George R.R. Martin, Rycerz
Siedmiu Królestw, tłum. Michał Jakuszewski, wyd. Zysk i S-ka
Niestety wyrastam powoli z
literatury fantastycznej i coraz trudniej mnie w tej dziedzinie
zadowolić jako czytelnika. Wśród nowości wyjątkiem, który od
razu mnie podbił, jest wciąż nieukończona „Pieśń ognia i
lodu”, popularnie nazywana od pierwszego tomu cyklu „Grą o
tron”. Fabuła „Rycerza Siedmiu Królestw” nawiązuje do serii,
ale chronologicznie wyprzedza jej akcję o około sto lat. To m.in.
dlatego sięgnęłam po tę książkę bardziej z ciekawości, niż z
przekonania. Widziałam w niej głównie komercyjny wabik dla fanów
„Gry o tron”, spragnionych jakichkolwiek opowieści dotyczących
Westeros, aniżeli pozycję napisaną z polotem i mającą w sobie to
„coś”. W dodatku okazało się, że zawiera ona trzy
opowiadania, a nie jedną historię.
Na szczęście „Rycerz
Siedmiu Królestw” okazał się całkiem miłą, wciągającą z
każdą stroną niespodzianką. Spójną tematycznie i klimatycznie z
„Grą o tron”. Nowa książka Martina dzieli z „Pieśnią ognia
i lodu” wizję świata, w której ważne miejsce mają dawne
opowieści, alianse i przymierza pomiędzy rycerskimi rodami, minione
bitwy, pamięć o chwale, dziedziczone przypadłości i talenty,
system wierzeń i porządek społeczny. „Rycerz ...” jest może
tylko mniej cyniczny, oferuje więcej szans na pomyślne zakończenie,
ale to dlatego, że akcja jego opowiadań rozgrywa się w czasach
pokoju, kilkanaście lat po bitwie na Polu Czerwonej Trawy, która
rozstrzygnęła losy królestwa Westeros i utrwaliła panowanie
Targaryenów. Nie znaczy to, że nie brak w jego treści zadawnionych
uraz, gróźb użycia przemocy czy skomplikowanych intryg. Lecz
okoliczności są jednak inne, reguły bardziej przejrzyste. Wojenny
chaos prędzej dopuszcza sytuacje, w których wszystkie chwyty są
dozwolone, a tu go brak. Na szczęście.
Dzięki temu od początku
do końca książki możemy się cieszyć osobą Dunka, głównego
bohatera wszystkich opowiadań, giermka jednego z wędrujących
ubogich rycerzy, którzy błąkają się po gościńcach, jeżdżąc
od turnieju do turnieju, od jednego pana do drugiego, który może im
zaproponować służbę i ciepły kąt do spania. Dunka poznajemy w
drugim przełomowym momencie jego życia, tuż po śmierci ser
Arlana, który go przygarnął i przyuczył do rycerskiego rzemiosła.
Pierwszym było ich spotkanie przed laty w Zapchlonym Tyłku,
najpodlejszej dzielnicy stolicy Westeros, Królewskiej Przystani. To
stąd pochodzi Dunk i to tu najpierw uczył się dbać o własną
skórę.
Dunk oczywiście pragnie
osiągnąć sukcesy jako rycerz, chociaż nie tyle dla sławy, co po
prostu dla jedzenia i pieniędzy (co jest zrozumiałe w przypadku
kogoś, kto nie ma stałego źródła utrzymania i miejsca
zamieszkania). I dla zwrócenia na siebie uwagi jednego z możnych
panów, którego rycerzem mógłby się stać. Cokolwiek spotyka
Dunka, przed jakimikolwiek trudnymi wyborami musi on stawać, zawsze
zwraca uwagę swoją prostolinijnością i uczciwością, które on
sam wyrzuca sobie jako tępotę. A że jest przy tym bardzo
sympatyczny i szlachetniejszy niż pozwala na to jego pozycja i
status, szybko zaczynamy trzymać za niego kciuki. Do tego dochodzi
jeszcze giermek Dunka o bardzo interesującym pochodzeniu, którego
nie chce, a potem nie może wyjawić (domyśliłam się o kogo
chodzi, ale nie zepsuło mi to zabawy). Zdradzę, że osoba Jaja
dodaje przygodom Dunka nieocenionego smaczku.
„Rycerz Siedmiu
Królestw” okazał się świetną książką
przygodowo-fantastyczną, która po rozwinięciu mogłaby przerodzić
się w kolejny westeroski cykl. Ja w każdym razie nie miałabym nic
przeciwko temu. Zżyłam się z Dunkiem i z Jajem i chętnie
poznałabym ich dalsze losy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz