John Borrell, Nad Jeziorem
Białym. Piekło i raj na ziemi. Polska oczami cudzoziemca, tłum.
Dobromiła Jankowska, wyd. W.A.B.
Piękne kaszubskie
jezioro, łąka i pobliski las. Spokój i sielanka. Dla Johna
Borrella - ożenionego z Polką korespondenta prestiżowych agencji
prasowych - wymarzone miejsce, by osiąść na stałe i zacząć nowe
życie. Bez ciągłych wyjazdów, bez konfliktów zbrojnych i
ludzkich nieszczęść, o których mógł tylko pisać, ale zaradzić
im już nie potrafił. Jednak, tak jak w bajkach, gdzie najpierw
trzeba się zmierzyć ze smokiem, by zdobyć skarb i serce królewny,
tak samo Borrell musiał powalczyć o szczęśliwą przyszłość
swojej rodziny w Polsce.
Spojrzenie kogoś z
zewnątrz może uświadomić, że to, co uważamy za normalne i
oczywiste, tak naprawdę jest czymś chorym, wymagającym zmiany. I
nie chodzi tu o stawianie własnych norm wyżej od miejscowych dla
zasady, że moje jest lepsze, bo jest moje i kropka. Albo szukania na
siłę ciekawostek, które pokażą gospodarzy jako dziwaków lub w
najlepszym razie jako osoby komiczne. Tego Borrell nie robi.
Dziennikarza, który po 89. roku wybrał Polskę na swój dom,
najbardziej dotknęła bezkarność lokalnych przedstawicieli władzy,
oczekiwanie na łapówki i wykorzystywanie urzędów do własnych
celów. Brzmi znajomo? Czy nie jest to tym, co nam najbardziej
uwiera, na co narzekamy? Borrell poszedł dalej, bo nie bał się
przeciwstawić miejscowym układom i postanowił z nimi walczyć
zanim jeszcze zaczęto głośno mówić o korupcji. Nie miał
wkodowane, że nic się nie da zrobić. Że lepiej zapłacić i mieć
święty spokój. Jego książka to w dużej mierze opis tych zmagań.
Ale nie tylko.
Są fragmenty, gdy „Nad
Jeziorem Białym” wydaje się być bardziej skierowane do
zagranicznego czytelnika, któremu Borrell tłumaczy zawiłości
polskiej historii (trzeba przyznać, że podkreśla głównie
pozytywy). Wyjaśnia również, jak komunistyczne rządy wpłynęły
na polską mentalność i postrzeganie świata (a to już takie miłe
nie jest). I jak wyglądała codzienna praktyka Polaków radzenia
sobie z typowym dla PRL-u stanem niedoboru towarów i jedzenia. Ta
część była ciekawa nawet dla mnie, wychowanej u schyłku
poprzedniego ustroju. Bo powiedzmy sobie szczerze, że to nie na
dzieciach spoczywa obowiązek i ciężar organizowania zaopatrzenia,
tylko na dorosłych. Wyobrażam sobie, jak bardzo te opisy muszą się
wydawać nieprawdopodobne obecnemu młodemu pokoleniu,
przyzwyczajonemu do tego, że wszystko jest pod ręką. Borrell
dodatkowo konfrontuje te fragmenty z własnymi wspomnieniami z
rodzinnej Nowej Zelandii.
Pisząc o polskiej zawiści
i nieufności wobec innych, podaje także przykłady z kraju
dzieciństwa oraz pobliskiej Australii, które nie stawiają nas w aż
tak złym świetle. To jedne z wielu oznak tego, że autor stara się
zachować obiektywizm i rzeczowość, co z pewnością nie było
łatwe, gdy taka bezrozumna zawiść i zazdrość były skierowane
przeciwko niemu. Ta rzeczowość ma tylko jedną wadę – narracja
Borrella wydaje się trochę zbyt chłodna emocjonalnie. I za bardzo drobiazgowa, gdy opisuje z detalami prowadzone przez siebie interesy (może akurat dla kogoś innego będą to użyteczne wskazówki). Szczególnie,
gdy porówna się ją z książkami Andrew Tarnowskiego *, Polaka
urodzonego i wychowanego za granicą, który dopiero jako dorosły
człowiek miał możliwość poznania Polski i jej mieszkańców od
każdej strony, dobrej i złej.
Niemniej polecam książki
obu panów jako fascynujący i dający do myślenia wgląd w polski
stosunek do życia. Za pokazanie jak nasz sposób postrzegania
rzeczywistości zmieniał się wraz z otwarciem granic i nowymi
możliwościami. Oraz za sympatię i życzliwość autorów,
zazwyczaj odwzajemnianą, choć nie było to regułą.
* „Ostatni mazur” oraz
„Rdzawe szable, blade kości. Jak zostałem mazurskim chłopem”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz