czwartek, 12 grudnia 2013

Melania Reiter, AmbaSSada






Melania Reiter, AmbaSSada. Co by było, gdyby Hitler nie miał wąsów...!, na podstawie scenariusza Juliusza Machulskiego, wyd. Agora SA

AmbaSSada” uświadomiła mi, że widziałam wiele, często dość dobrych filmów nakręconych na podstawie książek, za to rzadko miałam do czynienia z literaturą, która powstała na bazie scenariuszy filmowych. Nie pamiętam, by któryś z tych przypadków szczególnie mnie zachwycił. I „AmbaSSada” też tego nie zmieni, mimo że oparta jest na dającym wiele możliwości pomyśle o przenoszeniu się w czasie, które może zmienić przebieg drugiej wojny światowej, a nawet do niej nie dopuścić.
Bohaterami „AmbaSSady” jest młode małżeństwo z krótkim stażem – Melania, rzekoma autorka tej książki i niespełniona aktorka oraz Przemek – początkujący pisarz konsekwentnie próbujący napisać bestseller. Oboje przybywają do Warszawy prosto z leśnej głuszy (gdzie zaszyli się na jego życzenie), by zaopiekować się mieszkaniem i kotem stryja Oskara, a przy okazji pozałatwiać w stolicy kilka spraw. Lokum mieści się w odnowionej kamienicy, w której przed wojną znajdowała się niemiecka ambasada zbombardowana przez Luftwaffe we wrześniu 1939 roku. Posiada też windę, która okazuje się dość kapryśnym wehikułem czasu.
Początek wypada nawet dość interesująco, chociaż pierwszym zgrzytem okazują się sylwetki psychologiczne głównych bohaterów. Charaktery Meli i Przemka zostały nakreślone wręcz groteskowo. Trudno uwierzyć, by w rzeczywistości znalazła się aż tak niedopasowana para, z której jedno obdarzone jest nadmierną żywiołowością, a drugie malkontenctwem godnym starego, schorowanego dziadka. Jeszcze trudniej pojąć, co ich ze sobą łączy, bo wyraźnie się z sobą męczą, a nic nie wiadomo o innym, bardziej prozaicznym niż miłość spoiwie ich związku typu kredyt czy dziecko. Być może w filmie nie jest to tak rażące, a może nawet i zabawne, w powieści natomiast jak na dłoni widać niedostatki psychologicznej konstrukcji postaci. Jeśli czemukolwiek ten chwyt służy, to tylko temu, by w przeszłości Mela i Przemek znaleźli sobie innych, bardziej odpowiadających im partnerów (równie banalnie i stereotypowo skonstruowanych).
Ponieważ mniej więcej wiemy, czego dotyczyć będzie akcja książki (opis wydawcy ujawnia wystarczająco), jej autor/autorka (sam Machulski?) sprytnie to wykorzystuje na początku opowieści i … robi nas w balona. To był jedyny moment, kiedy roześmiałam się w głos podczas lektury (i pewnie zrobiłabym to w kinie). Dalej niestety nie ma już niespodzianek. Bo na pewno trudno do nich zaliczyć Hitlera śpiącego z palcem w buzi lub pokazanego ze spuszczonymi spodniami w toalecie i czytającego „Winnetou” Karola Maya. Ani mnie nie rozczuliło, ani nie śmieszyło. Nie mam też pojęcia, czemu miało służyć. Poza zdenerwowaniem, być może, narodowych socjalistów.
Podsumowując, „AmbaSSada” okazała się sporym rozczarowaniem, zwłaszcza ze względu na nazwisko Juliusza Machulskiego. Zastanawiam się, czy lepiej przyjęłabym jego pomysły na sali kinowej. O tym się niestety nie przekonam, gdyż ta książka mnie skutecznie zniechęciła do oglądania filmu :(

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz