Isabelle Laflèche,
Kocham Paryż, tłum. Dorota Malina, wyd. Wydawnictwo Literackie
Wiedzieliście, że
zamachy w Madrycie zostały sfinansowane dzięki sprzedaży pirackich
płyt CD, a do wyrabiania fałszywych perfum używa się moczu? Że
początkujące modelki to młodziutkie, nieletnie dziewczyny, które
zanim zrobią karierę, muszą spłacić „dług” zatrudniającej
jej agencji? „Kocham Paryż” to lektura z gatunku przyjemnych i
odprężających, ale poruszająca przy okazji poważniejsze
problemy, dotyczące mrocznej strony świata haute couture. Jest to
na pewno duży plus tej powieści, gdyż gatunek, do którego ona
należy, bardzo rzadko rejestruje tragedie inne niż złamane serca
swoich bohaterek (rzadziej bohaterów). Podobnie było i w „Kocham
Nowy Jork”, powieści, dzięki której po raz pierwszy miałam
styczność z francuską prawniczką, Catherine Lambert. „Kocham
Paryż” to kontynuacja jej przygód, rozgrywająca się tym razem w
stolicy szyku i światowej elegancji – w Paryżu. I wierzcie mi,
zmiana miejsca akcji ma duży wpływ na przebieg fabuły. „Kocham
Paryż” nie jest podobny do poprzedzającego go tytułu. Catherine
wraca do swojego miasta, ale nie po to, by nadal ambitnie piąć się
po szczeblach kariery w międzynarodowej prawniczej korporacji. Teraz
zasila szeregi działu prawnego domu mody Christiana Diora. I już
pierwszego dnia pracy okazuje się, że ta przyjemna posada wiąże
się z niebyt miłymi konsekwencjami. Tak oto w powieści o
fatałaszkach i przysmakach francuskiej kuchni pojawia się wątek
kryminalny. A wraz z nim wiele informacji o środowisku handlarzy
podróbek markowych produktów i jego powiązaniach ze światem
przestępczym.
Atmosfera robi się coraz
groźniejsza (co jest odmianą po „Kocham Nowy Jork”), niemniej
Catherine i tak korzysta z uroków życia w Paryżu. Wielbiciele tego
miasta powinni czytać tę książkę z mapą w ręku i zaznaczać na
niej przytulne kawiarenki i słynące z dobrej kuchni restauracje,
sklepy z modnymi kreacjami, luksusowe i zabytkowe hotele, muzea, a
nawet jedną księgarnię. Francuskie wtręty w tekście tylko
podkreślają niezwykłą atmosferę tego miasta. Podoba mi się, jak
Isabelle Laflèche ustami
swojej bohaterki dokonuje porównań między Nowym Jorkiem a Paryżem
oraz ich mieszkańcami. Uwagi te są pozbawione uprzedzeń i
złośliwości, podkreślają to, co dobre zarówno w jednym, jak i
drugim mieście.
Główną (i dla mnie
najmniej fajną) różnicą między pierwszą a drugą częścią
historii Catherine jest opisywanie w najnowszym tomie szczegółów
garderoby niemal każdej pojawiającej się postaci. Laflèche
wręcz nie może się przed tym powstrzymać. Jednak jej bohaterka
nie jest oderwaną od rzeczywistości mieszkanką modowego raju, o
czym świadczą jej dość trzeźwe uwagi o rzeszach kobiet, których
nie stać na oryginalnego Diora czy Chanel i gdyby nie podróbki,
nigdy nie miałyby do czynienia z produktami kojarzącymi się z
wytwornością i przepychem. Czy o absurdalnie wyśrubowanych cenach
luksusowych towarów albo zapisach tylko dla wybranych (i bardzo
bogatych) na limitowaną serię torebek lub butów. Wydaje mi się,
że w porównaniu z pierwszym tomem tego typu spostrzeżeń jest
jakby mniej. A może toną one pod stertą ubrań? Na szczęście
mimo opisów różnych kreacji akcja wartko posuwa się do przodu,
wątki kryminalne i romansowe idą łeb w łeb, a atmosferę podkręca
asystent Catherine – Rikash, którego styl i podejście do życia
są tak wyraziste, barwne i pełne entuzjazmu, że czasem nawet
przyćmiewa on pozostałych bohaterów książki. Generalnie jestem
na TAK i czekam na kolejny tom :)
W tej księgarni Catherine dostała telefon z pogróżkami
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz