Adam Węgłowski, Bardzo
polska historia wszystkiego, wyd. Znak Horyzont
Wystarczy rzucić okiem na
spis treści, by się przekonać, że w „Bardzo polskiej historii
wszystkiego” jest o czym czytać. „Matka voodoo była Polką” -
to pierwszy rozdział, „Kolumb był Polakiem” - drugi, „Kuba
Rozpruwacz był Polakiem” - trzeci z kolei. I tak dalej, i tak
dalej. Do tego jeszcze James Bond i Indiana Jones, Frankenstein i
Golem, a nawet... Stalin! Sami Polacy. Oczywiście, jak się okaże
nie w dosłownym sensie, zwłaszcza w przypadku postaci fikcyjnych (i
uff, dotyczy to również najprawdopodobniej Stalina).
Węgłowski rzuca bowiem
takie hasła celowo, by przykuć naszą uwagę, a sam przedstawia
wyniki swoich badań i poszukiwań w otwarty, pozbawiony kategoryczności sposób. Czyni tak, by
pobudzić wyobraźnię czytelnika, zasugerować, że w mrokach
dziejów mogą się kryć różne smakowite z polskiego punktu
widzenia kąski. Autorowi nie chodzi o to, by na siłę dopasować
daną teorię do faktów, choćby kosztem ich przeinaczenia lub
przemilczenia. Przedstawia zawsze po kilka opcji, sięga do niejednej
biografii. Wyciąga na wierzch konkretne argumenty, po czym
przedstawia fakty, które pomagają je odrzucić lub obronić. Nie
zawsze jest to możliwe z braku większej liczby źródeł
informacji, o czym Węgłowski pisze wprost.
Widać, że Adam Węgłowski
lubi swobodne buszowanie po pamiętnikach, kronikach, artykułach
prasowych, naukowych książkach. To szukanie, takie "gonienie króliczka" ma dla niego taki sam sens, jak formułowanie jakiejś niezachwianej historycznej prawdy (ciekawe, czy naprawdę istnieją takie?). Pod koniec swojej książki wręcz
zachęca do podejmowania się odkryć na własną rękę, do
odkurzenia dawnych legend, wsłuchiwania się w emigracyjne
opowieści. Jak słusznie zauważa, jeśli to nie my będziemy
dogrzebywać się do opowieści o swoich bohaterach i nadawać im
rozgłos, nikt za nas tego nie zrobi. Przykład Pragi pokazuje
dobitnie, że historiami o Golemie można znakomicie wypromować
miasto. Nawet jeśli ich pierwowzory – z czego mało kto zdaje
sobie sprawę, włącznie z Czechami – miały miejsce w Poznaniu i
Chełmie.
Rozumiem zamysł autora i
go pochwalam, ponieważ dąży on do tego, aby historia jako
dziedzina nauki stała się w potocznym rozumieniu synonimem przygody
i wielu możliwości. Żeby nie kojarzyła się ze standardowym,
wiejącym nudą i przymusem zestawem faktów i dat, który wynosimy
ze szkoły. To jest plus tej książki. A minus? Na pewno jest nim
to, że o niektórych postaciach Węgłowski mógłby napisać z
większym rozmachem i mniej pobieżnie, np. o najlepszej
kobiecie-szpiegu drugiej wojny światowej, Krystynie Skarbek. Ale
może wtedy zabrakłoby miejsca na innych agentów: Czerniawskiego,
który przekonał Niemców, że alianci planują desant pod Calais,
nie w Normandii, co przesądziło o losie hitlerowskich Niemiec, czy
Andrzeja Kowerskiego, który z drewnianą protezą zamiast nogi
skakał ze spadochronu i brał udział w ryzykownych misjach.
I żeby było jasne:
„Bardzo polska historia wszystkiego” to nie zbiór krzepiących
anegdotek. Pojawiają się w niej także czarne charaktery czy
niezbyt chlubne dla Polaków, ale dobrze udokumentowane zdarzenia.
Czyta się dobrze, a o to chodzi w pozycji popularyzatorskiej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz