George
MacDonald Fraser, Flashman, tłum. Piotr Kuś, wyd. Zysk i S-ka
Znacie
powieści Jane Austen? Harry Flashman mógłby w nich występować
jako czarny charakter - żyjący ponad stan, gładko ukrywający brak
skrupułów i moralności pod dobrymi manierami, a wolnych chwilach –
a ma ich wiele, bo nie para się pracą! - zabawiający się z
kochankami lub uwodzący panny z dobrych domów, nie przejmując się
gniewem ich rodzin. „Flashman” w moim odczuciu jest odwróconą
Austen, przedstawiającą ten sam świat pierwszej połowy 19. wieku,
ale z punktu widzenia mężczyzny. W dodatku mężczyzny, który
tylko teoretycznie wie, co to jest honor. A jednak jego przygody o
skandalicznym posmaku czyta się zadziwiająco dobrze!
Być
może dlatego, że Flashman wobec czytelników swoich wspomnień jest
bardzo szczery – nazywa rzeczy po imieniu i nie podaje kłamliwych
usprawiedliwień swojego postępowanie. Chociaż jest obdarzony
inteligencją, to nie tylko ona, ale i zwykły łut szczęścia
wyciąga go z niejednej opresji. Z lekkim rozbawieniem czytałam o
niesamowitych (ale prawdopodobnych) zbiegach okoliczności, które
tego tchórza i szubrawca uczyniły w oczach ogółu prawdziwym
bohaterem. Jego losy są przykładem na to, że obecność w kręgach
władzy obwieszonych medalami nikczemników lub wręcz głupców nie
jest niczym tak niezwykłym, jak mogłoby nam się wydawać. Zdarzało
się, że Flashman spotykał podobnych sobie podczas wojskowej
kariery – np. lorda Cardigana, który oceniał żołnierzy z
dowodzonego przez siebie pułku w zależności od pochodzenia,
koneksji, eleganckich strojów i świetnej umiejętności jazdy na
koniach, która przydawała się na paradach. Czyli niekoniecznie od
tego, co jest istotne na polu bitwy.
Powiedzieć,
że Harry Flashman ma specyficzny stosunek do kobiet to stanowczo za
mało. Interesują go wyłącznie jako obiekty do zdobycia, nie
osobowości (vide: okładka!). Z satysfakcją dodam, że zadufanego w
sobie, samczego Harry'ego spotka na końcu prztyczek w nos. Zresztą
opowieść o nim nie jest inną wersją „Pięćdziesięciu twarzy
Greya”. „Flashman” został po raz pierwszy wydany w 1969 roku i
jego erotyka wpływa na wyobraźnię czytelnika na podstawie kilku
zdań, a nie z soczystych opisów. Jej ciekawym uzupełnieniem są
wnioski Flashmana na temat ignorancji seksualnej tzw. dam z
towarzystwa, nawet mężatek (jedna z nich, na przykład, uważała
ściskanie piersi przez znajomych dżentelmenów za objaw sympatii!).
George
MacDonald Fraser zadbał byśmy się nie nudzili, śledząc perypetie
Flashmana, który jako brytyjski oficer trafia – wbrew chęciom -
do Indii, a stamtąd do Afganistanu. Łatwość, z jaką Flashman
nauczył się miejscowych języków sprawiła, że wykorzystywano go
do rozlicznych, również tajnych misji. Ona także pomogła mu
ocalić skórę podczas rozpaczliwego odwrotu wojsk brytyjskich z
Kabulu. Autor osadza akcję powieści w latach pierwszej wojny
afgańsko-brytyjskiej, ale nie jest to jedyny posmak autentyzmu, z
którym mamy do czynienia podczas lektury. Narracja jest prowadzona w
pierwszej osobie, a jej podstawą mają być znalezione po latach
prywatne pamiętniki Harry'ego Flashmana. Jest on jednak postacią
całkowicie fikcyjną, chociaż autor wykorzystał do jej stworzenia
wzmianki na temat osobnika o tym samym nazwisku, pojawiające się w
na poły autobiograficznej książce „Tom Brown's School Days”
Thomasa Hughesa z 1857.
W
rezultacie „Flashman” okazuje się powieścią przygodową,
wojenną, osadzoną w historycznych realiach. Może nie od razu rzuca
się to w oczy, ale ma też coś ciekawego do zaoferowania od strony
obyczajowej, chociaż nie takiej, do jakiej przyzwyczaiła nas Jane
Austen czy siostry Brontë. Świat mężczyzn i kobiet w „Flashmanie”
dzieli niewyobrażalna przepaść, chociaż powściągliwa epoka
wiktoriańska dopiero się zaczyna. Sam Flashman zauważa, że: „Było
to w owych czasach typowe wśród najbardziej romantycznych kobiet.
Swoich mężów i ukochanych, uczestniczących w odległych wojnach,
widziały jako greckich bohaterów, a nie jako dziwkarzy i pijaków,
którymi w większości byli”. (s. 263) I właśnie o jednym z tych
pijaków i dziwkarzy opowiada ta książka. Wartko i emocjonująco!
Mnie również książka się podobała. Świetnie, że nawiązałaś tutaj do różnic między literaturą reprezentowaną przez Bronte, czy też Austen, a tą książką :)
OdpowiedzUsuńUważam tą powieść za bardzo dobre dzieło, na wysokim poziomie :) ja się uśmiałam z wielu fragmentów :)
Mam nadzieję, że potencjalne czytelniczki (o czytelników się nie martwię) przekonają się do powieści, tak jak my. Przyznaję, że na początku byłam przerażona okładką ;)
UsuńA ja sądziłam, że ta książka będzie nieciekawa i zrezygnowałam z przeczytania jej. A tu proszę :) Mogę już żałować.
OdpowiedzUsuń