poniedziałek, 26 stycznia 2015

George R.R. Martin, Rycerz Siedmiu Królestw



George R.R. Martin, Rycerz Siedmiu Królestw, tłum. Michał Jakuszewski, wyd. Zysk i S-ka

Niestety wyrastam powoli z literatury fantastycznej i coraz trudniej mnie w tej dziedzinie zadowolić jako czytelnika. Wśród nowości wyjątkiem, który od razu mnie podbił, jest wciąż nieukończona „Pieśń ognia i lodu”, popularnie nazywana od pierwszego tomu cyklu „Grą o tron”. Fabuła „Rycerza Siedmiu Królestw” nawiązuje do serii, ale chronologicznie wyprzedza jej akcję o około sto lat. To m.in. dlatego sięgnęłam po tę książkę bardziej z ciekawości, niż z przekonania. Widziałam w niej głównie komercyjny wabik dla fanów „Gry o tron”, spragnionych jakichkolwiek opowieści dotyczących Westeros, aniżeli pozycję napisaną z polotem i mającą w sobie to „coś”. W dodatku okazało się, że zawiera ona trzy opowiadania, a nie jedną historię.

Na szczęście „Rycerz Siedmiu Królestw” okazał się całkiem miłą, wciągającą z każdą stroną niespodzianką. Spójną tematycznie i klimatycznie z „Grą o tron”. Nowa książka Martina dzieli z „Pieśnią ognia i lodu” wizję świata, w której ważne miejsce mają dawne opowieści, alianse i przymierza pomiędzy rycerskimi rodami, minione bitwy, pamięć o chwale, dziedziczone przypadłości i talenty, system wierzeń i porządek społeczny. „Rycerz ...” jest może tylko mniej cyniczny, oferuje więcej szans na pomyślne zakończenie, ale to dlatego, że akcja jego opowiadań rozgrywa się w czasach pokoju, kilkanaście lat po bitwie na Polu Czerwonej Trawy, która rozstrzygnęła losy królestwa Westeros i utrwaliła panowanie Targaryenów. Nie znaczy to, że nie brak w jego treści zadawnionych uraz, gróźb użycia przemocy czy skomplikowanych intryg. Lecz okoliczności są jednak inne, reguły bardziej przejrzyste. Wojenny chaos prędzej dopuszcza sytuacje, w których wszystkie chwyty są dozwolone, a tu go brak. Na szczęście.

Dzięki temu od początku do końca książki możemy się cieszyć osobą Dunka, głównego bohatera wszystkich opowiadań, giermka jednego z wędrujących ubogich rycerzy, którzy błąkają się po gościńcach, jeżdżąc od turnieju do turnieju, od jednego pana do drugiego, który może im zaproponować służbę i ciepły kąt do spania. Dunka poznajemy w drugim przełomowym momencie jego życia, tuż po śmierci ser Arlana, który go przygarnął i przyuczył do rycerskiego rzemiosła. Pierwszym było ich spotkanie przed laty w Zapchlonym Tyłku, najpodlejszej dzielnicy stolicy Westeros, Królewskiej Przystani. To stąd pochodzi Dunk i to tu najpierw uczył się dbać o własną skórę.

Dunk oczywiście pragnie osiągnąć sukcesy jako rycerz, chociaż nie tyle dla sławy, co po prostu dla jedzenia i pieniędzy (co jest zrozumiałe w przypadku kogoś, kto nie ma stałego źródła utrzymania i miejsca zamieszkania). I dla zwrócenia na siebie uwagi jednego z możnych panów, którego rycerzem mógłby się stać. Cokolwiek spotyka Dunka, przed jakimikolwiek trudnymi wyborami musi on stawać, zawsze zwraca uwagę swoją prostolinijnością i uczciwością, które on sam wyrzuca sobie jako tępotę. A że jest przy tym bardzo sympatyczny i szlachetniejszy niż pozwala na to jego pozycja i status, szybko zaczynamy trzymać za niego kciuki. Do tego dochodzi jeszcze giermek Dunka o bardzo interesującym pochodzeniu, którego nie chce, a potem nie może wyjawić (domyśliłam się o kogo chodzi, ale nie zepsuło mi to zabawy). Zdradzę, że osoba Jaja dodaje przygodom Dunka nieocenionego smaczku.

Rycerz Siedmiu Królestw” okazał się świetną książką przygodowo-fantastyczną, która po rozwinięciu mogłaby przerodzić się w kolejny westeroski cykl. Ja w każdym razie nie miałabym nic przeciwko temu. Zżyłam się z Dunkiem i z Jajem i chętnie poznałabym ich dalsze losy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz