści rodzinne, które czasami złowrogo wpisują
się w najnowszą historię tego państwa. Kontakt z dalekim kuzynem
staje się sposobnością do wytłumaczenia mentalnego pęknięcia,
które dzieli obywateli Ukrainy. Dotarcie do miasta, gdzie niegdyś
autor spędzał wakacje jako dziecko, jest pretekstem, by porównać
zmiany w krajobrazie i atmosferze miejsca.
Rozpiętość tematów, w
obrębie których porusza się Igor Miecik, różnorodność
rozmówców, z którymi ma do czynienia sprawiają, że „Sezon na
słoneczniki” jest pozycją wartościową poznawczo. Udaną próbą
uchwycenia na gorąco obecnej Ukrainy i jej problemów. Jeśli
pozostawia niedosyt, to nie z winy autora, tylko dlatego, że
historia toczy się dalej, a bez następnych reportaży i
dziennikarzy takich jak Miecik nie wiemy, co tak naprawdę się
dzieje w mniej spokojnych miejscach świata i jak odbierają to
wszystko zwykli ludzie. Zdecydowanie warto przeczytać!
Bardzo chętnie przeczytam, lubię reportaże. Ukrainę zwiedzałam w 2010 r. wiele się od tego czasu tam niestety pozmieniało, chętnie poznam punkt widzenia autora.
OdpowiedzUsuńTo nawet nie tyle punkt widzenia autora, co samych obywateli Ukrainy. Niemniej zachęcam :)
Usuń