wtorek, 28 kwietnia 2015

Igor T. Miecik, Sezon na słoneczniki




Igor T. Miecik, Sezon na słoneczniki, wyd. AGORA SA

Czytanie reportaży bywa i pasjonujące, i pouczające. To kawał historii danego miejsca na ziemi zazwyczaj pokazany od strony indywidualnych losów zwykłych ludzi. W „Sezonie na słoneczniki” dostrzegłam coś jeszcze, co autorowi udało się wyciągnąć niejako przy okazji z całego wachlarza rozmów i sytuacji. Śmieszność megalomanii na punkcie narodowym, która zawsze wydawała mi się czysto polską specyfiką, a która nie jest obca także Ukraińcom (i innym doświadczonym przez historię narodom). Być może to nieunikniony dodatek do patriotyzmu, który jest niepewny swego i czuje się zagrożony. Stąd w reportażach Miecika pojawia się Matka Boska Kozaczka Dońska (we „Wróżbach kumaka” Guenthera Grassa Matka Boska Ostrobramska jest rodowitą Litwinką!), a nawet pseudonaukowe i naciągane rozważania o wyższości języka ukraińskiego nad rosyjskim (cudaczne, ale nieszkodliwe) i wreszcie najbardziej kontrowersyjne z mojego punktu widzenia – budowanie tożsamości narodowej na podstawie udziału ukraińskich ochotników w dywizji SS „Galicja”.

Oczywiście nie są to opinie typowe dla wszystkich Ukraińców. To akurat tylko wycinek przekroju postaw i sposobów myślenia, na jakie Igor Miecik natknął się w swojej podróży poprzez Ukrainę. Z proeuropejskiego Zachodu na separatystyczny Wschód, dowodząc, że takie etykietki nie zawsze muszą być zgodne z prawdą i nie dla każdego są wiążące. Miecik podpatrywał, podglądał, dając możliwość czytelnikom wyciągania samodzielnych wniosków. Od Kijowa po linię frontu, od fabryki cukierków po donbaskie kopalnie. Wszędzie, gdzie się dało.

Wnioskując na podstawie przeczytanego najpierw w „Dużym Formacie” ostatniego z reportaży – opowiadającego o codziennej nędzy matek z dziećmi i staruszek, które uciekły ze swoich domów z powodu działań wojennych, bez względu na sympatie polityczne – domyślam się, że „Sezon na słoneczniki” jako całość powstał z odrębnych tekstów. Stąd może wynika jeszcze jedna właściwość „Sezonu ...”. Miecik nie cofa się głęboko w przeszłość (a jeśli już to tylko w wybranych wycinkach, nie systemowo, np. opisując bandycki Krym), nie szasta datami, nie dokonuje ogólnych analiz. Zakłada, że jego czytelnicy będą zaznajomieni z najważniejszymi wydarzeniami na Ukrainie, które miały miejsce w przeciągu ostatnich lat. Będą wiedzieć, kim byli banderowcy i dlaczego nazywa się ich faszystami, czym był Majdan, kto do kogo tam strzelał i dlaczego, kim był i obecnie jest Petro Poroszenko, skąd wzięli się Rosjanie we wschodnich obwodach kraju. To świadczy o tym, że reportaże te powstawały na bieżąco.

Spoiwem książki stały się sprawy osobiste dziennikarza, który przy okazji stara się dotrzeć do mieszkającej na Ukrainie części swojej rodziny. Stąd jego wspomnienia i opowieści rodzinne, które czasami złowrogo wpisują się w najnowszą historię tego państwa. Kontakt z dalekim kuzynem staje się sposobnością do wytłumaczenia mentalnego pęknięcia, które dzieli obywateli Ukrainy. Dotarcie do miasta, gdzie niegdyś autor spędzał wakacje jako dziecko, jest pretekstem, by porównać zmiany w krajobrazie i atmosferze miejsca.

Rozpiętość tematów, w obrębie których porusza się Igor Miecik, różnorodność rozmówców, z którymi ma do czynienia sprawiają, że „Sezon na słoneczniki” jest pozycją wartościową poznawczo. Udaną próbą uchwycenia na gorąco obecnej Ukrainy i jej problemów. Jeśli pozostawia niedosyt, to nie z winy autora, tylko dlatego, że historia toczy się dalej, a bez następnych reportaży i dziennikarzy takich jak Miecik nie wiemy, co tak naprawdę się dzieje w mniej spokojnych miejscach świata i jak odbierają to wszystko zwykli ludzie. Zdecydowanie warto przeczytać!

2 komentarze :

  1. Bardzo chętnie przeczytam, lubię reportaże. Ukrainę zwiedzałam w 2010 r. wiele się od tego czasu tam niestety pozmieniało, chętnie poznam punkt widzenia autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nawet nie tyle punkt widzenia autora, co samych obywateli Ukrainy. Niemniej zachęcam :)

      Usuń