poniedziałek, 24 marca 2014

Róża Thun, Róża



Róża Thun, Róża, współpraca Joanna Gromek Illg, wyd. Znak Literanova

Zaglądanie w czyjeś życie bywa bardzo ciekawe i zarazem kształcące, zwłaszcza gdy dana osoba dobrowolnie opowiada swoją historię, prezentuje poglądy, wskazuje źródła zainteresowań, a nawet dzieli się z czytelnikami częścią swojej prywatności, rozumianej oczywiście inaczej niż w tabloidach. Róża Thun do tej pory była dla mnie jedynie nazwiskiem pojawiającym się gdzieś na łamach gazet. Na przykład ledwie kilka dni temu po raz trzeci zdobyła prestiżową nagrodę MEP Award przyznawaną przez miesięcznik „The Parliament Magazine” dla najbardziej pracowitych i wpływowych posłów Parlamentu Europejskiego. Po lekturze jej autobiografii mogę powiedzieć, że za tym niezwykłym nazwiskiem kryje się wyrazista i bogata przeszłość.

Pełne nazwisko Róży Thun, czyli Gräfin Thun und Hohenstein, to przykład fascynującego splotu wydarzeń w odległych dziejach, a jednocześnie dla niej samej, bohaterki tej książki, zrządzenie losu, które miało szczęśliwy wpływ na jej życie osobiste. Rodzina Thun und Hohenstein wywodzi się najprawdopodobniej z okolic szwajcarskiego jeziora Thun. Jej potomkowie do dziś zamieszkują północny region Włoch, Austrię i Niemcy oraz Polskę. W siedemnastym wieku znaleźli się w Czechach, a stamtąd było już blisko do naszego kraju. Róża Thun przyjęła po ślubie nazwisko męża. Ale nie było jej ono wcześniej obce, ponieważ ich pradziadkowie byli rodzeństwem, zatem przyszli małżonkowie byli dalekim kuzynostwem. Tyle o szczęściu osobistym.

Bardziej niecodzienny jest wątek historyczno-narodowy, w którego centrum stoi prababka Róży, Józefa Hutten-Czapska z domu Thun und Hohenstein. Ta zmarła w wieku 36 lat przy porodzie ósmego dziecka Austriaczka, wychowana w niemieckim duchu i kulturze, przez swoje dzieci – m.in. Józefa i Marię Czapskich – była wskazywana jako ta, która nauczyła ich miłości do Polski i jej spraw. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak pojmowanym patriotyzmem, którego podstawą jest nie pochodzenie, ale miejsce zamieszkania i głębokie utożsamienie się z ludźmi z najbliższego otoczenia.

Kolejna rzecz, która bardzo mnie zaabsorbowała w biografii Róży Thun jest jej religijność, o której pisze w sposób szczery i naturalny. Pominę przy tym dorastanie w inteligenckim domu i szczególne środowisko, w którym Róża Thun się przebywała od dziecka, a które przyciągało ludzi najwyższego sortu, w tym także księży i zakonnice (R.T. jest córką Jacka Woźniakowskiego, m.in. wykładowcy KUL-u, redaktora naczelnego miesięcznika „Znak” oraz wydawnictwa „Znak”, które założył). Bardziej urzekło mnie to, że ta religijność stała się dla Róży Thun mostem, który umożliwił jej przyjaźń i porozumienie duchowe z Nepalczykami, wśród których żyła wraz z rodziną przez dwa lata. Jest to zresztą jedna z tych części książki, które dały mi do więcej myślenia.

Kraków, Frankfurt, Katmandu, Warszawa, wreszcie Bruksela na przemian ze Strasburgiem. Kalejdoskop nazwisk i osób (do części z nich przydałby się słowniczek dla młodszego pokolenia, wyjaśniający kto jest kto). Najwcześniejsze wspomnienia, zapomniane już przez ogół fakty, życiowe wybory i osobiste postanowienia. Polityczne sympatie, o których bohaterka „Róży” napomyka pod koniec książki, objaśniając jednocześnie drogę, która doprowadziła ją do Parlamentu Europejskiego. A wszystko to opowiedziane bez zadufania i bezpretensjonalnie, nawet gdy rzecz dotyczy szczegółów, które można by uznać za kontrowersyjne lub niewygodne. „Róża” nie jest jednak publicznym praniem brudów czy rozdzieraniem szat. To pełna pasji opowieść o rodzinnych korzeniach i ich wpływie na podejmowanie życiowych decyzji. Warta lektury!

2 komentarze :

  1. Marek przeczytał jednym tchem, znalazł tam swój ukochany Kraków i dwóch kolegów w którymi chodził do Liceum Sobieskiego (jeden to brat autorki).
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedni się z jednymi znają, a inni o nich mogą tylko poczytać ;) Serdeczności!

      Usuń