niedziela, 19 kwietnia 2015

John Borrell, Nad Jeziorem Białym. Piekło i raj na ziemi. Polska oczami cudzoziemca



John Borrell, Nad Jeziorem Białym. Piekło i raj na ziemi. Polska oczami cudzoziemca, tłum. Dobromiła Jankowska, wyd. W.A.B.

Piękne kaszubskie jezioro, łąka i pobliski las. Spokój i sielanka. Dla Johna Borrella - ożenionego z Polką korespondenta prestiżowych agencji prasowych - wymarzone miejsce, by osiąść na stałe i zacząć nowe życie. Bez ciągłych wyjazdów, bez konfliktów zbrojnych i ludzkich nieszczęść, o których mógł tylko pisać, ale zaradzić im już nie potrafił. Jednak, tak jak w bajkach, gdzie najpierw trzeba się zmierzyć ze smokiem, by zdobyć skarb i serce królewny, tak samo Borrell musiał powalczyć o szczęśliwą przyszłość swojej rodziny w Polsce.

Spojrzenie kogoś z zewnątrz może uświadomić, że to, co uważamy za normalne i oczywiste, tak naprawdę jest czymś chorym, wymagającym zmiany. I nie chodzi tu o stawianie własnych norm wyżej od miejscowych dla zasady, że moje jest lepsze, bo jest moje i kropka. Albo szukania na siłę ciekawostek, które pokażą gospodarzy jako dziwaków lub w najlepszym razie jako osoby komiczne. Tego Borrell nie robi. Dziennikarza, który po 89. roku wybrał Polskę na swój dom, najbardziej dotknęła bezkarność lokalnych przedstawicieli władzy, oczekiwanie na łapówki i wykorzystywanie urzędów do własnych celów. Brzmi znajomo? Czy nie jest to tym, co nam najbardziej uwiera, na co narzekamy? Borrell poszedł dalej, bo nie bał się przeciwstawić miejscowym układom i postanowił z nimi walczyć zanim jeszcze zaczęto głośno mówić o korupcji. Nie miał wkodowane, że nic się nie da zrobić. Że lepiej zapłacić i mieć święty spokój. Jego książka to w dużej mierze opis tych zmagań. Ale nie tylko.

Są fragmenty, gdy „Nad Jeziorem Białym” wydaje się być bardziej skierowane do zagranicznego czytelnika, któremu Borrell tłumaczy zawiłości polskiej historii (trzeba przyznać, że podkreśla głównie pozytywy). Wyjaśnia również, jak komunistyczne rządy wpłynęły na polską mentalność i postrzeganie świata (a to już takie miłe nie jest). I jak wyglądała codzienna praktyka Polaków radzenia sobie z typowym dla PRL-u stanem niedoboru towarów i jedzenia. Ta część była ciekawa nawet dla mnie, wychowanej u schyłku poprzedniego ustroju. Bo powiedzmy sobie szczerze, że to nie na dzieciach spoczywa obowiązek i ciężar organizowania zaopatrzenia, tylko na dorosłych. Wyobrażam sobie, jak bardzo te opisy muszą się wydawać nieprawdopodobne obecnemu młodemu pokoleniu, przyzwyczajonemu do tego, że wszystko jest pod ręką. Borrell dodatkowo konfrontuje te fragmenty z własnymi wspomnieniami z rodzinnej Nowej Zelandii.

Pisząc o polskiej zawiści i nieufności wobec innych, podaje także przykłady z kraju dzieciństwa oraz pobliskiej Australii, które nie stawiają nas w aż tak złym świetle. To jedne z wielu oznak tego, że autor stara się zachować obiektywizm i rzeczowość, co z pewnością nie było łatwe, gdy taka bezrozumna zawiść i zazdrość były skierowane przeciwko niemu. Ta rzeczowość ma tylko jedną wadę – narracja Borrella wydaje się trochę zbyt chłodna emocjonalnie. I za bardzo drobiazgowa, gdy opisuje z detalami prowadzone przez siebie interesy (może akurat dla kogoś innego będą to użyteczne wskazówki). Szczególnie, gdy porówna się ją z książkami Andrew Tarnowskiego *, Polaka urodzonego i wychowanego za granicą, który dopiero jako dorosły człowiek miał możliwość poznania Polski i jej mieszkańców od każdej strony, dobrej i złej.

Niemniej polecam książki obu panów jako fascynujący i dający do myślenia wgląd w polski stosunek do życia. Za pokazanie jak nasz sposób postrzegania rzeczywistości zmieniał się wraz z otwarciem granic i nowymi możliwościami. Oraz za sympatię i życzliwość autorów, zazwyczaj odwzajemnianą, choć nie było to regułą.



* „Ostatni mazur” oraz „Rdzawe szable, blade kości. Jak zostałem mazurskim chłopem”

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz